Książka od dawna kusiła mnie piękną okładką. Odstraszała ceną, ale na Targach Książki w Krakowie zakupiłam ją jakimś cudem za 10 zł. I tak zaczęłam przygodę z fascynującą lekturą…
Młodszy ode mnie o 2 lata autor, zawarł w tej opowieści prawie wszystkie możliwe problemy ludzkie oraz te, dotyczące nowoczesnej Europy (polityczne, religijne, kulturowe, społeczne, etyczne, filozoficzne, etc, etc.). Uczynił to w sposób niezwykły, „posługując się” osobą Hansa, podróżnika, który stał się osią dla opowieści i katalizatorem wydarzeń. Hans przybywa do miasteczka Wandernburg, gdzieś w Niemczech, miasteczka migrującego, bez konkretnego położenia na mapie, z którego przez bardzo długi czas nie będzie mógł wyjechać.
„Widziane z góry, miasto przypomina świecę unoszącą się na wodzie. W centrum świecy, jak przy knocie, jarzy się gazowa świetlistość Placu Targowego. Wokół placu, zwielokrotniona falami, stopniowo rozchodzi się ciemność. Pozostałe ulice, rozgałęziając się w sieć nerwów, oddalają się od centrum, wlokąc za sobą nitki światła. Występujące ze ścian niczym blady bluszcz latarnie gazowe ledwie pozwalają zobaczyć ulicę. Noc w Wandernburgu nie jest czarna jak otchłań wilczej paszczy: jest tym, co wygłodniały wilk przeżuwa”.
„Jak się przekonasz, wandernburczycy nigdy nie wiedzą, gdzie się znajdują granice miasta, dzisiaj tu, jutro tam (posłuchaj, zażartował Hans, czy to nie dlatego się gubię, gdy chodzę po mieście? Alvaro spojrzał na niego z nieukrywaną powagą), ach, tobie też się to zdarza? Ty również masz wrażenie, że? (że co?, że ulice, dajmy na to, się przemieszczają?), otóż to! Nigdy nikomu się do tego nie przyznałem, ponieważ było mi wstyd, ale mam w zwyczaju wychodzić wcześniej z domu, na wypadek, gdyby w którymś momencie coś zmieniło swoje położenie”.
Powyższy (drugi) cytat, to nie tylko wrażenie turysty, ale również przybliżenie Wam sposobu narracji, która prowadzona jest jednym ciągiem, bez wyodrębniania dialogów w osobnych akapitach, bez dbałości o estetykę wizualną stron, dlatego książka wymaga dodatkowego skupienia, bo często nie wiadomo kto i co mówi. Ale…. można się do tego przyzwyczaić (potem już nie zwracałam uwagi na to, co wcześniej było dla mnie problemem i zatopiłam się w tekście, zupełnie jak Hans w tym pokręconym mieście).
Wracając do miasteczka: „trafiają tu podróżnicy, samotnicy, ludzie, którzy wybierali się gdzie indziej. I wszyscy, Hans, zostają. Przyzwyczaisz się. Nie sądzę, powiedział Hans, jestem tu przejazdem. Przyzwyczaisz się, powtórzył Alvaro, ja jestem tutaj przejazdem od ponad dziesięciu lat”.
Hans właściwie nie wie, dlaczego coś go tu trzyma. Niby chce opuścić miasto i jechać dalej, co ma w zwyczaju jako podróżnik, ale z drugiej strony czeka na coś. Zatrzymuje się w oberży, wynajmuje pokój i próbuje „zapoznać się” z nowym miejscem. Poznaje starego, białobrodego kataryniarza, który jest bardzo sympatycznym i mądrym człowiekiem, mieszka w zimnej i brudnej jaskini, ma kilku znajomych i pieska Franza, lubi śnić i opowiadać sny, codziennie, niezależnie od pogody, gra na swojej katarynce na Placu Targowym.
„Ręką utkaną z powietrza, palcami zdrętwiałymi od mrozu, poruszał korbką, a ogon psa, plac, igła wiatrowskazu, światło, środek dnia wirowały bez ustanku, ponieważ kiedy melodia zbliżała się do końca, zegarmistrzowska dłoń kataryniarza nie robiła przerwy czy nawet pauzy, a tylko rozchylając delikatnie poły płaszcza, ponownie nakręcała katarynkę i muzyka znowu zaczynała grać, i wszystko wirowało dalej, i wcale nie było już zimno”.
Hansa fascynuje kataryniarz, zawiera z nim znajomość, która przeradza się w przyjaźń. Ogromnie podobały mi się ich wspólne wieczory w jaskini i rozmowy:
„Tak naprawdę nie można w życiu być całkowicie w jednym miejscu ani z żadnego miejsca nie da się wyjechać do końca. Ci którzy zostają, mogli byli wyjechać albo mogą to zrobić w każdej chwili, a ci, którzy wyjechali, być może mogli byli zostać, albo mogą wrócić. Prawie wszyscy tak żyją, nieprawdaż? pomiędzy wyjechać i zostać, jak na granicy”. A czasem jest tak, że człowiek jest jak światło w jaskini: „tutaj światło jest stare, skomentował kataryniarz, ciężko mu się wydostać, nie? Co za więzienie, wyszeptał Hans, co za niemoc. Albo co za spokój, wyszeptał starzec, co za ukojenie”.
Hans trafia również do Państwa Gottliebów, gdzie zostaje zaproszony na tak zwany „salon dyskusyjny”. Spotykają się tu różni znajomy rodziny, by spędzać czas na rozmowach, słuchać muzyki, czytać poezję itp. Salon prowadzi córka pana Gottlieba: Sophie, która mimo planów małżeńskich, coraz częściej zwraca uwagę na Hansa. Czy z wzajemnością? Oj tak. Namiętność i miłość uderzają niczym grom. Rozpoczną się potajemne spotkania, wspólna praca nad przekładami poezji, a do tego, niczym nie skrępowany, mocno namiętny i podniecający seks. Poza kilku-godzinną radością i szczęściem, jednak będzie to uczucie zakazane, skrywane przed ogółem, ze względu na możliwy skandal. A tak dłużej być nie może. Nic nie trwa wiecznie.
„Wiele przecierpieliśmy jedno przez drugie, jednak żyliśmy w idealnej harmonii.
Często bawiliśmy się w małżeństwo i nie musieliśmy znosić potyczek czy kłótni.
Bawiliśmy się razem, krzyczeliśmy z radości, nie szczędziliśmy słodkich całusów ni pieszczot.
W końcu postanowiliśmy z dziecinną rozkoszą zabawić się w chowanego wśród pól i lasów.
Schowaliśmy się zatem tak dobrze, że nie odnaleźliśmy się już nigdy więcej”.
Tajemnica nigdy do końca nie może być tajemnicą. Ale kiedy przestaje nią być, na scenę wkracza wolność i niezależność.
Pozostaje pytanie, może nieco dziwne: czy kiedykolwiek Hans przestanie się gubić na ulicach miasteczka? i drugie: czy opuści miasto? W sumie możecie się domyślić… zawsze trzeba iść dalej. Drogą, która skręca, drogą która wraca do punktu wyjścia, drogą ku morzu, w zgodzie z wiatrem, nieważne jaką drogą – byle iść. Byle nie stać w miejscu. Byle żyć i podróżować przez życie, nie stać się takim starym światłem, któremu nigdy nie uda się wymknąć gdzieś dalej. A Wanternburg to taka ( w przenośni oczywiście ) „czarodziejska góra” z książki Tomasza Manna (moje osobiste skojarzenie).
I kim właściwie jest Hans? Oczytany, władający kilkoma językami, niezależny i wolny wędrowiec, nieco beztroski, inteligentny, ubrany jak rewolucjonista (bo akcja książki, dzieje się w realiach ponapoleońskich Niemczech), autentyczny i szczery człowiek. Skąd i po co się wziął? a może to tylko postać ze snu starego kataryniarza? A może to kwintesencja Europy? Życia? sama nie wiem…
Wiem jedno, że zaczarowała mnie ta książka, weszła w krwiobieg i pod skórę. Na pewno nie raz do niej wrócę i odkryję coś innego, a może zrozumiem zupełnie odwrotnie.
Neuman, od tej pory, stał się dla mnie geniuszem literatury. Wszystko co napisze – kupuję w ciemno. Świeżość stylu a jednocześnie dojrzałość podana z nutą humoru, ironii, ale przede wszystkim mądrze i uniwersalnie. Autor kręci wielką korbką katarynki, a czytelnik stoi i słucha … wrzucisz monetę do kapelusza? czy odejdziesz obojętnie?
„Podróżnik Stulecia” Adres Neuman, Wydawnictwo Dobra Literatura 2011.
Od dzisiaj przestaję Cię czytać.
Następna książka w koszyku, szlag by trafił – ale po cytatach wnioskuję, że idealna dla mnie…
PolubieniePolubienie
portaceleste :D hahaha :D nawet nie wiesz jak ten szlag mi dobrze zrobił :D
PolubieniePolubienie