„Truman Capote zarzucił kiedyś Kerouacowi, że klepie w maszynę, a nie pisze. Ale Kerouac nasycił arkusze papieru swoim istnieniem, chociaż być może walił w klawisze. Ja zaś tylko klepałam.”.
Bardzo bym chciała, by takie klepanie w klawisze uskuteczniało więcej osób, bo to przepiękna książka, bardzo poetycka, bardzo emocjonalna. Zapewne dlatego, że miłość, ale przede wszystkim przyjaźń między Patti Smith a Robertem Mapplethorpem była mocna, szczera, choć miejscami bardzo skomplikowana, na skraju, na krawędzi.. Ich wspólne życie w Nowym Jorku lat 60-tych to ciągła podróż, odyseja, poszukiwanie własnego miejsca, walka z przeciwnościami, nieświadoma rywalizacja, chęć zaistnienia, pokazania własnych talentów (bo nie ukrywajmy, że obydwoje go mieli: ona – w rysunku, śpiewie, komponowaniu, on: w rysunku, malarstwie, rzeźbie, szeroko pojętej sztuce). I to naprawdę jest książka o wielkiej miłości – takiej niezmierzonej, zapoczątkowanej słowami „nie rozdzielimy się”, zapoczątkowanej przypadkowym spotkaniem w nowojorskiej kawiarni. Obydwoje urodzeni w poniedziałek, obydwoje zagubieni w wielkim mieście, samotni w tłumie, mocno naiwni, idealiści, próbują stworzyć razem związek, są mocno zbuntowani, walczą i nie godzą się ze zmianami w kraju, angażują się w różne społeczne działania, ledwo wiążą koniec z końcem, dużo czytają, piszą wiersze, spotykają na swoje drodze wielu znanych muzyków (Janis Joplin, Jimmy Hendrix, Dolphy Eric), malarzy, artystów, rzeźbiarzy (Flavin Dan, Gorky Arshille, John Chamberlain). Wszyscy tworzą barwny świat, którego teraz już prawie nie widać. Zmierzch lat 60tych w Nowym Jorku to była niesamowita epoka…. chciałabym wtedy móc znaleźć się w jakimś zadymionym klubie, obejrzeć jakąś wystawę, posłuchać bluesa, wejść (jak Patti) do któregoś z antykwariatów i wygrzebać perełkę za grosze, a potem odkryć, że to biały kruk. Nie wiem czy bym go sprzedała, pewnie jeśli nie miałabym na czynsz i na jedzenie (jak ona) pewnie tak… Mocno wniknęło we mnie życie Patti i Roberta, wżarło się…. ta miłość, ta chęć bycia razem mimo wszystko, mimo problemów Roberta z narkotykami, przygodnym seksem z mężczyznami, kobietami, mimo jego częstych depresji, to poświęcenie na jakie gotowy jest człowiek w imię miłości. Początkowo to Patti dążyła do tego by Robert mógł zaistnieć, pomagała mu jak mogła, ale sława jakoś nie chciała do niego przyjść. Przyszła, ale do Patti, zupełnie przypadkiem, wcześniej, nagle. Robert to docenił, był dumny, często gdy tracił natchnienie, chęć do pracy, ona trwała przy nim, była gotowa zrezygnować dla niego ze wszystkiego. Taka ‚wyidealizowana’ ta miłość, ale trwała.. mocna, i mimo że potem ich drogi się zaczęły rozchodzić, na dobre rozdzieliła ich śmierć Roberta, to jednak trwali przy sobie mentalnie zawsze. Na pytanie „Co z nami będzie?” – odpowiadali sobie „Zawsze będziemy”. I byli.
„Trafiały się takie dni, dni szare i dżdżyste, gdy brooklyńskie ulice godne były fotografii – każde okno obiektywem leiki, ziarniste, nieruchome obrazy. Braliśmy kredki i arkusze papieru i rysowaliśmy jak opętani, dzieci rodem z piekła, aż do późnej nocy, gdy wreszcie wyczerpani, padaliśmy do łóżka. Leżeliśmy w swoich objęciach, ciągle nieporadni, ale szczęśliwi, zdyszani obsypywaliśmy się pocałunkami do snu”.
Nigdy nie słuchałam muzyki Patti Smith, znam oczywiście i kojarzę kilkanaście kawałków, wiem jaka to muzyka… kultowa dla niektórych, ważna, zaangażowana. Słynne słowa Patti w jednym z utworów „Jesus died for somebody’s sins, but not mine” nadal brzmią dość grzesznie i niezależnie. Podsumowując moje wrażenia, książka „Poniedziałkowe dzieci” to piękne wyznanie miłości – nie tylko do człowieka, ale też do sztuki, a wszystko co pomiędzy (bunt, strach, walka, problemy) to tylko składowe tej miłości, która jest siłą. Tak sobie myślę właśnie.
Niedawno ukazała się również nakładem wydawnictwa Czarne, malutka, cieniutka książeczka Patti Smith „Obłokobujanie” – to zapiski Patti, często niezrozumiałe, często mocno chaotyczne, zlepek różnych wspomnień ze swojego życia, które wielu wydają się kompletnie pozbawione sensu albo są przerostem formy nad treścią. Wydaje mi się jednak, że jeśli zaczniecie znajomość z Patti od tej książeczki, faktycznie można to tak odebrać. Natomiast jeśli jest odwrotnie i zaczęliście jak ja, czyli od „Poniedziałkowych dzieci” te zapiski Wam się spodobają. Króciutkie rozdzialiki (bo książka ma zaledwie 92 strony) są jak takie obrazki, jakie szkicowała Patti siedząc gdzieś w kafejce. Kilka ruchów ołówkiem, kilka form, jakiś mały tekst, który pojawi się dopiero wtedy, gdy dłużej się będziemy przyglądać.. Wzruszające wspomnienie małej Patti dotyczące jej pieska Bambi ścisnęło mnie za gardło. Chęć przypodobania się ojcu widnieje na każdej wręcz stronie. Patti zawsze chciała aby ojciec docenił jej pisanie, jej tworzenie – momentami być może pewne zdania są tu kreowane na siłę, może Patti chciała być zbyt poetycka.. zbyt chciała się podobać. Koniec końców, ojciec przed śmiercią przeczytał „Obłokobujanie” i stwierdził „Patricio, przeczytałem Twoją książkę. Jesteś dobrą pisarką”.
„Marzyłam o wielu rzeczach. Że zabłysnę. Że będę dobra. Że będę mieszkać z gołą głową gdzieś na górskim szczycie i kręcić takim kołem, które obraca ziemię, i że niepostrzeżona pośród chmur będę miała jakiś wpływ na świat – że będę pożyteczna” – tak zawsze mówiła Patti Smith. Chciała zrobić coś dobrego dla świata, dla siebie., wszędzie widziała magię, w całej przyrodzie, w chmurach, w ludziach… chciała zbierać ‚ulotne myśli niczym kłaczki wełny ze zgrzebła wiatru’ – zupełnie jak ‚obłokobujacze – wełnozbieracze’ jacy przywidzieli się jej pewnej nocy na łące widocznej z okna pokoju. Te zapiski to jej sny, jej ulotne myśli, czułe, wrażliwe malowanie słowami, tego co sprawia, że człowiek staje się artystą.
„Jakaś drobna rączyna wręczyła mi mlecz. Pomyśl życzenie! Wzięłam kwiat. Żółtojasny – dziki, niepozorny i ukochany przez Boga. Przekształcający się dla naszego pragnienia w przedwieczny puch. Drobinki puszystej manny spadają na świat… Pomyśl życzenie, dmuchnij….”
Patti Smith „Poniedziałkowe dzieci”, wyd. Czarne 2012
Patti Smith „Obłokobujanie”, wyd. Czarne 2014.
Właśnie zabieram się za „Poniedziałkowe dzieci”, zaczyna się świetnie.
PolubieniePolubienie
Niesamowita kobieta i wspaniała książka. Ja bym tego gościa (przy całym moim zamiłowaniu do wrażliwych, urodziwych chłopców z lokami) z domu wykopała, ale tak czy inaczej – to chyba najpiękniejsza historia miłosna, jaką przyszło mi przeczytać. Oni się do końca kochali, nawet wiodąc osobne życia. Piękne.
PolubieniePolubienie
daftcount – mam nadzieję, że Ci się spodoba
portaceleste – oj tak… wspaniała książka.. i zgadzam się z Tobą w 100%. Miłość totalna.
PolubieniePolubienie