Andy Kirkpatrick jest dwukrotnym zdobywcą Boardman Tasker Prize for Mountain Literature. Jego „Zimne Wojny” to fantastyczne uzupełnienie do „Psycho Vertical. Przestrzeń obłędu” o której pisałam tutaj.
Polubiłam to jego pisanie, bo mimo prostoty i naiwności, jest konkretny, lekko sarkastyczny, z humorem i dystansem do siebie. Często jest to rozbrajające, bo Andy wie dobrze, że nie wygląda jak wspinacz. Nie jest za przystojny, jest za tłustym, lekko ciapowatym okularnikiem, ale mierzy wysoko i ciągle ma ambicje.
Książka powstała po jego mega wyczynie, czyli wejściu najtrudniejszą drogą The Reticent Wall na El Capitana, co było opisane w „Psycho Vertical”. W „Zimnych wojnach” udajemy się z Andym w Alpy, gdzie przechodzi on Drogę Lafaille’a na górze Dru ze swoim partnerem Ianem Parnellem, następnie do Patagonii na drogę Devil’s Dihedral na Aguja Mermoz, do Norwegii na Troll Wall i kilka innych. Właściwie to Andy wspina się dość naiwnie wierząc, że się do tego nadaje. Owszem zna technikę, ale częściej idzie na żywioł i ryzykuje kolejny krok w ścianie, byle nie odpaść. Lekko to dla mnie przerażające, ale ogólnie osobowość Andy’ego jest dość specyficzna. Fajny człowiek, choć ciapowaty do bólu i trochę nie wiedzący czego tak naprawdę oczekuje. Owszem zdarza mu się zrobić trudne wejścia, daje radę, ale cały czas się miota – wspinać się czy nie wspinać? Zimą czy latem? Samemu czy nie? kiedy, po co i dlaczego. Taka fajtłapa z niego, prosty człowiek, porywający się często na absurdalne rzeczy, ale spełniający swoje marzenia jakby nie patrzeć. W końcu napisał aż dwie książki, i to mimo dysleksji! dlatego nie jest to może szczyt kunsztu literackiego.
Mimo tego lubię go. Jest taki dziecięcy w tych swoich marzeniach i pasji. Ciągnie swój mały wózeczek pragnień i powolutku sobie je spełnia. Może nie do końca mądrze, ale jednak… W książce „Zimne wojny” jednak widać już więcej dojrzałości. Autor jest tu mocniej rozdarty między pasją i egoistycznym łażeniem po niebezpiecznych ścianach, a rodziną. Ma wszak fajną żonę Mandy, która znosić musi jego ciągłe wyjazdy, oraz dwójkę fajnych dzieciaków, które coraz więcej rozumieją i mocniej zaczynają tęsknić za ojcem.
„Żeby się podejmować takich wyzwań, trzeba nie tylko ogromnego zapasu wiary, ale i jakiegoś uzasadnienia. Zawsze byłem pełen podziwu dla tego, co życie potrafi przynieść. I to samo w sobie stanowi wystarczający powód, żeby próbować niemożliwego. Wspinanie nie ma nic wspólnego z wygrywaniem, ze zdobywaniem szczytu. Gdyby o to chodziło, nikt by się nie wspinał. Wszystko, na czym zasadza się wspinanie, to wiara – w siebie – że warto próbować” – tak mówi, ale emocje jakie zaczynają Andym targać, coraz bardziej przestrzegają go przed tym ciągłym próbowaniem się z samym sobą. Jak mówi po zejściu z góry „Gdy wszystko się kończy, jestem znów zwykłym człowiekiem. I widzę w tym magię”. Może to już jakaś dojrzałość? świadomość własnych granic i możliwości, albo zmęczenie tym miotaniem się?
„Zastanawiałem się, czy warto wspinać się po takich drogach, przechodzić przez to wszystko, po to tylko, żeby osiągnąć stan, gdy głowa jest kompletnie pusta, wolna od czegokolwiek. Dla tej jednej chwili, która należy tylko do mnie”, a z drugiej strony „Tu u góry, gdy już się człowiek przyzwyczai, życie jest bardzo proste. Czy jest w tym zatem coś dziwnego, że ludzie tak to kochają? Prawdziwe cierpienia są na dole”.
Mimo tej infantylności i prostoduszności Andy ma swoje wewnętrzne smuteczki.. Zawsze chciał być takim zwyczajnym facetem, żyć sobie normalnie, pić, jeść, bawić się, gdzieś PASOWAĆ. Ale nie umiał tego. Zawsze był outsiderem, wyobcowanym i samotnym gościem, z wadą wzroku, ciężko było mu się odnaleźć i zaistnieć w życiu innych ludzi. Dlatego zaczął się wspinać, by choć przez chwilę poczuć przynależność do jakiegoś miejsca. W tej książce jednak zaczął już „schodzić”. Przychodzi moment, kiedy trzeba zacząć wracać. Na dobre. Bo magia może być wszędzie, nie tylko na szczycie. Udział przy produkcji filmu „Willy Wonka i fabryka czekolady” (Andy pracował tam przy asekuracji różnych mostków, pomostków, górek, by aktorzy się nie poprzewracali i nie pospadali), uzmysłowił mu, że magia może być w najzwyklejszym drobiazgu. Wystarczy umieć ją dostrzec. Zrozumiał i dlatego etap schodzenia z wygórowanych ambicji mógł odbyć się świadomie. Polecam, fanom wspinania, bo choć nie jest to rewelacyjnie napisane, to czyta się z przyjemnością. I chciałabym, żeby Andy napisał coś jeszcze. Jak mu teraz się żyje, co robi… może znów zapragnął gdzieś wleźć? ;)
„Zimne wojny” Andy Kirkpatrick, wyd. Stapis 2014