„Ludzie mówią, że jesteśmy bandą samobójców. W wyścigach samochodowych też giną ludzie, a jakoś nikt nie gada, że to zajęcie dla kamikadze. Czy to, że kierowcy dużo zarabiają, sprawia, że ich śmierć jest bardziej akceptowalna? Jeśli giniesz, robiąc to co kochasz, ale bez pieniędzy na koncie, to twoja śmierć jest głupsza? Poza tym, my nie chodzimy tam, żeby zginąć. Tylko po to, żeby żyć”.
Simone Moro, włoski alpinista – himalaista, znany ze swoich wypraw na ośmiotysięczniki z Kazachem – Denisem Urubko, a także, że zdobycia zimą Sziszapangmy wraz z naszym, nie żyjącym już, Piotrem Morawskim, jest autorem książki „Zew Lodu”, której pomysł zrodził się nagle, po to by opisać to, co w życiu Simone’a jest uznane za „prawie niemożliwe„. Książka jest pisana na kolanie, w obozach pod Nanga Parbat, zdobytą przez Moro zimą 2012r. Możemy się zgadzać z jego powyższymi słowami, cenić odwagę himalaistów albo ganić ich za głupotę i ryzyko. Nie mnie oceniać. Ja szanuję ich pasję, podziwiam i wszystkie informacje o osiągnięciach wysokogórskiej wspinaczki śledzę zawsze z wypiekami na twarzy, a także uwielbiam o tym czytać.
Moro to człowiek, który otrzymał nagrodę Fair Play, za to, że parę metrów przed szczytem Lhotse zrezygnował ze zdobycia go, po to, by ratować życie amerykańskiego wspinacza Toma Mooresa. Cenię go za rozsądek, bo po lekturze tej książki, w której opisuje swoje zimowe wyprawy w Himalajach i Karakorum (które, jak wiadomo, są dużo bardziej ryzykowne, niż te letnie i wymagają większego przygotowania), wiem, iż to człowiek mądry. Nie zależy mu na sławie i na podziwie. Robi swoje, ponieważ to kocha. Dla niego ważnym jest zdobycie góry wymagającej i trudnej… nie po to, by ją zdobyć i ‚zaliczyć’, ale po to, by sprawdzić swoje możliwości. Zresztą wielu himalaistów przecież tak robi, powiecie. Tak. To prawda. Bo większość właściwie poszukuje swojej granicy wytrzymałości, swoich granic możliwości, ale zdarzają się i tacy, którzy robią to dla wyścigu, sławy i pieniędzy, nie dbając o własne bezpieczeństwo i bezpieczeństwo swojej ekipy.
Simone Moro w książce „Zew lodu”, która nie jest erudycyjnym popisem, (bo przecież nie o to tu chodzi) wspomina wielu polskich wspinaczy, dla których ma ogromny szacunek. Są to i Artur Hajzer (już nie żyjący, niestety) i Krzysztof Wielicki, i Jerzy Kukuczka a także Piotr Pustelnik, czy Piotr Morawski (o którym wspomniałam), Andrzej Zawada czy Maciej Berbeka.
Zainspirowany od dzieciństwa Reinholdem Messnerem, który „był niewątpliwie filarem, na którym zbudowałem własny sposób rozumienia i praktykowania alpinizmu” – jak mówi, uważa, że miał również ogromne szczęście wspinania się z polskimi alpinistami i wielu z nich poznał osobiście „przez co często czuję się lepiej rozumiany i znany w kraju Karola Wojtyły niż we własnym. Dlatego polskie wydanie mojej książki o zimowym wspinaniu traktuję jako prawdziwy zaszczyt. To moja druga książka opublikowana w Polsce„. Dodajmy, że pierwszą była „Kometa nad Annapurną”, w której Moro opisuje tragiczne w skutkach zdobycie Annapurny w 1997r., podczas którego w lawinie zginął jego partner wspinaczkowy, przyjaciel, Anatolij Bukriejew – himalaista z Kazachstanu. O tej książce pisałam tutaj.
„Moje życie nie ograniczało się do pionowego świata, ale to on stanowił środek, który pozwalał mi wzrastać, odkrywać rzeczywistość i przyglądać się najbardziej niepojętej części życia – samemu sobie. Gdybym porzucił alpinizm, zaprzestałbym odkrywania siebie, czego nie mogłem i nie musiałem akceptować”. Owszem, można odkrywać siebie poprzez wiele innych pasji, ale niektórzy wybrali właśnie taką – ekstremalną.
Kiedy czytamy o Sziszapangmie, zdobytej wraz z Piotrem Morawskim, Simone zaznacza po raz kolejny charakter polskiego himalaizmu, mówi, że to Polacy rozpoczęli i wymyślili zimowe wspinanie „na gigantach naszej planety w najbardziej srogich i bezwzględnych warunkach” .
Podoba mi się jego zdanie:
„…zapał i wytrwałość polskich wspinaczy odzwierciedlały cechy narodu polskiego przez całe wieki konieczności wyrzeczeń, które ukształtowały ich charakter i silną wolę. Nikomu innemu przy ograniczonych środkach, skromnym sprzęcie i nieludzkich warunkach nie udawało się wytrwać w ścianie, uczepiwszy się tylko marzenia o zdobyciu szczytu. Różnica wynikała z nastawienia mentalnego i duchowego, nie zależała od siły mięśni czy umiejętności technicznych. Każde pokolenie jest inne, nowe nie zawsze zachowuje zapał i fizyczne siły poprzedniego. Na szczęście dobra materialne i wygody docierają coraz częściej również tam, gdzie przyzwyczajono się o nich tylko marzyć, wliczając kraje byłego bloku wschodniego, co przerwało triumfalną polską kawalkadę na ośmiotysięczniki zimą”. I dalej Simone Moro wspomina Wandę Rutkiewicz, Jerzego Kukuczkę, Andrzeja Zawadę czy po raz kolejny Krzysztofa Wielickiego.
Zdobycie szczytu z Piotrem Morawskim było trudne, ale stanowili wyśmienity duet, wspierający się i idealnie zgrany. „Ostatni cykl kroków kończyłem z pochyloną głową, nie podnosząc wzroku. Chciałem zobaczyć szczyt nagle, w całej okazałości, za jednym zamachem.” – Każde zdobycie szczytu, okupione nadludzkim wysiłkiem, jest chwilą magiczną, ale również wymagającą pokory – na szczycie można być tylko chwilę, kilkanaście minut, zawsze trzeba pamiętać o oknie pogodowym, o tym, by mieć czas na zejście, nie wolno przegapić ani sekundy, mogłoby się to skończyć śmiercią, a tego Simone Moro (jak i chyba każdy himalaista) pragnie uniknąć, dlatego niezwykle uważnie przygotowuje się do ataku szczytowego.
W książce opisane jest również bardzo trudne zdobycie zimą gór: Makalu i Gaszerbrum II. Warto ją przeczytać – każdy miłośnik literatury górskiej powinien.
„Alpinizm jest formą sztuki, podobnie jak malarstwo i muzyka. Niektórzy malują na płótnie przepiękne pejzaże, komponują zachwycające partytury lub szukają przygód w innym rodzaju sztuki opartym na poszukiwaniu, bardziej skomplikowanym i może trudniejszym do zrozumienia. Każdy rodzaj sztuki ma swoją godność. Dlatego nie osądzam i nie krytykuję żadnej formy alpinizmu, nawet tej komercyjnej, praktykowanej przy wsparciu szerpów, z użyciem butli tlenowych i poręczówek prowadzących od pierwszego do ostatniego metra góry. Takie zachowanie byłoby aroganckie i świadczyłoby o całkowitym braku szacunku dla innych. […] Praktykowany przeze mnie alpinizm jest owocem zakochania, prawdziwej pasji miłosnej i sentymentu względem tego, co mnie wzrusza, pozwala szybować myślom i akceptować ryzyko, jakie pociąga za sobą moja miłość”.
Szacunek.
„Zew lodu”, Simone Moro, wyd. Agora, 2015
No cholera jasna. A miałam tak starannie obliczone wydatki w tym miesiącu.
Historia Morawskiego niezmiennie łamie mi serce na drobne kawałki.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
porta celeste – mnie też łamie.. i aż mi się serce ściskało, jak czytałam.
PolubieniePolubienie