„Czarne sekundy” Karin Fossum

Czarne-sekundyDługo czekałam na nową powieść Karin Fossum. Jej wnikliwe analizy psychologiczne bohaterów małych norweskich społeczności stanowią główny filar kryminalnych opowieści. Zawsze podoba mi się to hermetyczne skupisko ludzi małego miasteczka, w którym najbardziej mroczne tajemnice głęboko skrywane przez bohaterów i tak w końcu wychodzą na jaw. Dlaczego? Dlatego, że inspektor Konrad Sejer lubi drążyć, powoli, krok po kroku odkrywać przeszłość postaci, zeskrobywać ze zmurszałych charakterów tą skorupkę pod którą kryje się prawda.

Jednak tutaj inspektor był jakby na drugim planie. Na pierwszy plan autorka wpuszcza czytelnika, pozwalając mu, aby łączył tropy i zbierał informacje. Domyśliłam się przed inspektorem, kto będzie podejrzany, ale to nie przeszkadzało mi absolutnie w tym, aby książka trzymała mnie od początku do końca w napięciu.

Bo Karin Fossum mistrzowsko prowadzi i analizuje każdą postać, ukazując jej dobre i złe oblicze. Tu każdy czyn ma swoje przyczyny, a każda myśl jest istotna i ważna. Zagłębienie się w osobowość postaci i rozgryzanie jej postępowania, zadawanie sobie pytań, dlaczego postąpili tak a nie inaczej, co ukrywają i jak z tego wybrną…to podstawa książek Fossum.

Jeśli chodzi o fabułę, to mamy do czynienia z zaginięciem małej dziewczynki, Idy, która ma niebawem skończyć 10 lat i na swoim żółtym rowerku wybiera się do kiosku po gazetę. Niestety nie wraca do domu. Śledztwo nie postępuje, bo brakuje świadków, nikt nie jest w stanie nic powiedzieć. Tych kilka niejasnych, brakujących sekund, w których dziewczynka znika jak w jakiejś „czarnej dziurze”, odnajdzie się dopiero po połączeniu wielu tropów.

I co jest najciekawsze w tej książce, to fakt, że czytelnik doskonale może wczuć się zarówno w sytuację matki: Helgi (przeżywać koszmar zniknięcia ukochanego dziecka, dobrze przedstawione studium rozpaczy), w sytuację siostry Helgi: Ruth, która próbuje pomóc cierpiącej kobiecie, niemniej jednak sama boryka się z problemami związanymi z synem: Tomme. Tomme z kolei przyjaźni się (?) z Willym, który również odegra ważną rolę w książce. Do tego mamy inspektora Konrada Sejera i jego pomocnika Skarre (znanych już z poprzednich książek) no i mamy też genialnie nakreślony związek matka-syn (Elsa i Emil). Psychologiczne analizy zachowań tych postaci to naprawdę ogromny atut książki „Czarne sekundy”, czytając można chyba dojść do wniosku, że moralność naszego społeczeństwa (a na pewno wielu osób) pozostawia wiele do życzenia. Karin Fossum pokazuje poprzez zachowanie postaci, że tak naprawdę niewielu z nas przejmuje się własnymi czynami, niektórzy wolą zapomnieć, zatuszować, nie wracać, nie myśleć.

I generalnie nie miałabym się w tej książce do czego doczepić, gdyby nie to, że trochę zabrakło mi tego typowego dla skandynawskich książek chłodu, tego takiego klimatu, który we wcześniejszych książkach Fossum czasem przyprawiał o ciarki. Zabrakło tej „duszności” i specyficznego mroku. Być może to wina tłumaczenia ( z angielskiego na polski, a nie z norweskiego na polski), być może wina zmiany wydawnictwa (ze Znaku na Papierowy Księżyc)? bo nie sądzę, żeby autorka nagle pominęła tej swój specyficzny styl. Do tego trafiłam na kilka literówek.

Ale.. poza tym, książkę polecam.

Karin Fossum „Czarne sekundy”, Papierowy Księżyc 2012, stron 314.

14 myśli na temat “„Czarne sekundy” Karin Fossum

  1. Bardzo trafna recenzja, psychologia postaci to mocna strona pani Fossum. Książkę również polecam :)

    Polubienie

  2. Czytałam kilka książek Fossum: moje pierwsze spotkanie z Sejerem – „Oko Ewy”, później „Utraconą” i „Za podszeptem diabła”. I… jakoś nie mogę się do autorki przekonać, chociaż nazywana jest jedną z najwybitniejszych spośród „kryminalistów” skandynawskich (podobnie mam z inną autorką tego kręgu – Anne Holt). Brakuje mi w jej historiach pewnego rozmachu, wydają mi się ledwie zarysowane, bardzo pobieżnie kreślone. Zupełnie nie dostrzegam tam tej psychologicznej głębi postaci, o której piszesz. Wręcz przeciwnie: bohaterowie są wyjątkowo drętwi, papierowi: obcując z nimi, nie mam zupełnie wrażenia przebywania wśród osób żywych, prawdziwych. Zgadzam się z Tobą, że brakuje tam również klimatu duszności i mroku. Denerwuje mnie także, że historie Fossum są tak przewidywalne: jakby wątek kryminalny znalazł się tam przypadkowo, jedynie dlatego, że autorka para się akurat pisaniem kryminałów i to ją zobowiązuje do jakiejś tam inicjatywy na tym tle. Wszystkiego można się domyślić niemal od początku lektury: nawet średnio inteligentny czytelnik jest w stanie przewidzieć rozwój wydarzeń, rozszyfrować winnych i ich motywy. Nie tego oczekuję od skandynawskiego kryminału (chociaż i tak uważam, że najlepsze piszą Amerykanie). Sejer sprawia na mnie wrażenie dość niemrawego, zbyt długo dumającego nad oczywistościami. Winny jest zawsze winny jakby na siłę, wyłuskany z całego ciągu wydarzeń, które mozolnie wypluwają go w końcu tylko po to, żebyśmy zdziwieni skonkludowali: ” i o to całe to halo?”. Przyznaję, że zakończenia Fossum zawsze mnie rozczarowują – zupełnie nie odnajduję w jej rozstrzygnięciach akcji niczego ekscytującego. Powiem wprost: Karin Fossum nie ma, według mnie, w ogóle talentu do pisania kryminałów. Tworzy raczej historyjki kryminałopodobne, które umykają z głowy czytelnika niedługo po przeczytaniu i nie zostawiają w nim żadnego trwałego śladu, niczego, co prowokowałoby do zamyślenia się nad naturą człowieka. Ot, taka sobie pisaninka.

    Z kronikarskiego obowiązku dodam (bo wspomniałam jednak i o tej autorce), że w moim przekonaniu pani Anne Holt i pisanie książek (a szczególnie kryminałów), to żenujące nieporozumienie. Szczytem kuriozum jest jej „Wybór pani prezydent”, chociaż innym tytułom też niewiele brakuje do tej kategorii. Fossum i Holt to dwie spośród autorek kryminału skandynawskiego, które zwiodły mnie swoją rzekomą marką i sromotnie rozczarowały na całej linii. Poleciłabym je tylko najbardziej zagorzałym zwolennikom-fanatykom.

    Polubienie

  3. :))
    Ano wiesz, co do tej nieszczęsnej psychologii o ktorej piszę:wymagać nie można analizy godnej Freuda czy kogos tam innego znanego z nurtu psychologów czy specjalistów od natury człowieka. , Fossum robi to po swojemu, może dla niektórych nieudolnie, jednak uważam, że robi to dobrze i na tym opiera swoje książki. Nie są to stricte kryminały, dlatego napisałam, że to bardziej ta analiza osobowosci gra pierwsze skrzypce, a że nie mam porównania do innych piszących pań ze Skandynawii to się nie wypowiadam.
    Przyznaje, że wolę kryminały pisane przez mężczyzn, ale Fossum jakos kiedys do mnie trafiła i tak już zostało.
    Co do inspektora,Sajera.. cóż, taki Wallander – też jest niemrawy i też stonowany i czasem gubiący się w swoich domyslach a jednak przypadł mi do gustu. Może ten wzór skandynawskiego policjanta jest we wszystkich ksiązkach podobny? Ba, na pewno. Nie ma w tych skandynawskich kryminałach wypasionej akcji … ale dlatego je lubię.
    Chyba jestem faktycznie zwolenniczką – fanatyczką :)
    :)

    Polubienie

  4. Ej, tej fanatyczki nie bierz do siebie :) Wiem, że lubisz i cenisz kryminały, ale potrafisz też różnicować wśród nich – czytam Twój blog, to widzę. Zwolennik-fanatyk to dla mnie ktoś, kto czyta jak leci i wszystko mu się w ulubionym gatunku podoba – tylko dlatego, że to ten gatunek właśnie.

    Fakt, Wallander też niemrawy i stonowany, ale dla mnie jednak w inny sposób niż Sejer. Ten pierwszy jest – w moich oczach – geniuszem, ma prawdziwego policyjnego nosa, zna się na ludziach i brakiem złudzeń nie zastępuje rzetelnej roboty. Umie selekcjonować fakty, ma instynkt. Sejer to wyrobnik, mozolnie dochodzący do prawdy. Potyka się o fakty kilkakrotnie, zanim dostrzeże jakikolwiek związek przyczynowy. Z latami nauczył się swojej roboty, ale przyciężkawe kojarzenie to już chyba jego cecha osobowościowa. Nie przekonuje mnie, chociaż bardzo się stara ;) To prawda, że mężczyźni lepiej sprawdzają się jako twórcy kryminałów.

    Analizy godnej Freuda nie wymagam, bo może nawet nie podołałabym w kryminale obcować z taką :) Chciałabym jedynie prawdopodobieństwa, bohatera z krwi i kości. Żeby swoim działaniem i zachowaniem zyskał we mnie oddźwięk, coś we mnie poruszył, czymś mnie dźgnął, a nie tylko przewijał się przez kartki książki. Przykład: prywatny detektyw Patrick Kenzie z genialnego – według mnie – cyklu bostońskiego Dennisa Lehane (tom pierwszy – „Wypijmy nim zacznie się wojna”, tom ostatni na razie, szósty, „Mila księżycowego światła”): czytasz i palce gryziesz, kiwasz głową i rozmyślasz, rozmyślasz, rozmyślasz… :) Ale dla mnie Lehane to autor doskonały, geniusz powieści kryminalnej i wybitny znawca natury człowieka, więc może obiektywna we wskazaniu nie jestem.

    Polubienie

  5. Lackberg jeszcze przede mną, to zdania nie mam. Na razie kolekcjonuję, a jak przeczytam – to się zobaczy :) Jak mnie rozczaruje, to jej nie daruję :)

    Polubienie

  6. :)) a bo Sejer to taki może stworzony na siłę.. Nie mam pojęcia, faktycznie jest mało wyrazisty, ale to też chyba dlatego, że Fossum skupia się na innych postaciach bardziej a Sejer wprowadzony jest tylko po to by jakos rozwiązać tą kryminalną intrygę gdzies w tle.
    Wallandera to kocham miłoscią ogromną i złego słowa nie dam na niego powiedziec ;))) podobnie jak na Harrego Hole’a stworzonego przez Nesbo.

    A Lehane – widzisz nie czytalam nic.. kompletnie, Skoro polecasz, to poszukam czegos w odpowiednim czasie.

    „Fanatyczki” do siebie nie wzięłam, spoko, chociaż po czesci łykam wiekszosc tego co Skandynawia nam wprowadza, ale sprawdzonych już autorów. Tych nowych się obawiam bo i podejrzewam że to już marne nasladownictwo poprzednich. Klasyką dla mnie pozostanie duet Sjowall/Wahloo.

    Aaaa, co do Lackberg, to podobno z każdym tomem się rozkręca, ale nie czytałam nic więc nie wiem. Widziałam tylko parę odcinkow serialu na podstawie kilku jej książek i nawet był niezły.

    Polubienie

  7. O duecie Sjowall/Wahloo to ja od Ciebie się dowiedziałam kiedyś tam i też sobie zbieram, bo nie lubię zaczynać czytania i, nie mogąc kontynuować z braku kolejnych tomów, zamierać w martwym punkcie. Jak dozbieram, przeczytam i może gdzieś się odniosę :)

    Lehane’a szczerze, gorąco polecam! Jak mało którego autora – tak na marginesie.

    Jestem ostatnią, która na Wallandera złe słowo rzucić mogłaby. Chyba by mi język usechł albo palec odpadł, gdybym napisała :) Miłość Twoją doskonale rozumiem, bo i we mnie siedzi taka sama. Toż mi Mankell jednego z ulubionych bohaterów urodził, podobnież jak Martha Grimes w osobie nieletniej Emmy Graham. Ale Emmę mało kto lubi (a właściwie jeszcze nie spotkałam, żeby ktokolwiek lubił) z blogowej braci. Nesbo też się u Ciebie zaraziłam, tylko nic nie czytałam dotychczas – kolejka jeszcze nie doszła. No i gadaj tu, człowiecze, o kryminałach, kiedy ten nie czytał tego, a tamten tamtego :)

    Polubienie

  8. :))))))))))))))
    Cieszę się, że zarażam ;) tylko potem żeby na mnie nie było, jak się nie spodoba, hehe ;)
    Lecę spać, bom wypompowana tymi Swiętami a nawet się jeszcze nie zaczęły;) Wesołych i dobranoc

    Polubienie

  9. Nie bój nic: żadnych żalów do się nie usłyszysz :) Trzymaj się, dobrej nocy, kolorowych i w ogóle :)))))

    P.S. „Święto kozła” właśnie czytam. W połowie jestem i mówię Ci, Mary: to powieść wybitna. Tak doskonałego Llosy do tej pory nie czytałam.
    Bywaj :))))

    Polubienie

  10. Ja też nabędę, bo czytam bibliotecznego, a do tego nie to wydanie, które chciałabym. Muszę mieć tę książkę! Doskonałe studium tyranii i zniewolenia. Ponury obraz tego, w jaki sposób można odebrać ludziom wolną wolę i zmusić ich do kilkudziesięcioletniego życia w absurdzie, w czołobitnym uniżeniu wobec klowna.Ten Llosa! To jest dopiero pisarz!

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.