„Należy swoje ułomności nosić jak szaty królewskie, ze spokojem. Jak aureolę, którą lekceważymy, udając, że jej nie dostrzegamy. Tylko sylwetki ułomnych nie rozmywają się w mętnej przejrzystości atmosfery. Piękno jest cudowną ułomnością formy”. Cesar Moro
Cytat wprowadzający w lekturę „Pochwały macochy” jest bardzo wymowny. To co dla niektórych czytelników okaże się wulgarne, obrzydliwe i niepotrzebne, dla innych będzie tylko częścią piękna człowieczego. Tą właśnie ułomnością, którą każdy z nas posiada, bez której nie byłby sobą. Czy istnieje człowiek idealny w swoim wyglądzie? Czy istnieje człowiek, który nie obcina paznokci, nie czyści uszu, nie myje zębów, nie smarka. Czy uprawianie seksu pozbawione jest wydzielin, spermy? W powszechnym mniemaniu, o tym się nie powinno mówić, a już pisać i wydawać tego w postaci książki – w ogóle. A Llosa przekornie tworzy opowieść pełną właśnie takich opisów. Jedni mówią, że to książka „rozpasana, wyuzdana i perwersyjna”, dodając do tego przysłówek „zbyt”.
Według mnie to książka bardzo oryginalna, owszem momentami dość ‚trudna’ w odbiorze ze względu na szczegóły, do których czytelnik nienawykły i nieprzyzwyczajony. Ale, to głównie pochwała ludzkiego piękna ze wszystkimi ułomnościami właśnie.

Bo co w tym takiego dziwnego, że don Rigoberto dokonuje wszelkich niezbędnych ablucji przed snem? Każdy z nas to robi, ale dziwnie się o tym czyta, prawda? Szokujące? Dla wielu pewnie tak. Dla mnie na początku też było, potem już tylko prawdziwe.
„Oto magiczna moc rytuału, człowiek pierwotny odkrył to już na początku dziejów: przeistoczyć siebie na parę chwil w czysty byt”.
Co dziwnego jest też w tym, że don Rigoberto zachwycony jest wielkim tyłkiem swojej żony doni Lukrecji i porównuje go do zadu Lukrecji, królowej Lidii (a późniejszej Turcji). Idealnie odzwierciedlają to uwielbienie słowa króla (małżonka Lukrecji) Kandaulesa (Llosa często przywołuje opowiastki z odległej historii ilustrując je obrazami znanych malarzy).
„Każda z półkul jest cielesnym rajem; obie rozdzielone delikatną, pokrytą niemal niedostrzegalnym meszkiem szczeliną, zanurzają się w lesie bieli, czerni i rozkosznych jedwabistości wieńczących solidne kolumny ud, nasuwają mi na myśl ołtarz czczony przez wyznawców owej barbarzyńskiej, a przez naszą religię wykorzenionej wiary babilońskiej. Twardy w dotyku, słodycz niesie ustom; nieogarnięty dla ramion, ciepły w chłodne noce, jest czułą poduszką dla znużonej głowy i źródłem rozkoszy w godzinę miłosnego natarcia”.

Nie ma też w sumie nic zdrożnego w uwielbieniu małego Fonsito dla doni Lukrecji. Dorastający chłopczyk, syn don Rigoberta z pierwszego małżeństwa z uwielbieniem dotyka jej wielkich piersi i zachwyca się bielą jej skóry, podglądając ją w kąpieli, o czym ona dobrze wie i co nawet lekko ją podnieca. Czysta perwersja prawda? Do tego mały Fonsito o twarzy aniołka, cherubinka, jest tak naprawdę diabłem w ludzkiej skórze, podstępnym, złośliwym i pragnącym rozpadu związku swojego ojca i macochy, ‚czystym‚ (?) jak dziecko amorkiem, który marzy o seksie z macochą.

I tak jak na powyższym obrazie. Mały aniołek trzyma rękę na piersi Wenus, szepcząc jej coś do ucha, wprowadzając ją być może w zmysłowy nastrój, a organista patrzy i czeka, kiedy będzie mógł skończyć grać, a zacząć dotykać i kochać Wenus, która, jakby nie patrzeć, otrzymuje rozkosz od nich obydwóch. I to daje jej władzę, a tym samym pewną niezależność i wolność. Zupełnie jak Lukrecji.. choć jak się okaże późnej, nie tylko jej.
„Jesteśmy bezwstydni? Raczej całkowici, wolni i ziemscy, bezgranicznie ziemscy”
Tak sobie myślę, ze przecież często nie mamy odwagi się przyznać do pewnych lubieżnych i grzesznych myśli, a tu.. proszę Llosa się nie boi podać kawę na ławę. To książka bardzo prawdziwa i zarazem w tej prawdziwości fascynująca. Przyciąga czytelnika jednocześnie nieco zniesmaczając, ale w tym wszystkim tkwi właśnie jej siła. W tych wszystkich szczegółach i drobiazgowych opisach tkwi szczęście bohaterów.
„Bo szczęście jest chwilowe, indywidualne, wyjątkowo doznawać go można we dwoje, nader rzadko w troje, nigdy zaś zbiorowo, w masie. Jest ono, jak perła w swej muszli, ukryte w niektórych rytuałach lub ceremonialnych zabiegach, dostarczających istocie ludzkiej pewnych przebłysków i miraży doskonałości. Należy zadowalać się tymi okruchami, by uniknąć życia w trwodze, w rozpaczy, wyciągając ręce ku niemożliwemu.”
Jednak „Pochwała macochy” to też obraz emocjonalnych zależności, uwikłań a także zazdrości, podstępu i ukrywanego pożądania, które jak podszept zła, bywają niszczycielskie. Ale też zwodzą nie tylko bohaterów, ale i czytelnika.. Jak? tego już nie powiem.
„Pochwała macochy”, Mario Vargas Llosa, wydawnictwo Znak 2010, stron 198.
Dla mnie „Pochwała…” to przede wszystkim opowieść o tym, w jaki sposób dajemy się uwodzić, oczarowywać, samooszukiwać. Jak sami stwarzamy sobie swój świat ułudy i bierzemy go za rzeczywistość. Sprytny, wyrachowany Fonsito w mistrzowski sposób manipuluje bohaterami. Llosa świetnie pokazał jak bezbronny jest człowiek wobec swoich namiętności.
PolubieniePolubienie
Nooo, to prawda. Stworzył sobie takiego Fonsito, który bezczelnie zadrwił ze wszystkich. Człowiek jest słaby… wystarczy zakręcić mu w głowie i przepada.
PolubieniePolubienie
A zauważ, z jakim samouwielbieniem Don Rigoberto ogląda się w lustrze podczas swoich zabiegów pielęgnacyjnych. Czyż nie był ze wszech miar godzien wyboru, jakim namaściła go na małżonka taka kobieta jak Donia Lukrecja?! To też Llosa bezlitośnie, chociaż z nutą pobłażliwości, wyśmiewa. Ten, powiedziałabym, samczyzm. Chociaż Fonsita nie polubiłam, to jednak doceniam jego niekwestionowany walor wychowawczy :)
PolubieniePolubienie
Jabłuszko – taaak…. jaki dumny z siebie był…:)) Cieszę się ze zwracasz uwagę na te drobiazgi:) o których słabo albo wcale nie wspomniałam
Llosa jest niesamowity. Mnie Fonsito irytował nieco, a ilu jest takich ludzi jak on, prawda?
PolubieniePolubienie
No dobra, wiem, komentarz mało penetrujący, ale… miód na moje obolałe czytelnicze serce :) (Nic nie odpowiadaj!)
PolubieniePolubienie
Jak dla mnie trochę ciężka pozycja literacka, ale jak najbardziej może przypaść niektórym do gustu:)
PolubieniePolubienie
Ano prawda. Llosa to autor genialny. Nie wiem, w jaki sposób zgromadził tak potężną wiedzę o człowieku, ale jego książki zawsze gruntownie mnie wyedukują :) – szczególnie w sposobie patrzenia na samą siebie. Pamiętam, jak czytałam moją pierwszą jego powieść – „Miasto psów”. Mówi się, że jest jedną z tych obrazoburczych. Czytelników przeraża i zniesmacza obraz wojskowej szkoły dla chłopców, który pisarz zna przecież doskonale z własnego doświadczenia. Jak te dzieciaki mogą być inne, skoro przychodzą z domów, gdzie nie uświadczysz cieplejszego uczucia, a wszędzie wokół wyznacznikiem emocji i zachowania mężczyzny ma być postawa macho?! Fenomenalne rozliczenie się Llosy z gangreną trawiącą obyczajowość własnego dorastania.
PolubieniePolubienie
Cieszę się, że lekturę większosci jego powiesci mam jeszcze przed sobą. Póki co przeczytałam tylko ze dwie, trzy, a i mocno ‚trzepnęła’ mnie jego noblowska mowa. „Miasto i psy” – tego nie mam, nie czytałam…teraz podczytuję „Gawędziarza”, zupełnie inny klimat niż w „Pochwale…” kompletnie inna bajka
PolubieniePolubienie
Oczywiście, chodziło mi – tak, jak piszesz – o „Miasto i psy”, nie o „Miasto psów”. Ja również czytanie większości książek Llosy mam jeszcze przed sobą, bo, oprócz wspomnianych, czytałam tylko ” Szelmostwa…” (jak mnie ta „niegrzeczna dziewczynka” mogła irytować! Na takie „dziewczynki” mam prawdziwą alergię.) i „Fonsito i księżyc” (chociaż trudno w tym przypadku mówić o książce i czytaniu ;) ). Teraz przymierzam się do „Święta kozła”, bo bardzo mnie interesują mechanizmy dyktatury i terroru, którym dyktatura się karmi, a Llosa, jak go znam, da do myślenia. Jak sobie uświadomię, że tyle jego książek jeszcze przede mną, to mi się błogo robi :)
Przepraszam, że w tym miejscu szpalty odpowiadam, ale jakoś mi się nie wyświetla to okienko z „Odpowiedzią” pod Twoim ostatnim komentarzem do mnie i nie mam w co kliknąć.
PolubieniePolubienie
Brzmi zachęcająco. I jak nie sięgnąć po tę powieść Llosy? Tak mi się renesansowo-barokowo na duszy zrobiło…
PolubieniePolubienie
:) „Swięto Kozła” też mnie kusi. I też mi się robi błogo jak pomyslę ile przede mną :))) Nabrałam ochoty też na Listy młodego pisarza”, przejrzałam trochę w księgarni i też bym przeczytała…Pozdrawiam
PolubieniePolubienie
:) myslę że warto sięgnąć po którąkolwiek z powiesci Llosy.
PolubieniePolubienie
Krzysiek ; chyba od dawna nie było tu takiego miodu :)
Agata: mimo wszystko polecam.
PolubieniePolubienie
Na razie poznałam „Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki”. I spodobały mi się :)
PolubieniePolubienie