Rozpisywać się na na temat kolejnej części przygód komisarza Erica Wintera nie będę za bardzo, bo to wg mnie po prostu kolejny dobry kryminał. Zwyczajnie dobry. Co prawda zakończenie takie nieco rozmyte i pozostawia niedosyt, bo akcja kręci się dobrze, a na koniec takie tylko lekkie plum… zamiast trach bach! niemniej jednak zaskoczenie jest.
Mamy zagadkowe i brutalne morderstwo pary kochanków. Zwłoki zostawione na kanapie, zamienione głowami, albo jak kto woli ciałami. Jedno z dwóch. Tajemniczy napis krwią na ścianie. Z głośników rycząca black metalowa muzyka nikomu nieznanego zespołu. Młody chłopak, roznosiciel gazet, przypadkowo znalazł się w tym samym czasie w kamienicy zamordowanej pary. Coś widział. Kogoś. Przez całą opowieść próbuje sobie przypomnieć, borykając się gdzieś pomiędzy jednym przebłyskiem a drugim, z pijanym wiecznie ojcem i jego równie napraną kochanką. Samotny i smutny chłopak, spotykający się z równie pogubioną dziewczyną, córką słynnej pani psycholog znanej wszystkim policjantom. Ciekawy wątek tworzą razem.
Erica Wintera z kolei czeka poważna zmiana. Jest nieco pogubiony nie tylko po przejściach ze swoim ojcem, którego poznajemy na początku książki, kiedy autor z akcją przenosi nas z zimnej Szwecji do gorącej Hiszpanii. Dochodzi do tego zmiana również w życiu prywatnym Erica. Jego dziewczyna Angela jest w ciąży, mają razem zamieszkać. Komisarz czuje się rozdarty, do tego zbliża się Sylwester 2000.
„Nie mieli wyboru. Albo zamieszkają razem, albo… wszystko się skończy. Choć tego nie mógł już sobie wyobrazić. Nie odważyłby się zerwać. Samotność byłaby zbyt straszna, czyż nie? Byłaby jeszcze gorsza. Samotnie wejść w nowe tysiąclecie. Sylwester: płyta w odtwarzaczu i kieliszek wina. To byłoby wszystko. Nędza rozświetlona fajerwerkami. Wkrótce do przełomu wieków zostaną już tylko trzy miesiące, będzie miał czterdzieści lat i niedługo przestanie być najmłodszym komisarzem w Szwecji” .
No i tak się kręci zima w Goteborgu, śledztwo przyspiesza, zwalnia… do momentu, kiedy morderca zaczyna za bardzo wkraczać w życie osobiste komisarza… i do momentu kolejnej tragedii. Zagrożenie zaczyna być coraz większe, gra toczy się o najwyższą stawkę, a Eric zaczyna mieć dosyć całej tej chorej i popapranej rzeczywistości:
„Przetarł mocno oczy. Słyszał odgłosy z ulicy, otworzył drzwi auta. Czuł deszcz na twarzy, kiedy wysiadł, a potem stał na ulicy przed domem. Marzył, żeby się cofnąć w czasie. Ludzie, którzy przechodzili obok, nie wiedzieli, nie wiedzieli nic. Zupełnie nic. Nie wiedzieli, że żyją w raju.”
No właśnie… Powtórzę tylko, że polubiłam Edwardsona i jego styl. To już trzeci tom z dziesięciu, a tu Eric już bardziej się wyrabia, nie tylko muzycznie… aż się zastanawiam co będzie dalej :)
„Słońce i cień” Ake Edwardson, Wydawnictwo Czarna Owca 2011, stron 464.
Cykl z Winterem jest dobry. Tytuł tej części świetnie oddaje nastroje głównego bohatera w tej odsłonie cyklu. pozdrawiam :)
PolubieniePolubienie
dokładnie tak… pozdrawiam :)
PolubieniePolubienie