plaaaask

Notki nadal ni widu ni słychu, ciągle mi jakoś z blogiem nie po drodze. To się zmieni, za jakiś czas. Nie lubię takich pustek tutaj. I nie lubię siebie za moje lenistwo :)

Faktem jest, że uzbierało mi się trochę nowych książek oczywiście z promocji (zdjęcia nie robię, bo nie chce mi się ;)))))) lenistwo do bólu) :

– Andrzej Muszyński  „Południe”

– Magdalena Skopek „Dobra krew. W krainie reniferów, bogów i ludzi”

– Joanna Bator „Ciemno prawie noc”

– Jędrzej Morawiecki „Głubinka. Reportaże z Polski” i „Łuskanie światła. Reportaże z Rosji”

– Wojciech Górecki „Abchazja”

– Mieczysław Bieniek „Z Hajerem do Dalajlamy”

– Anna Badkhen „Kałasznikow Kebab. Reportaże wojenne” – Kazimierz Sowa „Moje syberyjskie podróże”

– Katarzyna Nizinkiewiecz „Wędrówki pirenejskie” (ta wyjątkowo od portalu peron4.pl, który rozbudowuje dział o książkach i zaproponował mi, żebym coś napisała, a znacie moją niechęć do wszelkich „współpracy” generalnie rzecz ujmując. Tu wyjątkowo przystałam, bo fajny portal, o tym co mnie interesuje.. no i.. zobaczymy :)))

No, to miłego tygodnia i do przeczytania już niebawem :)

(p.s. podkreślone słowa, poza „wyjątkowo” to oczywiście linki)

99 myśli na temat “plaaaask”

  1. A u Ciebie, jak zwykle, stos reportażem stoi :) Aż dziw, że ta Bator się jednak wcisnęła – węszę tu niezaspokojoną ciekawość na fali licznych pochwał :) Też kupiłam, he, he, he. Ten „polski” Morawiecki to „Głubinka”, jak wnioskuję, bo mi przed oczyma na półce stoi, a o innych polskich reportażach tego autora nie wiem nic. Widzę również, że Cię ksiądz Sowa skusił :)
    Znów pochwalę Cię za Twoje nabytki, bo nie dość, że świetne książki, to mnie jeszcze po raz n-ty kopnęłaś w cztery litery, żebym się jednak pospieszyła i odkładane zakupy poczyniła. Tylko do Magdaleny Skopek przemóc się jakoś nie potrafię, bo ma, według mnie, wstrętne zdjęcie na okładce i tak mi ono książkę, irracjonalnie zupełnie, wiem!, obrzydziło. No nic nie poradzę: za dziećmi nie przepadam – to raz, a dzieciak świeżą zwierzęcą krwią umazany – ohyda, a i zwierzaka mi żal – to dwa. Zupełnie nie rozumiem i nie zrozumiem już tego rodzaju mentalności, którą wyobraża ta fotografia. I wiem doskonale, że jest to kwestia tradycji, sposobu życia, konieczności bytowania w skrajnie trudnych warunkach etc., etc. Nie i już :)

    Polubienie

  2. ;)))) hihihi, okładka Skopek faktycznie jest koszmarna, ale wiesz.. u nas dzieciaki sie objadają chipsami a tam piją krew czy co tam, Jeszcze nie wiem co ;))
    I tak, „Głubinka” – zapomniało mi się dopisać, ale poprawiłam juz .
    Mnie trza kopnąć w 4 litery żebym może coś napisała wreszcie a nie tylko takie pierdu pierdu ;D

    Polubienie

  3. Miło by było, gdyby Ci się zechciało :), ale ja nie przymuszam, nie molestuję i czterech liter Ci nie truję. Jak Ci się zechce, napiszesz. Każdy się z wiosną wita po swojemu ;)

    Polubienie

  4. Domyślam się, że to tylko preludium do jutrzejszego dnia? ;)

    A Jabłuszko pewnie cały miesiąc odkładała i jak „trachnie” w tym tygodniu – to regały nie wytrzymają. Dać kobietom książkę, wezmą cztery ;)))

    Polubienie

  5. Krzysiu ;))) do jutrzejszego?? ;)) hłe hłe dobrze by było. Spoko, jakoś niebawem coś się pojawi :)

    Mnie dać 3 – wezmę 9 ;))

    Polubienie

  6. No, pisz, pisz. Zupełnym przypadkiem trafiłem na niby-recenzję Batorowej w jednym z „opiniotwórczych” tygodników i to była tragedia. Wydźwięk był taki, że Bator jest promowana przez „Wyborczą” a sama powieść to jakiś rzemieślniczy wytwór o dużej nieokreśloności.
    Innymi słowy – Jabłuszko cię nie przymusza, a ja Cię zachęcam do pisania ;P

    Noooo, to czytajmy :D

    PS. Jabłuszko, Ty takich rzeczy, że „za dziećmi nie przepadasz” to nie pisz, bo w kraju, gdzie prężnie działa instytucja „matki-polki”, możesz mieć konwulsje społeczne. A odnośnie okładki i samej książki to zachęcam dziewczyny, bo miałem okazję we fragmentach czytać już reportaż z tamtych rejonów świata – świata bez regałów i bez tivi.

    Polubienie

  7. Krzysiu, do konwulsji społecznych mam taki stosunek, że jak się komuś mój pogląd na daną kwestię nie podoba i bardzo chce tę swoją niezgodę na moje spojrzenie zaznaczyć, to może mi gniewną pięścią wymachiwać do woli – mnie podmuch powietrza nie przeszkadza :) Znana jestem w swoim otoczeniu z tego, że ludzkim gadaniem zupełnie się nie przejmuję.

    Po książkę pewnie sięgnę, bo mnie opisane w niej rejony świata mocno interesują, ale wpierw obłożę okładkę szarym papierem, żeby mi lektury nie psuła, kiedy nieopatrznie zerknę.

    Masz rację w kwestii zakupów: przez ostatni miesiąc trochę mi książek przybyło, tyle, że już na regałach miejsca nie mam i myślę usilnie, gdzie by tu te tomy porozkładać. Bo ja silnej woli w sprawie niekupowania książek nie posiadam wcale.

    Polubienie

  8. Jabłuszko nie chcę Cię zniechęcać ale w tej książce Skopek poza okładką jest dużo więcej takich własnie zdjęć…

    Polubienie

  9. Krzysiek – nie wypowiem się co do Bator, wiem tylko że jak czytali fragmenty tej książki w Trójce to byłam zafascynowana. Nie znam jej wcześniejszych więc też nie mogę nic powiedziec, Jedyne co kiedyś czytałam to „Japoński wachlarz” ale to troszkę inny typ, na zasadzie podróżniczej opowieści a nie powieści :) No i co do zakupów — mam dokładnie tak jak Jabłuszko, ciężko mi się opanować, ostatnie grosze wydam, łyżkę zupy od ust oddam byle na książki było ;))))))

    Polubienie

  10. Mery – to musisz być bardzoooo szczupła!!! Rozważałaś karierę w modelingu? :)

    Ja też miałem okazję słuchać właśnie w południowym czytaniu Trójki :))) Nie znam warsztatu Batorowej, ale znam dobrze Wałbrzych i cały klimat dolnego śląska i słychać w rozmowach z Batorową, że Warszawianką ona się nie urodziła :) Co dobrze rokuje dla książki i dla czytelnika – niektórzy nawet to potwierdzili :)

    Jabłuszko (przy Mery to chyba anorektyczka), szczęściara z Ciebie móc sobie do woli dobierać towarzystwo ;) A co mi tam, pociesze Cię i powiem że, lepiej nie mieć silnej woli do (kupowania) książek niż być zniewoloną przez/do męża :D

    Polubienie

  11. Mary, to chyba jednak mnie zniechęciłaś do książki Skopek, ale za złe Ci, Boże broń!, nie mam, bo od początku bluesa do niej nie czułam i fakt, że nie będzie mi lektura dana zupełnie mnie nie martwi. Przyjmuję do wiadomości istnienie kultur opartych na takich tradycjach łowieckich, które eksploatują upolowane zwierzęta do ostatniej kosteczki – z różnych względów, ale polowań nie akceptuję w ogóle, a już tego typu fotografie, jaka widnieje na okładce książki Magdaleny Skopek, wywołują we mnie jedynie odrazę. I ta „dobra krew”… Takich klimatów nie rozumiem w ogóle.
    Niemniej, lektura na pewno będzie ciekawa i pouczająca, czego życzę wszystkim, którzy książkę Skopek mają w planach :)

    Krzysiu, jako typowy odludek, a nawet trochę mizantrop, powiem Ci, że jedynym towarzystwem, jakie sobie ze szczerym upodobaniem dobieram, jest moje własne, he, he, he. Plus jeszcze ze dwóch, trzech osób :) Resztę znoszę, bo albo nie mam wyjścia, albo mam wątpliwe szczęście przebywać wśród ludzi przekonanych o tym, że są wymarzoną kompanią dla każdego. A mnie w domu rodzinnym uczono o istnieniu ósmego grzechu głównego, polegającego na sprzeniewierzaniu się dobremu wychowaniu. Szczęściarą to bym była, gdybym w promieniu wielu kilometrów wokół mogła choć przez jeden dzień nie zobaczyć ani jednej ludzkiej twarzy – oczywiście poza swoją własną w lustrze ;)

    A pocieszać mnie naprawdę nie musisz: brak silnej woli w kwestii książek zbrodnią w oczach moich nie jest, a znam również panie, które bardzo sobie cenią niewolę u boku mężczyzny, żyć bez niej nie mogą i zupełnie nie pojmują, że wieść żywot bez męża nie jest dziewiątym z grzechów :)

    Polubienie

  12. No to tym bardziej uważaj, bo w tym lustrze, w którym się przyglądasz, możesz zobaczyć refleksy mojego odbicia ;)

    Sprzeniewierzanie się dobremu wychowaniu dzisiaj ludzie nazywają wyrachowaniem (jak niedaleko te wyrazy formą leżą od siebie), a to współcześnie nie przynosi grzesznych skojarzeń. Za to grzechem jest przypatrywać się sobie w lustrze i nie chcieć widzieć innych twarzy. Ale byłabyś pożywką dla profili psychologicznych, robiących obecnie karierę, wszelkiej maści wielkich życiowych – jak to się dzisiaj z angielska mówi – „kołczów”.

    A w kwestii woli książek/męża. Nie wiem co gorsze. Zbrodnia na umyśle, której Ty się z premedytacją oddajesz, czy może zbrodnia na ciele, z której sobie nic nie robisz. :D

    Pewnie, pocieszać Cię nie trzeba, tym bardziej przytulać pewnie też nie, a ja od dawien dawna wiedziałem żeś „zosia-samosia” choć kłóci się to z tą mizantropią trochę. Ot, składam to na karb kobiecej psyche i mojej znikomej cnocie – zwanej wiedzą.

    A tak żeby być dobrze wychowanym to zwracam się do Merki, przez grzeczność, bo sądzę Jabłuszko, że Merka dużo o grzechach może wiedzieć… hehe, oczywiście z racji przestrzeni, którą zajmuje. W jej skromnych stronach grzech jest odmieniany przez wszystkie przypadki i wypadki. :D

    Polubienie

  13. Mary, Ciebie Krzysiek, miedzy słowami, do klauzurowego klasztoru zsyła na odpokutowanie świątobliwej, jak to ujmuje, „przestrzeni” życiowej i igranie z grzechami wszelkiego formatu. Mnie insynuuje próżniaczy tryb spędzania wolnego czasu, samookaleczanie ciała i umysłu i unikanie mądrych doradców, którzy życiu mojemu istotnego sensu mogliby nadać. Teraz widzę jasno, że z naszego Krzysia wykluwa się w mentalnej męczarni niespełniony psychoanalityk, mocno osadzony w dalekosiężnych rojeniach o swej życiowej misji Wuja Dobrej Rady ;) Niech się chłopaczyna nacieszy pompowaniem swojego „ego”: bądźmy wyrozumiałe w obliczu tak samorodnego talentu ;):)

    Krzysiu, z chwilą, kiedy zobaczę Twoje odbicie w refleksach mojego lustra, udam się do Ojców ze świętego grodu Mary, błagać o egzorcyzmy i flaszeczkę wody święconej ;)

    Polubienie

  14. Kurcze, nic się dziewczyny nie znacie na metaforach, symbolice, niby takie oczytane, a tylko sarkazmujcie… hehe :D

    To ja się odżegnuję od wszelkiej maści kołcz-magików, a Ty mnie Jabłuszko od razu frojdem częstujesz :D (pociesze Cię, nie znam Frojda, dobra marka – ale nie dla mnie.)

    Na marginesie moich mentalnych męczarni dopiszcie się sobie „Obok Juli” do swoich zakupów, must-ridów czy jak tam to zwiecie :)

    Pewnie, że Wam próżniactwo zarzucam! A co tam! Kurna! Szarżujecie listami zakupów, a żadna nie jest na tyle próżna, żeby coś „poreckować”. I jak tu nie mieć dylematów mentalnych? Kobiety… :P

    Polubienie

  15. Krzysiu, Rylski już od dawna u mnie na półce stoi, spóźniłeś się zatem ze swoja błyskotliwą podpowiedzią :) Swoją drogą, to ciekawe, jaką Ty masz małą wiarę w naszą orientację na niwie rodzimego rynku wydawniczego ;) Demencja mnie jak dotąd nie męczy, spostrzegawczości mi nie brak i jednego z ulubionych polskich pisarzy naprawdę potrafię jeszcze wypatrzeć pośród gorących erotyków i smakowitych popisów kulinarno-dietetycznych zalegających księgarskie półki :) Faceci!!! :D

    Odebrałam dziś w Empiku dwie z zamówionych książek (Kazimierz Nowak „Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd” oraz „Rzeź Nankinu” Iris Chang – z zapałem polecam!) i przy okazji obejrzałam sobie dokładnie fotografie w „Dobrej krwi” Skopek. Upewniłam się tylko, że Mary miała rację. Zupełnie nie rozumiem, czemu publikacja zdjęć w rodzaju obcinania poroży przerażonym reniferom, ochłapów świeżej jatki czy ogryzających krwawe kosteczki dzieci miała służyć. Tych fotografii mogłoby w ogóle nie być i cały tekst nic by na tym nie stracił, bo nie niosą one ze sobą żadnego ładunku poznawczego. Są żenujące, niesmaczne, głupio okrutne. Nie pojmuję, jakim zamysłem kierowano się umieszczając je w tej książce. Faktem jest, że definitywnie straciłam ochotę na lekturę pani Skopek i wobec porażającej durnoty osoby odpowiedzialnej za obecność takich zdjęć w tekście książki (cały czas mam w pamięci np. przerażony wzrok męczonego renifera), zastanawiam się, jak niskimi pobudkami kierowano się, uwieczniając takie sceny na kliszy. Nie wiem komu mogły wydawać się one atrakcyjne z poznawczego punktu widzenia. Z jakiegokolwiek punktu widzenia.

    Polubienie

  16. Jabłuszko! Mery! Jeszcze jedno, jestem na świeżo więc koniecznie przeczytajcie „Odchodzę”! Autor to Jean Echenoz. Absolutnie górna półka, trzeba mieć ogromny talent do tworzenia tak niebywałego języka powieści. Powinno Wam się spodobać choć rzecz dla tych nieco bardziej wyrobionych czytelników. Aż strach byłoby czytać taką książkę w języku francuskim! Książka jest wielka i wcale nie potrzebuje swoich dni – reasumując nadmierną egzaltacją ;)

    Polubienie

  17. Cienka trochę ta „Odchodzę”, ale skoro z taką egzaltacją polecasz, nabędę i poczytam :)

    Polubienie

  18. Jabłuszko, a nie chcesz pisać u Merki! :))))

    Aż tak destruktywnie wpływają na Ciebie zdjęcia? W dobie publikowania setek tysięcy zdjęć, często o wiele bardziej „skrajnym ujęciu tematu”, rozumiem, że ciężko odnieść się z dystansem do nich [zdjęć i tematów]? Ja już stałem się trochę ślepy i od jakiegoś czasu mało zdjęć wzbudza we mnie emocje. Paradoksalnie bardziej na mnie działają dobre opisy. Jestem już chyba zbytnio przesączony „literackością” – a to źle wróży ;)

    Spójrz na warunki panujące w przemysłowych rzeźniach, może ta perspektywa pomoże Ci w odbiorze.

    Polubienie

  19. Jabłuszko, naprawdę nie ma co się sugerować objętością. Styl wspaniały. Teraz doczytałem, że książkę wyróżniono nagrodą Goncourtów, jak potrzebujesz oficjalnej rekomendacji – proszę bardzo, ale ja z każdym rokiem bardziej zawierzam rekomendacjom ludzi, którzy mają podobne – mówiąc górnolotnie – „wrażliwość literacką”. Jeszcze raz, mała objętościowo, ale jej styl wręcz zachęca do powolnego oddawania się czytaniu. :) Ma wszystko to, czego czytelnik oczekuje od literatury.

    Polubienie

  20. Wpływają, przynajmniej te, które robione są i demonstrowane otoczeniu za pan brat z głupotą robiącego i demonstrującego. W „Rzezi Nankinu” na przykład też są zdjęcia: okrutne, przerażające, odbierające rozum i oddech. A jednak wiem dlaczego zostały zrobione, czemu to miało służyć, co starano się nimi przekazać, słowem, jaki sens leżał u podstaw. I dlaczego znalazły się w książce, obok tekstu o „gwałcie nankińskim”. Szokują i zmuszają do redefiniowania pojęcia człowieczeństwa, a jednak nie ma wątpliwości, że stanowią integralną część relacji z Nankinu.
    Fotografia to też opowieść, a odbiorca tejże powinien mieć świadomość, dlaczego zostaje nią uraczony. Wciskania kitu i bylejakości pod pozorem objawiania prawdy o świecie, podejrzewam, nikt nie zniesie.

    Na rzeźnie nie mam zamiaru patrzeć, bo bym chyba oszalała w mgnieniu oka. Wystarczy mi świadomość, że wśród bydląt tego świata, człowiek jest najgorszą kanalią i już odbiór pewnych książek mam ustawiony w odpowiedniej perspektywie.

    Polubienie

  21. Z tą niewielką objętością to tak tylko napisałam: nie determinuje mi ona bynajmniej ewentualnej wartości lektury :) Lubię sobie po prostu dłużej z dobrą książką poobcować.

    Polubienie

  22. Teraz spojrzałem w internet. Masakra nankińska, Jabłuszko, nieporównywalne rzeczy, ale.. Pewnie się domyślasz, zdjęcia są integralną częścią tych wydarzeń, bo one chyba służą do tego aby „krzyczały prawdziwością”, tą, której zwykły opis złożony ze słów może być rozmazana przez umysł czytelnika, podpowiadający, że nie mogło dojść aż do takich zbrodni.

    Polubienie

  23. Czasami „długość” (tu w postaci objętości) osłabia intensywność – i to nie tylko odnosi się do stosunku objętość książki i dobrej literatury (emocji) ;)

    Polubienie

  24. Przepraszam za nieporadności językowo-stylistyczne, ale mając nadzieje, że są jednak zrozumiałe moje konkluzje, odwołuje się do swojego – jak widać – zmęczenia.

    Polubienie

  25. Moją emocjonalną intensywność podczas czytania osłabić może jedynie słaby warsztat autora lub nędza opowiadanej historii. Objętość książki nie ma tu nic do rzeczy. No, ale wedle stawu grobla ;)

    Polubienie

  26. O matko i córko , zajrzałam i szok przeżyłam, ile komentarzy!! :) I to tylko od dwóch osób :))) fajnie sobie dyskutujecie, ale wybaczcie że się dzisiaj nie włączę, padam na twarz i na poroże. Jutro coś napiszę bo póki co mam w głowie tylko sen ..

    A propos zdjęć , fakt że u pani Skopek zdjęcia są porażające, nie wiem jeszcze jak treść ;)) ale trzeba to chyba odbierać jako część tamtejszych obyczajów. Dla nas szokujące (fakt, biedne renifery.. ) ale dla tamtejszego ludu żadna to straszna rzecz. Oni po prostu tak żyją… tak funkcjonują. No nie wiem, jak przeczytam to się wypowiem.

    ps. dodam tylko że te dyskusje tutaj są dużo ciekawsze niż moje byłe i przyszłe recki ;) Pozdrawiam Was, moi ulubieni komentatorzy :D

    Polubienie

  27. Skoroś zmęczony, wybaczam :) I może podpowiem, że w zmęczeniu lepiej sobie poleżeć, a nie tkwić przed komputerem z uporem obsesjonata ;)

    Polubienie

  28. :) ja się nie martwię, ja się cieszę i wręcz jestem dumna że na mojej skromnej stronie sa tak żywiołowe dysputy :) Dobranoc

    Polubienie

  29. Dobrze Mera, że przynajmniej Ty masz mnie bierzesz za wziętego w nawias ironii. Bo Jabłuszko z pasją przyprawia mi obsesje ;)

    Jabłuszko, podpowiadaj, ale oby to były dobre książki i celne spostrzeżenia, całą (często marną) resztę mam na wyciągnięcie internetu ;)

    Ja nawet częściej czytam na stojąco, a Ty mi o leżeniu – w ogóle, nie sądzisz, że nie przystoi kobiecie? :P

    Polubienie

  30. A tak a propos Skopek, Mary (kiedy tam sobie wejdziesz, to przeczytasz): zgodzę się z Tobą o tyle, że, faktycznie, fotografie te mogą ilustrować tamtejszą obyczajowość, tradycję. Tyle, że można sobie o tym poczytać w tekście i jest to ze wszech miar zrozumiałe – każda społeczność obraca się przede wszystkim w kręgu własnej kultury. Nie rozumiem jednak, w jaki sposób zdjęcie krwawego ochłapu, podpisane tekstem w stylu „ależ ten szpik smaczny!” czy dzieciaka ogryzającego kość i wysmarowanego krwią (tekst pod zdjęciem, o ile pamiętam brzmiał jakoś tak „Kostia lubi sobie pogryzać kosteczki” lub „Kostia kończy ogryzać kosteczki”) mają mi zaświadczać o obyczajowości dalekich ludów. Nic nowego pod słońcem: jedni jedzą mięso surowe, inni gotowane czy pieczone i nie wydaje mi się, żeby apetyt na mięsko był jakoś szczególnie północnym ludom właściwy. Już prędzej te masakry reniferów coś mi o tych ludziach powiedzą, ale czy koniecznie muszę jeszcze oglądać je na zdjęciu?!

    Polubienie

  31. Krzysiu, leżeć nie przystoi kobiecie? ;) O Jezusie, jaka ja się od tego spania rozwiązła zrobiłam! ;) Bądź tu dobry, człowieku, zechciej dopomóc, to Cię insynuacją smagną i opinię do reszty popsują ;)

    Polubienie

  32. Ba! Nie przystoi kobiecie leżeć, tym bardziej proponować to mężczyźnie! ;)

    Aleś się „uparła” na zdjęcia! :D A czy powie Ci coś o obyczajowości zdjęcie Polaka obgryzającego kości nad tak lubianym w naszym kraju grillem? Albo podobne ujęcia z tak zwanych imprez okolicznościowych robionych w scenerii wnętrz fast-foodów? Wydaje mi się, że tak.

    Inna para kaloszy to dopowiedzenia (opisy) do tych zdjęć, Tu trzeba znać kontekst całej książki i najzwyczajniej w świecie – styl autora, a ten podlega ocenie i gustom – do których masz prawo.

    Polubienie

  33. No to zmykam i ja nieprzystojnie sobie pospać :) Dobrej nocy, cnotliwy Krzysztofie i pamiętaj: spanie na stojąco to naprawdę nie to ;)

    Polubienie

  34. Akurat rozwiązłość myślowa jest dla mnie skarbem u kobiety – nie mylić z roztrzepaniem! A opinie masz ugruntowaną.

    Polubienie

  35. Powie tylko tyle, Krzysiu, że Polak jest takim samym człowiekiem jak grillujący Francuz czy Niemiec. Czyli tak naprawdę, nie powie nic :) Bywaj.

    Polubienie

  36. ja tak nie na temat jeszcze – odbierałam ostatnio książki w Matrasie, pani pyta – zamówienie internetowe?? – mówię że tak, podałam nazwisko a pani – no wie pani u nas stacjonarnie też jest 25% rabatu a pani w konkurencji zamawia???
    Zatkało mnie bo dla mnie Matras to Matras – internetowy czy stacjonarny. Coś tam odburknełam chyba tylko ze dla mnie Matras to Matras a ona że niby kasa z zamowien internetowych idzie gdzies indziej niz kasa z zakupów w ksiegarni stacjonarnej.

    Hmm…..
    Moze i tak jest ale nie wiedziałam o tym…. Wiedzieliscie ???? :)))
    ps pomijam fakt zachowania tej baby z ksiegarni że mi z takimi tekstami wyskakuje jak filip z konopii :) se pomyslalam ze juz tam nie pójde

    Jabłuszko – “Rzeź Nankinu” Iris Chang – narobiłaś mi ochoty….
    Krzysiek – Echenoza mam cały czas na uwadze :)

    Polubienie

  37. No ale nie myśl, że jej uwaga ma jakieś altruistyczne źródło. Rozdzielenie firmy ma tylko w swoim zamyśle podatkowo-administracyjne korzyści. I niczego więcej nie należy oczekiwać.

    A propos grilla – pierwszy weekend, gdzie się zacznie masowe rozpalanie kociołków :)
    A propos książek – tak Mera, możesz czytać te polecacze bez obaw ;)

    Polubienie

  38. Krzysiek – ja nawet nie wiedziałam, że to jest jakoś podzielone! :) ech jak to człowiek niewiele wie :)

    ps. moj stos do przeczytania sięga już chyba z tej mojej czestochowy do kuala lumpur :D

    Polubienie

  39. Wiedziałam, Mary, o tym Matrasie. Jak zamawiasz przez internet, to zwróć uwagę, że przy płatności np. przelewem pojawia się informacja o numerze konta, na które trzeba przesłać należność, i o firmie, która jest konta tego posiadaczem/zarządzającym czy Bóg wie kim. I nie jest to Matras. Chyba jakąś umowę mają pomiędzy sobą i się rozliczają z tych płatności w sobie tylko znany sposób. Kiedyś, zamawiając książkę, też się zdziwiłam tym stanem rzeczy i pamiętam, że zrezygnowałam nawet wtedy z zakupu, bo jakieś to mi się takie podejrzane wydało i nie wiedziałam już sama, czy moje pieniądze w końcu do tego Matrasa jednak trafią, czy nie. No, ale tak właśnie mają.

    A „Rzeź Nankinu”, uprzedzam, mocno emocjami Ci tąpnie. Rozum nie ogarnia okrucieństwa, do którego zdolny bywa człowiek. Są też zdjęcia – szokujące, raniące. Dla kobiety to szczególnie trudna lektura. Ale warto.
    Kupiłam też sobie Katherine Boo „Zawsze piękne” – o życiu mieszkańców slumsów Bombaju. Podobno dobra.

    Polubienie

  40. Jabluszko ano widzisz, a ja nie zwróciłam na to uwagi jakoś, no ale trudno, kilka razy tak zamawiałam bo przez internet jednak mi wygodniej: zamówic se i potem tylko odebrać. No ale moze i faktycznie to jakieś nie fair jest.

    Polubienie

  41. Mary, skoro tak to działa przez internet i Matras firmuje te zakupy swoją nazwą, to nie wydaje mi się, żeby korzystanie z takiej formy zakupów było wykroczeniem kupującego. Co nam do tego, w jaki sposób te firmy ze sobą współpracują, na ile są dla siebie konkurencją?! Jeżeli tak a nie inaczej to działa, mnie to nie interesuje i tłumaczyć się komukolwiek z wyboru formy transakcji nie ma po co.
    Inna sprawa, że ja w Matrasie przez internet kupuję sporadycznie, żeby nie napisać, że kupiłam ze dwa, trzy razy dotychczas. Jeżeli już chcę coś z Matrasa, to idę do stacjonarnej: mam zniżkową kartę, a poza tym lubimy się z personelem :) Kupuję też tam raczej książki z serii „25 % rabatu”; na inne, z normalną ceną, rzadko się skuszę. Mam w swoim mieście księgarnię-satelitę, której główna siedziba znajduje się z kolei w mieście nieopodal. W tej księgarni, u mnie, kupuję prawie wszystkie swoje książki przez internet: ceny o WIELE niższe niż w stacjonarnej, a odbiór bezpłatny w tejże. Wybór świetny, wszystko, czego poszukuję, jest. Zawsze jestem zadowolona i sporo zaoszczędzam. Korzystam jeszcze z Empiku, bo odbieram sobie paczki w którymś z trzech w moim mieście (najczęściej w tym w pobliżu domu) i z internetowego Dedalusa (bo go nie mam w mieście). Jest też u mnie „tania książka” i były Weltbild. Czasem coś mi wpadnie w oko na wyprzedaży w Media Markt czy w Biedronce. I to są jedyne moje źródła, z których pozyskuję książki.

    Polubienie

  42. Czemu nie ma, to ja nie wiem. Może wydajemy się właścicielowi niezbyt rokujący, jeżeli chodzi o zasobność portfeli ;)

    Polubienie

  43. Ja po podwyżce VAT, a tym samym podniesieniu ogólnych cen książek, dużo – w miarę możliwości oczywiście – staram się wyłapywać na Alledrogo. Kiedyś przeważnie kupowałem w jednej księgarni, która dawała zawsze 25-30% rabatu, ale obecnie skończyły się te dobre czasy.
    Czasami korzystam z księgarń internetowych, ale to bardzo rzadko i właściwe tylko jak są jakieś konkretne rabaty.

    Staram się też czasami bezpośrednio u wydawców kupować, bo naprawdę, niekiedy można kupić za połowę ceny.

    A tak w ogóle z wiekiem to się robię bardziej wybredny, a że przestrzeni na książki (i życie) mam mało, to zbieram co lepsiejsze wydania i swoich autorów.

    Generalnie przeprosiłem się z biblioteką. Fakt, że mam daleko, ale cóż.

    Polubienie

  44. Zasobność portfeli, właśnie im mniejsza, tym bardziej powinni się o jakaś stacjonarny skład :)

    Polubienie

  45. Jabłuszko – nie no, masz rację oczywiście, ale troche się dziwnie poczułam jak mi ta kobita z takim tekstem wyleciała. I oczywiście nie mialam zamiaru sie nikomu tłumaczyć. Kupuje gdzie chce i jak chcę i nikomu nic do tego. zresztą w matrasie tez może internetowo ze 3 razy kupiłam. Głównie korzystam z oferty Dedalusa (chociaż teraz nie mam tam zbyt wiele książek jakie bym chciała kupić) bo mam go w mieście, czasem z empiku jak cos w promocji się pojawi (ale to i tak tylko przez neta), ale najczęściej korzystałam z Allegro, kupujac używane ksiązki, raz przeczytane, od osób prywatnych choć nie tylko.

    Polubienie

  46. Krzysiek – nie fair – miałam na mysli bardziej ta kasę która nie idzie do Matrasa tylko do innej firmy ale szczerze mówiąc to teraz mam to gdzies :)

    I własnie tym bardziej , nie we wszystko w ksiegarni stacjonarnej jest dostepne, a czesto zdarzało mi sie ze nawet zamawiajac cos przez internet anulowano mi zamowienie piszac ze niestety ksiazki nie ma (mimo że na stronie widniało że dostępne).

    Polubienie

  47. Krzysiu, ja o bibliotece nawet nie wspomniałam, bo korzystam na całego, a zapisana w swojej jestem od 26 lat i się z paniami tam pracującymi znamy bardzo dobrze (nawet nazwiska podawać nie muszę :) ). Mam takie układy, że kiedy inni mogą wziąć co najwyżej 6 książek, ja mam w domu 30-40 bibliotecznych i tylko sobie wymieniam te już przeczytane. Zapracowałam sobie na to zaufanie pań bibliotekarek przez te wszystkie lata (chociaż muszę napisać, że jak jest w mojej filii dwie panie, to jedna z nich, niestety, lotnej umysłowości nie posiada, na książkach słabo się zna (głównie na romansidłach) i pisze z błędami ortograficznymi, o czym przekonałam się ostatnio).

    Mary, Ty dla mnie jesteś niedoścignionym wzorem allegrowego łowcy wszelkich okazji i nawet w myślach nie aspiruję do ogarnięcia tych Twoich umiejętności wytrawnego myśliwego :)

    Polubienie

  48. 40 książek! Matko Boska Częstochowska! :) Ja może z 60 rocznie czytam nie licząc tych, które muszę. No ja akurat przeprowadzałem się już 3 razy w życiu, więc o jakiejś swojej bibliotece powiedzieć nie mogę, a korzystam z dużego miejskiego molocha, bo tam jednak więcej nowości niż w małej, a też głównie wypożyczam reportaże i eseistykę.

    Ale o okazję na Allegro też coraz trudniej. Książki drogie to i nie każdy chce się ich pozbywać w przystępnej cenie. Kurcze, jak ja czytam, że nowego Murakamiego sprzedali w Japonii w 300 tys. egzemplarzy – w ciągu tygodnia, a dodrukowane jest jeszcze następne 700 tys. to nasze 30 tysięczne bestsellery powodują uśmiech na twarzy ;)

    Polubienie

  49. Nie narzekaj :) Pamiętam doskonale czasy, kiedy 5 tysięcy sprzedanych egzemplarzy to był sukces autora i książka okrzyczana bestselerem pyszniła się na półce wśród najlepiej sprzedających się tytułów. A komentatorzy rynku wydawniczego tęsknie wzdychali do magicznej liczby 15 tysięcy, która to już była niedoścignionym pułapem, zarezerwowanym jedynie dla pewniaków. I nie są to czasy tak bardzo odległe, więc sam widzisz, że postęp jednak się dokonał :)

    W tym naszym tu pisaniu jedno mnie zastanowiło: mianowicie fakt, że zdecydowana większość naszych zakupów książkowych odbywa się przez internet. Odwiedzam stacjonarne księgarnie, nawet częściej niż rzadziej, a jednak kupuję przy pomocy sieci gros swoich książek – zdecydowanie więcej niż mniej. Zapytałam dziś samą siebie, czy nie sprzeniewierzam się idei mola książkowego, rozmiłowanego przecież w buszowaniu pośród księgarnianych półek – jak o tym czytam na wielu blogach. I zastanawiam się, jaki procent nas, czytelników, kupuje jednak więcej w sieci, a dla jakiego odsetka tradycyjna księgarnia pozostaje miejscem uzupełniania swoich biblioteczek. Mam bowiem podejrzenia, że, mimo wszystko, sieć jednak wygrywa z realem. Zapewne ze względu na ceny i możliwość dokonania wyboru w wygodnych domowych pieleszach. Księgarnia stacjonarna to już chyba bardziej mit niż rzeczywistość. Pielęgnujemy w sobie przeświadczenie, że bez księgarń żyć nie moglibyśmy, że są one ośrodkami naszego świata, ukochanymi miejscami na mapach naszych miast i miasteczek, Czy jednak faktycznie częściej tam właśnie kupujemy książki?! Ot, tak mi się pomyślało przy okazji lustrowania moich nabytków z dnia wczorajszego – a wszystkie one internetowe są – i przy okazji tych naszych tutaj pogaduszek.

    Polubienie

  50. Jabłuszko,
    to nie jest tak, że internetowo kupuję i księgarni nie widuję. CZĘSTO sprawdzam w księgarni jak książka prezentuje się w swojej formie. Lubię chodzić po księgarniach (choć mój portfel się broni), których coraz mniej, ale nie oszukujmy się – staram się kupować z rabatem. Nie mam wyrzutów sumienia, bo raz, że kupuję relatywnie dużo, a dwa, że spora część społeczeństwa, tego co statystycznie mniej czyta, kupuje właśnie bezpośrednio w księgarni. Ludzie dobrze usytuowani, z dużymi dochodami, nie bawią się w szukanie promocji (albo robią to rzadko). Idą do księgarni i po prostu kupują (myślisz, że tak bym nie chciał?).

    Kolejna sprawa to sam rynek książki. Pod względem sprzedaży i w korelacji z liczbą ludności – bardzo mały. Ten obraz odzwierciedla się na ulicach miast i miasteczek. Więcej elektro-marketów, aptek; mniej lub w ogóle księgarń.

    Następna sprawa, ebooki-zbooki, jak ja to mówię. Wątku nie mam co rozwijać, powiem na tą chwilę, że 80% ebooków jest okropnie skrojonych, poza tym małym sentymentalnym faktem, że… to jednak nie to, co dobrze zaprojektowana książka ;)

    Akapit drugi jest dla mnie kluczowym wyjaśnieniem. Poza tym co tu dużo mówić, takie uroki „kapitalizmu”, w każdej branży dąży ku monopolu i nie inaczej jest z branżą książkową. Dwie, trzy duże firmy (wiadomo jakie) i co ma zrobić mała księgarnia?

    Jabłuszko, pociesze Cię, ostaną się antykwariaty, które lubię, choć we Wrocławiu jest dużo o profilu naukowo-technicznym, niestety :)

    Polubienie

  51. A i jeszcze jedno, wyobraź sobie, że teraz nawet podręczniki do szkoły rodzice dość często kupują przez pośrednictwo nauczyciela – a podręczniki to podobno 1/3 sprzedaży w branży. Sama widzisz, jak żyć? ;)

    Polubienie

  52. Z tymi podręcznikami kupowanymi za pośrednictwem nauczycieli to nie jest wcale kwestia „teraz”: sama pamiętam, jak za moich licealnych lat ta forma kupna-sprzedaży podręczników zaczynała być coraz powszechniejsza. Z perspektywy ucznia jest to nawet wygodne, z perspektywy jego rodzica – pewnie też, chociaż kwestią dyskusyjną jest tu wydźwięk moralny takiego procederu. W każdym razie ja, jako nauczyciel, nie podjęłabym się takiego handelku.

    Co do reszty, zgadzam się z Tobą, bo sama również sprawdzam w księgarniach książkę, by później ewentualnie kupić ją z rabatem przez internet. Cena jest dla mnie jednym z najważniejszych kryteriów doboru formy zakupów, bo, tak jak i Ty, kupuję dużo książek. Nawet ostatnio, kiedy mieliśmy z Mężem na mocy szczęśliwego trafu przypływ większej gotówki, mogłam sobie wreszcie swobodnie pobrykać po księgarni i powybierać wszystkie tytuły, które zawsze chciałam mieć, a które zawsze były dla mnie za drogie na kupno ot, tak. Efekt? Przytargaliśmy do domu na dwie tury pięć wielkich toreb książek, na łączną kwotę prawie 1.500 zł, tyle tylko, że w księgarni wybrałam, a zamówiłam przez internet w ramach licznych promocji wiosenno-świętowoksiążkowych, z odbiorem na miejscu. Gdybym miała kupować w księgarni, wartość moich zamówień na pewno przekroczyłaby 2.000 zł – obliczyłam sobie. Kwestia praktyczna przeważyła więc nad kwestią romantyczną, chociaż wolałabym, żeby było odwrotnie :)

    E-booków nie kupuję w ogóle, takoż i audiobooków, bo mnie takie formy „książek” nie interesują wcale. Jak to kiedyś pięknie ujął w jednym z wywiadów Rafał Ziemkiewicz, na pytanie, czy cieszy go popularność papierowego wydania jednego z jego tytułów: owszem, bardzo go cieszy, a dla osób nie potrafiących czytać pomyśli o audiobooku :))))
    Tak więc problem, czy e-book jest „ładnie skrojony” czy nie, albo czy audiobook miło dla ucha nagrany czy nie, kompletnie mnie nie interesuje, jako i rynek tychże. Jeśli ktoś odnajduje się w tych rodzajach „książki”, świetnie.

    Antykwariaty pewnie się ostaną, chociaż u mnie już trzy zniknęły z rynku w przeciągu kilku ostatnich lat. Na razie zostały dwa: jeden pięknie zaopatrzony, chociaż piekielnie drogi (i nie lubię prowadzącego go pana, bo nie zna umiaru w wycenianiu posiadanych książek) i drugi, przystępny, też świetnie zaopatrzony. Po kilkunastu latach bezowocnych poszukiwań, znalazłam w nim właśnie parę lat temu książkę, która już mi się po nocach śniła, tak jej pożądałam (a precyzyjniej: jest dwa wydania tejże – obydwa już mam – ale zależało mi szczególnie na jednym z nich).
    Kocham antykwariaty, ale nie bez obaw śledzę ich losy. Z rozmów z właścicielami i z obserwacji frekwencji kupujących widzę, że nie tak łatwo jest je utrzymać i z nich wyżyć.

    Polubienie

  53. Wydźwięk z podręcznikami jest taki, że może to i wygodne dla uczniów, zyskowne dla nauczycieli, ale najbardziej korzystają same wydawnictwa naukowe. Zamiast się dzielić marżą z hurtownią/księgarnią, dają kilka procent upustu dla nauczycieli (+gadżety) i mają większy zysk niż przy normalnej dystrybucji. Pomijając temat jakości podręczników, dla mnie jest coś nie tak, kiedy rodzice są przymuszani co roku kupować nowe książki. A przecież w księgarniach rabatów na podręczniki nie ma, bo po co? I tak trzeba kupić, ewentualnie państwo sfinansuje.

    Ale ebook, niestety, wszystko zmieni. Choćby to, że będziesz musiała chodzić do księgarni jeszcze z większym workiem pieniędzy ;)

    Hehe, no ja z zakupami to Ci dorównać nie mogę. Może Merka stanowiła by godną konkurencję ;))))))) Nie no pewnie, popieram.Szkoda, że u mnie są same odpływy, a nie przypływy :D

    Tak, cały czas mówią, że antykwariaty nie mają szans, a ja twierdzę wręcz przeciwnie. A co to książka, zdradzisz?

    Jabłuszko, ale w branży książkowej „ciężko wyżyć” dotyczy 95% osób ;)

    Polubienie

  54. Jeżeli chodzi o tajemniczą książkę, to są to „Listy miłosne Mariany Alcoforado”, wydanie z PIW-u, rok 1959. Po raz pierwszy zetknęłam się z tym tytułem (i z tym wydaniem właśnie) na studiach, na ćwiczeniach bodajże z poetyki albo teorii literatury – nie pamiętam już dokładnie. W każdym razie pani, z którą te ćwiczenia mieliśmy, bardzo przeze mnie lubiana i ceniona jako wykładowca, tę oto książeczkę przyniosła na zajęcia i na jej przykładzie mieliśmy się przekonać o różnych takich, w historii literatury obecnych, że tak to ujmę, przedsięwzięciach. Bo „Listy miłosne…” to przykład genialnej mistyfikacji literackiej, mającej barwną historię i finał tejże, sięgający XX wieku, kiedy to podważono jej autentyczność. Książka tak mnie zafascynowała, wywód pani profesor tak zainteresował, a ćwiczenia pozostawiły we mnie tak wielki niedosyt, że postanowiłam książeczkę zdobyć za wszelką cenę na własność. No i się zaczęło. Zebrałam informacje o wydaniach (okazało się, że były u nas tylko dwa: jedno to z PIW-u i drugie, miniaturowe, Wydawnictw Artystycznych i Filmowych z 1986 roku, ze wstępem i w przekładzie Stanisława Przybyszewskiego), zaczęłam regularną penetrację antykwariatów i stoisk z książką starą i używaną (we wszelkich miejscach w Polsce, gdzie dane mi było trafić) oraz zasobów Allegro. Przez kilkanaście lat poszukiwań zdążyłam się przekonać, że książeczka jest nie do zdobycia, funkcjonując na rynku jako typowy rara avis – w obydwu wydaniach, oczywiście. Mnie zależało na tym PIW-owskim, bo miałam do niego sentyment od czasu pamiętnych ćwiczeń na uniwersytecie, ale i tym drugim nie pogardziłabym. Traf chciał, że kiedyś, na Allegro, ktoś wystawił na sprzedaż wydanie miniaturowe: nie wierzyłam własnym oczom, bo i cena była śmieszna. Kupiłam. Znów minęło dwa czy trzy lata i pewnego pięknego wiosennego popołudnia odwiedziłam jeden z antykwariatów w moim mieście. Bez ŻADNEJ nadziei zapytałam rezydującego w pomieszczeniu młodego człowieka, czy nie mają przypadkiem Mariany Alcoforado. Pan do mnie znudzonym tonem: ” taka mała, różowe okładki, jakieś listy zakonnicy? Nie mam w sklepie, ale mam w domu, mogę przynieść”. We mnie jakby piorun trafił: w pierwszej chwili zero kontaktu ze światem, potem ocknęłam się ze stuporu i zaczęłam zaklinać pana, żeby przyniósł, nikomu nie sprzedawał, ja na pewno kupię. Umówiliśmy się na dzień następny, ja już o 10.00 wchodzę do antykwariatu, ledwie pan klucz w zamku przekręcił, daję mu pieniądze (jak usłyszałam, ile chce, to znów mnie grom poraził, ponieważ pan zażądał za to moje cudo 14 zł), on mi książkę, ja „do widzenia!” i całą drogę do domu płynęłam sobie nad ulicą, intensywnie szczęśliwa, jak mało kiedy :)
    Podobną historię miałam z poszukiwaniem określonego wydania „Nocy i dni” Dąbrowskiej, ale tu pomocne okazało się Allegro, z tym, że trzeciego tomu owego jedynie przeze mnie poważanego wydania nie mam do dzisiaj, bo udało mi się znaleźć tylko dwa pierwsze i nadal czatuję wszędzie na ten trzeci. Wierzę, że się uda :)

    Co do moich zakupów książkowych: fart finansowy już mi się drugi raz raczej nie powtórzy, a przynajmniej na pewno nie w ciągu najbliższych 10, 20 lat :) Tak, że znów pozostaje przemierzanie sieci w poszukiwaniu dobrych promocji i rabatów, i tęskne wzdychanie do co droższych tytułów, tudzież zapamiętałe ciułanie z perspektywą w oddali :)

    Krzysiu, smutna to prawda, że ciężko ze sprzedaży książek wyżyć. Ale czy kiedykolwiek się dawało? Chyba tylko prawdziwym gigantom, nastawionym na masowy przerób rynku. Nie wskazuję palcem, o kogo mi współcześnie chodzi, ale podejrzewam, że i tam sytuacja różowa nie jest do końca, skoro nie tak dawno ofertę sklepów, jak widzę, zasiliły obok płyt, książek, kartek pocztowych, gier, prasy, zabawek, filmów i przyborów piśmienniczo-papierniczych, akcesoria kuchenne czy elementy wyposażenia mieszkania typu lampy, wazoniki, pseudorzeźbki i inne łapikurze. Ale to może chodziło jednak o wyjście naprzeciw klienta, który pod jednym dachem chce się obrobić ze wszystkim: i z aspiracją kulturalną, i z ambicją gospodarską.

    Polubienie

  55. Ale mnie zainteresowałaś tematem! Literacka perła. Jak widać Joyce nie był pierwszym ;)))) Ale faktycznie, historia tych listów wyborna :D Tiaaa, wiem Jabłuszko, mistyfikacja kobiecych uczuć :D I wiesz co, zgłębię temat.

    Pewnie, teraz i molochom trudniej się sprzedaje. Hehe, z ambicją gospodarską :D Noooo, a ja w poprzednich latach korzystałem w tym molochu z opcji 3 za 2 i powiem Ci, że wyjątkowo wtedy dużo osób pojawiało się w działach książki, a niektórzy wychodzili z iloczynem książek (z uwagi na promocja proporcjonalną do zakupów).

    Tak jak opowiadasz o tych przygodach z poszukiwaniem konkretnego tytułu, to chyba każdy tak ma. Dla jednych wartość wydania nieznacząca, a inny wydaje setki złotych i czasu na odnalezienie danego tytułu. Ja ci powiem, że kurcze nie mam na półkach żadnych rarytasów, w ogóle mam mało książek starych. Kiedyś dorwałem Malowanego Ptaka z wydawnictwa Baobab, takie wydanie lepsiejsze (coś jak teraz Muza wydaje) w przystępnej cenie, choć samo wydanie relatywnie łatwo dostać. I chyba bardziej ma dla mnie wartość para-lokaty niż sentymentalną, a poza tym chyba jednym wydaniem, z którego jestem zadowolony, to baśnie Andersena wydane kilka lat temu przez Media Rodzina. Fenomenalne! Chciałby aby tak część książek była dzisiaj wydawana :)

    Mary, jesteś? Co tak siedzisz cicho?

    Polubienie

  56. Nie o mistyfikację kobiecych uczuć chodzi, bo te są bardzo prawdziwe w „Listach…” (he, he, he – że tak zareaguję, znając clou sprawy), ale zatwardziałemu w swoim przekonaniu facetowi trudno cokolwiek na ten temat tłumaczyć :D
    Jeżeli chcesz, zgłębiaj, obawiam się tylko, że możesz rozczarowaniem zakończyć tę ekskursję: nie sądzę, żeby Mariana Alcoforado okazała się interesująca dla wyraźnie uprzedzonego do płci niewieściej bywalca kobiecych blogów ;)

    Ze wspomnianej przez Ciebie promocji ja też korzystałam i nadal, jak się trafi, korzystam. Wśród półek z książkami wzmiankowanego molocha spotykam nawet dość pokaźną, jak na dzisiejsze standardy, liczbę poszukiwaczy książek. Ostatnio np. porozmawiałam sobie z pewnym starszym panem o tym, jak deprymujące, żeby nie napisać, że piekielnie wkurzające, jest zmienianie formatu wydawanych kolejno przez Czarne zbiorów reportaży. Pan się nawet zaklinał, że napisze do Wołowca list ze skargą :), po czym kupił sobie „Salki” Nowickiego (na które i ja mam ochotę), pięknie się ze mną pożegnał i z nosem w książce wyszedł.

    Ja książek nie traktuję jako lokat kapitału i, szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie wartość kolekcjonerska tychże. Szukam czegoś, co jest dla mnie ważne z emocjonalnego punktu widzenia albo ze względu na jakość wydania czy tłumaczenia. Że podczas tych poszukiwań wychodzi na jaw nieosiągalność tytułu czy wydania, a przez to jego wymierna wartość materialna, to już odrębna sprawa – dla mnie całkowicie nieistotna. Jako takich, rarytasów kolekcjonerskich też u siebie nie mam, a nawet gdybym miała, to brak mi rozeznania w tej kwestii :) Nieuświadomionym żyje się łatwiej, wiadomo nie od dziś :) Kosińskiego mam normalnego, znanego – z Czytelnika. „Baśnie” Andersena to chciałabym mieć w takim grubym tomie, okładki twarde w pomarańczowym płótnie, nie pamiętam wydawcy. Ale to stare wydanie, więc jeszcze szukam: kiedyś wprawdzie już je miałam w ręku w taniej jatce, ale było tak zniszczone, brudne, zaniedbane, że odłożyłam – nawet nieprzyjemnie było je trzymać w dłoni, że o ewentualnym doprowadzeniu do jakiegoś znośnego stanu nie wspomnę.

    Polubienie

  57. aleście sie rozgadali :))) Wchodzę tu i oczom nie wierze – 62 komentarze :D matko i córko, ale miło Was poczytać – jak zawsze niezawodni :)

    Ja przepraszam że się nie wtrącam ale ze wzgledu na pewne sprawy intensywniej zajmujące mi niestety w dość nieprzyjemny sposob teraz moją małą głowę, nie mam, że tak powiem, jej dość przytomnej, do jakichkolwiek dyskusji :) za duzo sie dzieje (w sumie i dobrego i średnio dobrego, stąd moje milczenie, próbuję ogarnąć..)

    Polubienie

  58. Mary, to rychłego spokoju życzę i rozwiązania wszystkich spraw po Twojej myśli. Cierpliwie z Krzyśkiem będziemy czekali, statystyki komciów Ci nabijając, póki Krzysiek nie odpadnie ;)

    Polubienie

  59. Dzięki…oby

    :))) Krzysiu, tiaaa, oj on to ma pałera , jak nie komentuje to nie komentuje ale jak się rozochoci to końca nie widać, ale to cieszy. Miło mi :) Ja oczywiście zaglądam i czytam i cieszę się że jesteście. Czułabym się tu osamotniona gdyby nie wy :) Może jakbym zaczęła zamieszczać jakieś TOPY, konkursy i inne tego typu pierdy to by więcej osób zajrzało, baaaaa, na pewno.. ale w sumie po co mi to??? Wolę Was dwóch. Bo takich dwóch jak nas trzech to nie ma ani jednego!! :D

    Polubienie

  60. Mery, co Ty mówisz, masz od nas przebaczenie, namaszczenie… wiadomo wiosna, kwiatki, ptaszki itp. Jako – nazwany przez Jabłuszko – zatwardziały rozumiem ;) Po topy to se pójdę na 35 innych blogasków, wprost z Googla. Ja tu bardziej pragmatycznie – po książki ;) Aha… pamiętaj, nie bądź Julią :P ;)

    Hehe, Jabłuszko, może kiedyś zatwardziałość będzie w modzie ;) Jakbym był, koleżanko, uprzedzony, to raczej bym nie odwiedzał kobiecych przybytków blogowych :P

    No, ale to taki podstawowy błąd wydawnictw, zmieniać format, oprawę wydawanej serii. Tylko PIW się ostał. Dla mnie dyscyplina wydawnicza zawsze była godna podziwu – zupełnie jak miłość zakonnicy do oficera :)

    Pewnie, żeby być kolekcjonerem trzeba mieć fundusze. A jak ja lubię dobrze wydane książki, to nie masz pojęcia :) Szkoda, że to coraz trudniejsze. Nawet te wydawane tylko poprawnie zaczynają umierać.

    Jabłuszko, wyszło szydło z worka, będąc uprzedzoną zarzucasz mi uprzedzenie!
    Krzysiu ma powera jak jest rozmówca dobry, bo wtedy i temat się okazuje wdźieczny – nawet ten z pozoru błahy ;)

    Polubienie

  61. Krzysiu, jako uprzedzony właśnie tym chętniej kobiece blogi odwiedzasz. bo wtedy szykanowanie prowadzących i odwiedzających je kobiet tym większą Ci frajdę sprawia: ot, choćby konstatacje typu, że chociaż temat rozmów błahy, to jakże wdzięcznie się z kobietą błahostkami poprzerzucać ;)

    E, z tymi dobrymi wydaniami książek to wcale nie taka przegrana sprawa. Na rynku jest jednak trochę tytułów pięknie i starannie wydanych. Teraz wydawnictwa mają świadomość, że muszą dopieścić czytelnika, żeby zechciał po książkę sięgnąć, bo czytelników stosunkowo niewielu, a konkurencja gruszek w popiele nie zasypuje. Tym bardziej, że rodzaj wydawanych gatunków jest prawie wszędzie podobny, a i autorzy namiętnie kopiują chodliwe tematy, które pewny zysk i sławę gwarantują. Trzeba wiec czymś znęcić kupującego, aby sięgnął po akurat tę książkę akurat tego wydawnictwa, a nic tak nie przemawia do kieszeni czytelnika, jak ciesząca oko okładka na przykład. I na nic tu zaklinanie się, że nie ocenia się książki po okładce, bo się ocenia jak najbardziej i jest ona jednym z najważniejszych stymulantów wyboru. Wiadomo też powszechnie, że tekst niechlujnie redakcyjnie potraktowany, choćby nie wiem jak był zajmujący, zirytuje każdego czytelnika i sięgnięcie po kolejne tytuły wydawnictwa mocno utrudni, albo i uniemożliwi w ogóle. Lepiej wobec tego nie ryzykować. Że już o etosie pracy wydawniczej, będącym chlebem powszednim dla kilku polskich wydawnictw nawet nie wspominam.
    Jedynie co mnie osobiście przeszkadza w dobrym wydaniu książki, to – czasami – przesadzenie z tym w drugą stronę, – mianowicie potraktowanie woluminu, nie będącego pozycją artystyczną, właśnie jako takiego: arcybogate zdobnictwo, różne frymuśne pseudonowatorskie rozwiązania edytorskie, dziwaczne formaty, dobór rodzaju papieru zupełnie nieadekwatny do rodzaju książki, pseudoartystyczne ilustracje, rozsiane bez ładu i składu po tekście, przecinające go we wszelkich możliwych miejscach, jakieś udziwnione wizje grafika co do bohaterów książki, przeszkadzające tylko w czytaniu, piękne okładki, chciwie chłonące linie papilarne czytelnika, którego palce podczas trzymania tomu zeskrobują jakieś pozłoty i brokaty, kulfoniasta czcionka, rozsiewająca kilka zdań treści po jednej tylko stronie o olbrzymiastych marginesach etc., etc. Ja jestem prostym, prymitywnym w swoich oczekiwaniach czytelnikiem: wystarczy mi w miarę dobry papier, najpopularniejsza czcionka, przyjazny format książki, uczciwa, solidna praca redaktora, a z luksusów jedynie twarda oprawa. Wszelki dziwoląg edytorsko-wydawniczy miłośnika we mnie nie znajdzie na pewno.

    Polubienie

  62. Jabłuszko, ja po prostu nie mam zdolności do prowadzenia tylko poważnych debat, lubię błahostki, a przecież i one mogą być wyjściem do ciekawej dyskusji ;) Do kobiet nic nie mam, poza tym, że czasami, co poniektóre, się nie szanują ;)))

    Ad rem, nie wiem, mnie trudno dopatrzyć się tych starań. Dobrze zaprojektowane książki to dalej jest domena niewielu wydawnictw (bardziej w sensie pozycji niż konkretnych wydawnictw). Widzę czasami chęć zrobienia porządnej serii np., ale realia chyba weryfikują zamiary i kończy się to kiepsko. Owszem, w erze cyfrowej rozpocznie się dbanie o czytelnika tradycyjnego, ale to zawsze kosztem czegoś.

    Ja już kiedyś wspominałem o tym. Rozumiem, przeżyć trzeba, a to wiąże się z wydawaniem literatury – na użytek uproszczeń nazwijmy to tak – o skromniejszych wymaganiach. Można wydać dziesięć pozycji mniej ambitnych, a w zamian jedną, która będzie na progu opłacalności. Zresztą, to też jest pewien sposób na to. Wykreowanie mody na literaturę trochę bardziej wymagającą. Może nie przyniesie to takich kokosów jak „sellery” importowane masowo z zagranicy, ale zysk na pewno.

    Czarne stara się trzymać poziom wydawanych pozycji, ale Stasiukowie są przynajmniej szczerzy i wprost oznajmiają, że powyżej iluś tam pozycji wydawanych rocznie, ten poziom mógłby się nie utrzymać. SOT, jedno z nielicznych wydawnictw, które szanuje czytelnika. Książki drogie, ale zaprojektowane zgodnie z dobrą tradycją. Również w wydawnictwach „masowych” (Znak, WL) zdarzają się chlubne wyjątki.

    To o czym mówisz, jest zupełnie normalne dla czytelnika wyrobionego. Przesadzanie w drugą stronę jest już stałym elementem wydawniczego rynku. Nie rozumiem, co ma do rzeczy Twoje stwierdzenie, że jesteś „prostą czytelniczką”. Nijak się to ma z dalszymi wymaganiami. Bo tak jak napisałaś, oczekujesz książki zaprojektowanej zgodnie z najlepszymi tradycjami. Notabene, spójrz sobie – w miarę możliwości – we wspomniane przeze mnie wydanie baśni Andersena. To jest modelowy przykład tradycyjnego wydania, które często wydawnictwa opatrują sloganem „luksusowe” lub „wielkie”. A czym jest tradycja? Odpowiednim doborem formatu, kroju właściwego dla gatunku literackiego, właściwym doborem marginesów, światła, papieru i smacznym połączeniem tego wszystkiego w całość. Tak jak mówisz, to samo wydawnictwo, które wydało wspomnianego przeze mnie Andersena, wydaje teraz Baśnie świata. Nietypowy format, a mnogość i bałagan w rozmieszczeniu ilustracji przekracza w tej serii wszelkie pojęcie (!). Tekst dosłownie gubi się w ilustracjach. Nienaturalne światło między wersami (interlinia) i marginesami. Fizycznie solidnie wydane książki, ale z niepotrzebnym przesadyzmem, bo tak naprawdę, jakby były zaprojektowane zgodnie z Twoim oczekiwaniami, z tym tradycyjnym wzorem, to byłby o połowę mniejsze w sensie objętości (stron). Innymi słowy, niepotrzebny nadmiar, który też ciągnie za sobą adekwatną cenę.

    Problem u nas jest taki, że powinno się wydawać dwie edycje książki. Jedna kieszonkowa lub nawiązująca formatem i jakością to tego typu wydawnictw. Taka książka, którą można łatwo zabrać, kupić, jest tania. I druga edycja – lepsza. Czyli to o czym pisałem wyżej. Twarda oprawa, dobre szycie, tradycyjnie skomponowana. I ta powinna być przeznaczona dla wszystkich (oczekujących, wymagających etc.) czytelników i bibliotek (!). Bo to też ważne, aby taka książka przetrwała trochę czasu, służyła pokoleniom. Kiedyś w Ameryce tak było, dużo książek było wydawanych nawet w trzech edycjach, tych, o których wspomniałem plus pośrednia. Teraz podobno to też się już zmienia, ale to temat znany dla każdego kraju, gdzie się rozpoczyna digitalizacja :)

    Wszyscy wspominają, że rynek książki zaczyna umierać, ale też trzeba jasno powiedzieć, że dzisiaj, na tym właśnie etapie są możliwości techniczne i mentalne, aby robić dobre książki. Tworzenie dobrej książki to rzemiosło takie samo jak stworzenie dobrej siekiery.

    Ufff, kiedyś chyba spłodzę jakiś mesjanistyczny felieton na ten temat ;)

    Polubienie

  63. PS. Skusiłam się na „Rzeź Nankinu” i na „Salki” – zamówienie w realizacji. Oj wodzisz Jabłuszko na pokuszenie :D

    Polubienie

  64. Mery! Kurcze, a o mnie to nie napiszesz, że wodzę na pokuszenie!
    Masz rację Mercia, dawaj te recki, bo się wątek za bardzo rozwija ;))))
    A Jabłuszka nie słuchaj… :P

    Polubienie

  65. Mary, dobrych książek nigdy za wiele – przecież Ty to wiesz, ja to wiem, zazdrosny Krzysiek to wie :) A, że wydawcy jednak te dobre książki też wypuszczają, w niemałej nawet liczbie, to co, zmarnieć mają one, biedne, nieczytane? Nie ma się co krygować: czytelnika-sybarytę w sobie każdy z nas ma obowiązek dopieszczać! :)

    Krzysiu, no, no, aleś się rozpisał: masz jednak tę ułańską fantazję w zaznajamianiu rozmówców z własnymi poglądami ;)
    „Wszyscy” wspominają, że rynek książki zaczyna odchodzić do przeszłości? Ja tak nie uważam. Jeszcze książka nie zginęła, póki my żyjemy :) A tak serio, więcej w takich czarnych wizjach prorokowania na wyrost i strachu przed nieznanym, niż solidnego przekonania co do zagłady słowa drukowanego. Zresztą, takie wieszczenie stało się od pewnego czasu bardzo modne, a nie jest poparte żadnymi racjonalnymi przesłankami, poza nic nie znaczącą tak naprawdę konstatacją, że rynek mediów elektronicznych rozwija się nader prężnie. I co z tego? Żeby książka drukowana mogła odejść do lamusa, zakup i obsługa czytników czy mptrójek z miejsca nie załatwi jej miejsca w cichych wodach Lete. Książkę drukowaną pogrążyć może jedynie człowiek, który nie potrafi samodzielnie czytać i rozumieć dłuższych niż trzy strony tekstów, nie ma nawyku niespiesznej refleksji, wyciszenia się. Stare i nowe może doskonale współistnieć obok siebie, ale większym zagrożeniem dla książek jest wtórny analfabetyzm, brak jakiejkolwiek ambicji intelektualnej – nie medium, które zawsze może odmówić posłuszeństwa, kiedy zabraknie prądu lub wyczerpie mu się bateria. Takie jest moje zdanie.

    Co do tych podwójnych lub potrójnych nawet edycji wydawanych książek, to się z Tobą zgadzam.

    Wspominanych przez Ciebie „Baśni” Andersena w realu nie widziałam jeszcze, ale poszukałam w sieci i mogę powiedzieć tylko tyle, że mają bardzo ładną okładkę. Obawiam się jednak, sądząc po ilości stron podanej w opisach książki, że nie jest to wydanie zawierające WSZYSTKIE Andersenowskie baśnie. Jeżeli tak, to ja podziękuję, bo do wyborów czy skrótów jakoś przekonania nigdy nie miałam. Ale jeszcze przejrzę gdzieś w księgarni i przekonam się, czy to faktycznie jest jedynie wybór z Andersena. Że pięknie wydali, wierzę Ci na słowo.

    P.S. Późno odpowiadam, ale wcześniej „Downton Abbey” oglądałam, jak co poniedziałek, a kiedy serial ten dają, żadna siła od telewizorni mnie nie odciągnie :)

    Polubienie

  66. Jabłuszko, pamiętaj, że jesteś mniejszością. Tutaj (tj. w takim gronie) nawet nie mamy co debatować nad książką analogową i cyfrową (z wiadomych powodów). Trudno je oddzielać, kiedy ta druga ma korzenie w tej pierwszej. I otóż to, to nie jest strach. Bo przecież wiadomo, że książka analogowa zajmie pewną niszę bez względu na okoliczności. A tu ciekawy postawiłaś problem, czy mogą zaniknąć kompetencje niezbędne współczesnemu czytelnikowi do odbioru „niewspółczesnych” treści. Czy Gombrowicz będzie zrozumiały za kilka wieków?

    Nawet na dzisiejszym poziomie technicznym na stronach internetowych nie jesteś w stanie umieścić tekst w taki sposób jak to się czyni w książce. Mimo zaawansowanych technologii multimedialnych – interakcji, video, audio etc., do dziś nie ma poprawnej obsługi dzielenia tekstu na stronach internetowych. Nie mówiąc o takich wynalazkach jak np. ligatury. I może tutaj czerń się wkrada w moje rozumowanie ;)

    Polubienie

  67. a ja powiem że dzisiaj w Empiku w promocji 1 +1 kupiłam se dwie książki na które od dawna polowałam (promocja taka że płaci się za jedną a druga gratis) i bardzo się cieszę bo znalazłam Petrę Hulovą „Stacja Tajga” i Pera Pettersona „Na Syberię”. :)

    Polubienie

  68. Mary, ja już te książki mam: Hulovą kupiłam kiedyś za grosze na Allegro. Jak coś o tajdze czy Syberii w tytule ma, to ja się powstrzymać długo nie mogę :) Ta promocja w Empiku (przynajmniej u mnie) to cały czas na jednym ze stołów leży, ale jakoś, po przejrzeniu dostępnych tytułów, nic mi w oko nie wpadło, albo już wcześniej kupiłam. Za to zamówiłam sobie w przedsprzedaży „Szatańskie wersety” Rushdiego (kiedyś miałam, ale jak pożyczyłam pewnej koleżance, to już nigdy do mnie nie wróciły, a koleżanka zaczęła gwałtownie mnie unikać. Te nowe, które teraz zamówiłam, mają fantastyczną okładkę), nową Szymborską „Błysk rewolweru”, „Kronosa” Gombrowicza i wspomnienia o Miłoszu „Obecność”.

    Polubienie

  69. Krzysiu, jeżeli jedni nadal nie będą czytać w ogóle, albo nie więcej niż jeden podręcznik czy skrypt w roku, inni zaś czytać będą ciągle wydane w postaci książek romansowo-erotyczno-pokrzepiające papki, to nie miejmy złudzeń co do tych kompetencji.

    Na technologiach nie znam się w ogóle i pewnie ktoś tam, czytając to moje przyznanie się do winy, z politowaniem pokręci głową nad taką ignorancją we współczesnym świecie. Trudno. Analfabetą technicznym nie jestem, ale drugim Jobsem czy Gatesem na pewno nie będę. Konkluzja jest taka, że tak naprawdę nie chce mi się o tych audiobookach czy e-bookach w ogóle rozmawiać :) Przepraszam. Niech tam się kto chce ekscytuje możliwościami, mnie cały ten elektroniczny surogat nie interesuje.

    Polubienie

  70. A, zapomniałabym. Z podesłanego przez Ciebie linku widzę, że nie to wydanie „Baśni” obejrzałam w internecie i odniosłam do niego właśnie swój wcześniejszy komentarz. Faktycznie, to trzytomowe jest przepiękne i pełne. Tylko ta cena – makabra! No cóż, trzeba będzie oszczędzać, bo zamierzam kupić :) Mam tylko pytanie: jeżeli widziałeś je w realu, to powiedz mi, proszę, czy ma jakieś ilustracje? Strasznie chciałabym, żeby nie miało, ale podejrzewam, że wydawnictwo jednak nie oparło się pokusie. A te współczesne ilustracje w książkach dla dzieci (oczywiście, są wyjątki, ale skromne) wołają, według mnie, jedynie o pomstę do nieba.

    Polubienie

  71. Luksusowa i przepiękna to jest cena ;)))) Niestety, ilustracje do baśni są często przekombinowane i jest ich za dużo. Uzbroi się w chwilę cierpliwości Jabłuszko.

    Dlatego jak możecie, to piszcie o tych całkiem normalnych książkach :)
    Ale my przecież cały czas rozmawiamy o zwykłych książkach, no Wy bardziej o elemencie zakupowym ;)

    Filipa Springera już czytałyście? Ciekawie się zaprezentował w Xięgarni.

    Mera, a ta promocja w Empolu to lokalnie tylko?

    Polubienie

  72. Krzysiek nie wiem, chyba lokalnie, bo w necie nie widziałam nic. Normalnie chyba ta promocja była do 19,03 bo nawet na wywieszce przy półce pisało, upewniłam sie u sprzedawcy czy to aby jeszcze aktualne… Ale tych tytułów u mnie niewiele, jedynie te dwa co mnie interesowały wygrzebałam i to jeszcze po jednym egzemplarzu tylko:)

    Springera mam „Miedziankę” ale jeszcze nie czytałam :) Xiegarnie trza zobaczyc w powtórce :)

    Jabłuszko – jezusie znow pozamawiałas cos?? :D Hehe, a co tam :)
    „Szatanskie wersety”… chyba troche dla mnie za ciezkie chociaz nigdy tego nie czytałam i tyle co po streszczeniu widze.. Gombrowicz.. no nie wiem tez czy to moja bajka jest… musiałabym sie zastananowić :)
    Aaaa i to se jeszcze kupiłam http://czarne.com.pl/katalog/ksiazki/swiatu-nie-mamy-czego-zazdroscic

    Polubienie

  73. He, he, he, „element zakupowy” ;) Tak się składa, Krzysiu, że jak chcę książkę mieć i przeczytać, to muszę ją:
    a) wypożyczyć,
    albo b) kupić.
    No, chyba, że ma się lepkie rączki, jak moja była już koleżanka – ta od „Szatańskich wersetów”. Ale ja nie mam.
    Sam wobec tego widzisz – o „elemencie zakupowym” nie da się nie rozmawiać.

    Springera nie czytałam jeszcze. Jestem teraz na etapie powrotów do książek polskich autorów kiedyś czytanych i sobie od pewnego czasu Hannę Krall na przemian z Wiesławem Myśliwskim odczytuję na nowo. A, że mam wszystkie książki tych autorów w swojej biblioteczce, to się na razie ku innym nie zwracam.
    I nadrabiam w internecie nieobejrzane odcinki „Sztuki czytania”.

    Polubienie

  74. Mary, „Światu…” też mam :) Ty sobie lepiej zobacz „Jutro przypłynie królowa” i „Dziś wieczorem nie schodźmy na psy”. Boże, wybacz, ale też zamówiłam :) No, ale się oprzeć nie mogłam, jak sobie podczytałam trochę w księgarni, co to miałam w ogóle dziś do niej nie wchodzić, bo poszłam tylko po ulubione mydło do Rossamanna obok :D

    Polubienie

  75. Ano tak, głupi ja, przecież Empol zrobił promo na wybraną ofertę, w której nie ma co wybierać.

    Mera, na nowości poczekaj, bo to różnie bywa, jak czytam „wydarzenie literackie” to mnie się lampka w tym niebagatelnie małym moim móżdżku zapala, poza tym co ważniejsze – w Gombrowicza trzeba wsiąknąć, to jest podobna półka co Schulz, chociaż ten drugi jest trudniejszy w odbiorze (ale to moje autorskie zdanie ;).

    Myśliwskiego ostatnio Widnokr¶g czytałem, moja pierwsza książką jego, hmmm, dobra proza – to za mało powiedziane ;)

    A warta jest zachodu ta „Sztuka czytania”??

    Polubienie

  76. Merka, czytaj, czytaj, ten reportaż wokół Korei Północnej też mam na oku, ale czekam na zaufane opinie :)

    Polubienie

  77. Krzysiu, „Sztuka czytania” od „Xięgarni” mocno się różni: w tej pierwszej państwo prowadzący – moim zdaniem – omawiają książki językiem, który do przeciętnego Kowalskiego nie trafi. Dwoje prowadzących (pana Franaszka i panią Kałużę) znam z innego programu o książkach, który lat temu parę emitowała jedna ze stacji. Pan Bonowicz doszedł w „Sztuce czytania” (to ten pan od biografii księdza Tischnera). Ja się w „Sztuce…” odnajduję, chociaż bywa czasami nudnawo. Na końcu zawsze ktoś znany pokazuje swoją biblioteczkę. „Xiegarnia” jest bardziej przystępna w odbiorze, zupełnie inaczej prowadzona (chociaż pani Passent nie jest moją ulubienicą).

    Polubienie

  78. Zgodzę się, że w odbiorze Xiegarnia łatwiejsza, ale Rusinek i Komar mają talent przekonywania. Szczególnie Komar potrafi ciekawie mówić o klasyce, a to jest sztuka sama w sobie ;)

    Pana Franaszka to znam bardzo dobrze z anteny Polskie Radia :) Spoko, zaraz spróbuje uruchomić :)

    Polubienie

  79. Michała Komara uwielbiam!!! Te jego gawędy o klasyce to mój najukochańszy moment w „Xięgarni” :))) Co za polszczyzna (pan Rusinek też pod tym względem znakomity, poza tym – cześć mu za dystans do własnej osoby), poczucie humoru, umiejętność zaintrygowania, czarowania słowem!!! W sumie „Xięgarnię” oglądam tylko dla panów Komara i Rusinka. Tego ostatniego nigdy nie postrzegałam w taki sposób, w jaki się w programie prezentuje. Jestem mile zaskoczona, bo kojarzył mi się głównie z nieprzystępnością i – nieco – sztywnością po prostu. Wiesz: PAN SEKRETARZ WISŁAWY SZYMBORSKIEJ. A tu ten rodzaj snobizmu, który bardzo lubię :)))

    Polubienie

  80. Kuźwa, nici. TVP nie wierzy w moja uczuciowość tak samo Jabłuszko, jak Ty nie wierzysz w możliwości tego mitycznie przeciętnego Kowalskiego ;)

    Polubienie

  81. Dobra, zmykam. Przepraszam, ale przez kilka dni nie będę się odzywała: wybywamy na Majówkę do miejsca, gdzie internetu i komputerów brak.
    Wam życzę udanego wypoczynku w ładnych i cichych okolicznościach przyrody, z książką lub bez – jak kto woli :) Miłego klikania :)

    Polubienie

  82. No tak, bo Rusinek wiele lat żył „w cieniu” Szymborskiej, tym bardziej miłe zaskoczenie, bo dobrze się wkomponował w program, potrafił odrzucić „uniwersyteckość”.

    A Michał Komar! Kurcze jakie on ma zadanie! Trafiają do mnie jego przemowy, pięknie ironiczne puenty z nutką nostalgii. Mistrz… Gdzieś mi blisko po prostu do niego w postrzeganiu literatury :))))

    Pasenciakowa i tak się już trochę poprawiła, grunt, że „trzymają też poziom” z gośćmi.

    Polubienie

  83. Wzajemności, i Tobie Jabłuszko, i Tobie Mercio. Mam nadzieję Mera, że ta cisza przerodzi się w coś głośnego ;) Wypoczywajcie :)

    Polubienie

  84. E, z gośćmi to czasem Agacie Passent nie wychodzi. Bywa, że jak o coś zapyta, to ja ze wstydu nie wiem gdzie oczy podziać. Gość też jakby nieco zaskoczony w takich chwilach. Powiem po prostu: wściekam się na nią czasami, bo jakaś taka egzaltowana żałośnie jest i pytanie zupełnie nietrafione – nie wiadomo o co jej chodzi. Kobieta we mnie jakoś tego znieść ze spokojem nie umie :)

    Zanim pójdę: odpaliłeś tę „Sztukę…”?

    Polubienie

  85. Oj, mam podobne wrażenia wrażenia. Mnie czasami wkurza te „yyyyy”, „aaaaa” jako przerywniki, ale niech ta egzaltacja będzie takim elementem swoiskości, choć i tak mam wrażenia, że trochę więcej Pan Cieślik się teraz odzywa :) Program nagrywany (nie na żywo), rozumiem o Ci Jabłuszko chodzi.

    Nieee, nie mogę. Spróbuję w weekend na innym komputerze :)))))) Będzie okazja, pogadamy (o tym programie) kiedyś tam za 3 miesiące jak Mera spłodzi notkę ;))))

    Uciekaj, jak na majówkę masz jechać, a nie ze zboczeńcami siedzisz. Miłego wypoczynku, jeszcze raz.

    Polubienie

  86. He, he, he :))) Gdzie ci zboczeńcy? Ja tu takich nie widzę, wręcz przeciwnie: do bólu normalni :))) Pa, pa raz jeszcze. Do kiedyś tam :)

    Polubienie

  87. Jędrzej Morawiecki to mój profesor ;) ale jeszcze nie zdążyłam przeczytać Jego żadnej książki, proszę o komentarz po przeczytaniu:)
    Książek rzeczywiście trochę jest, ale i dużo czasu podczas długiego weekendu, zwłaszcza, że pogoda nie dopisuje.
    Ps. Fajną infografikę znalazłam apropos książek w majówkę http://www.blog.czytio.pl/index.php/majowka-z-ksiazka/
    Wciąż mnie przeraża, że tak mało osób czyta, ale może to tylko statystyki…

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.