Książka to o samotności, o gojeniu ran, o tym, że nie zawsze mówi się o uczuciach a potem tego żałuje, o naprawianiu starych krzywd, o pielęgnacji relacji międzyludzkich. One jakoś rozkwitną, jeśli się o nie zadba, tak jak wnuczka zadbała o stary zarośnięty chwastami babciny ogród. Ożył, wypiękniał. Tak jak drzewu trzeba obciąć stare gałęzie by wypuściło nowe. Nie wszystkie rośliny da się uratować, ale zawsze trzeba mieć nadzieję. Książka piękna, bardzo w duchu chrześcijańskim, może to dlatego, że autorka jest żarliwą katoliczką. Nieco zabawna momentami, ale też smutna i poruszająca. Poruszająca emocje jak i pewne ważne kwestie : eutanazja, aborcja. Książka o trzech kobietach z trzech pokoleń wiekowych.
Jest więc: Leota – starsza pani o dość uszczypliwym i zrzędliwym charakterze, władcza ale też z ironicznym poczuciem humoru, strasznie samotna, w zasadzie czekająca na koniec.
„Leota Reinhardt umyła i opłukała malowana szklankę, zielony gliniany talerz, widelec oraz nóż, a następnie położyła je na plastikowym stojaku koło zlewu, żeby obeschły. W domu panowała cisza, wszystkie okna były zamknięte. Dawniej zostawiała je otwarte przez całą wiosnę, bo uwielbiała śpiew ptaków i zapach czystego, przesiąkniętego aromatem kwiatów powietrza z ogrodu. Ponieważ jednak artretyzm więził Leotę w domu, w ciągu kilku ostatnich lat ogród podupadł. Leota wyciągnęła zatyczkę i patrzyła na swoje sękate dłonie zanurzone w ciepłej mydlanej wodzie spływającej do zlewu. ‚Tak samo spływa czas”. Mając osiemdziesiąt cztery lata, Leota wiedziała, że nie zostało jej go wiele. Poczuła wszechogarniający smutek i samotność, która zdawała się pogłębiać z każdym długim dniem i nocą spędzonymi na czekaniu”
Mamy też córkę Leoty: Eleonorę – zagubioną, podskórnie wściekłą, ponieważ nigdy od matki nie otrzymała tego o czym marzyła. Mamy też wnuczkę Leoty: Annie, nastolatkę buntowniczkę, która wyprowadza się z domu rezygnując ze studiów, do których przymusza ją matka, szukającą celu i własnego pomysłu na życie.
Poznajemy też Corban’a – młodego studenta, piszącego pracę z socjologii. Ambitnego chłopaka, który walczy o upragnioną piątkę, niemniej jednak profesor każe mu poprzeć swoją pracę tzw : żywym dowodem, czyli badaniem konkretnej starszej samotnej osoby nie mającej środków do życia, którą trzeba się zająć. A ponieważ Corban w swojej rodzinie nie znajduje nikogo takiego, zgłasza się do organizacji która zajmuje się samotnymi ludźmi, zatrudniając wolontariuszy do opieki. Corban zostaje takim wolontariuszem i przypadkiem trafia do pani Leoty. Ich pierwsze spotkanie nie jest zbyt sympatyczne i Corban nie chce już wiecej mieć do czynienia z tą ‚jędzą’ ale cóż… ambicje biorą górę, no i pomału chłopak zaczyna się od czasu do czasu opiekować starszą panią.
Do domu Leoty trafia również Annie, jej wnuczka. Początkowo nie potrafi nawiązać dobrych relacji z babcią, ale potem stają się sobie bardzo bliskie. Ważny w tej powieści jest tytułowy ogród. Jest symbolem. Odrodzenia. Przebaczenia. Nadziei i rodzącej się miłości. A jakie tajemnice ukrywa Leota, dlaczego Eleonora jest taka zgorzkniała i ma żal do matki, i jak się potoczy los Annie, która wybrała własną drogę? Tego już nie powiem. Refleksyjna książka.
Ciekawie napisałaś, chętnie przeczytam. Refleksje są w życiu potrzebne, szczególnie w tym zaganianym…
PolubieniePolubienie
Bardzo piękna recenzja. Może kiedyś przeczytam, chociażby z tego względu, że w realu nie znoszę starszych ludzi, a przecież to też ludzie i może taka książka zbudowałaby cegiełkę, żebym patrzyła na nich ciut inaczej. A u mnie też coś nowego, zapraszam serdecznie :).
PolubieniePolubienie