„Nie znam Boga ani ludzi, ale wiem, że są tacy, co żyją i umierają po cichu. Cichą śmierć miała moja babka Hanna. Cichą śmierć miał jej brat Stefan. W ciszę zamienialiśmy nasze rozmowy. W milczenie wkładaliśmy to,co nas najbardziej bolało. Po cichu kochaliśmy tych, którzy byli nam przeznaczeni. Sprawy załatwialiśmy tak, żeby nikt przypadkiem nie usłyszał. To, co ważne, nosiliśmy w sobie, jak najcenniejszy skarb ukryty w koszach pełnych zboża, w które nikt nie miał odwagi włożyć ręki. Żyliśmy na utrzymaniu strachu. Po cichu uciekałam z rodzinnej wsi. W drodze gubiłam korzenie, ale one były jak pępowina, która oplotła mi wnętrzności grubym supłem. Mogłam uciekać jak najdalej, ale wciąż czułam jej ucisk. Przeszłość, która swymi mackami dopadała mnie w każdym możliwym miejscu i pozbawiała schronienia przed tożsamością”.
Już ta pierwsza strona mnie zachwyciła. To piękna powieść. Napisana pięknym językiem i opisująca kruchość i sekrety relacji rodzinnych w niezwykły sposób. Jest tu i tęsknota za dzieciństwem, i smutek utraconej miłości, właściwie niespełnionej, mocno niedopowiedzianej, a może źle zrozumianej? Są też związki duszone w zarodku i takie, które rodziły się z przymusu otoczenia. Wszędzie sekrety, stare, tajemnicze zdjęcia, a w tym wszystkim Pola, kobieta, która próbuje zrozumieć samą siebie, odnaleźć swoje miejsce w rodzinie, od której uciekła. Po prostu szuka domu, swoich korzeni, jakiejś przynależności i prawdy. Czy to odnajdzie?
Pola przyjeżdża do rodzinnej wsi na pogrzeb swojej babci, która umarła tak naprawdę już parę lat temu. „Śmierć siedziała na wózku, w serdaku, grubych rajstopach i góralskich kapciach, i poruszała ledwo widoczną linią warg. […] Myślałam o tym, na co babce były te wszystkie modlitwy, te pacierze, klękanie każdego wieczora i ranka. Na co te różańce, nabożeństwa majowe. Na co te msze, roraty i litanie. Na co to jej „Jak Bóg da”. Na co to wszystko, skoro tak wyglada koniec”. Alzheimer nie zna litości i babka Hanna od kilku lat nie była już tą samą babką. Właściwie nie wiadomo, kim się stała. Mówiła od rzeczy, ciągle widziała swojego zmarłego brata Stefana, ukrywała jakieś zdjęcia.. Jaka tak naprawdę była historia babci Hani? bo na pewno nie taka, jaką do tej pory znała Pola.
Sama Pola nie potrafi pogodzić się ze śmiercią babci, podobnie jak nie potrafi zapomnieć śmierci swojej matki i nie bardzo akceptuje, że jej ojciec znalazł sobie nową kobietę. Relacje Poli z ojcem są bardzo trudne, podobnie jak relacje z siostrą Irką, która mieszkała z babcią i która ma żal do Poli, że zostawiła ją samą i uciekła do miasta robić karierę ilustratorki, zamiast pomóc w opiece nad chorą. Rodzinna wieś stała się kiedyś dla Poli miejscem przytłaczającym, przypominającym o beznadziei losu, o dzieciństwie, w którym wydarzyło się coś, co stało się drzazgą w sercu. Wszystkie te wydarzenia z przeszłości, choć kiedyś były ranami, teraz są na dobrym etapie do zagojenia się. Strupki jak te na kolanie, kiedy zdzieramy skórę, przewracając się na rowerze, kiedyś odpadną, ale ziarenka piasku, jakie wniknęły w tkankę, mogą dalej uwierać. „Ile musi minąć czasu, żeby mieć naprawdę już pewność, kim się jest?”
To cudowna powieść, historia opowiedziana z czułością i wrażliwością, pełna wyrazistych postaci i emocji. Na długo zostanie w mojej pamięci. Bardzo dobry debiut. Świetny klimat wsi, natury, z aurą wspomnień z dzieciństwa, no i jeszcze pies Blues.. No i piękna okładka projektu Anny Niklewiz.
Czekam z niecierpliwością na kolejne książki pani Pauliny.
(Recenzja powstała we współpracy z księgarnią Tania Książka. Książkę możecie nabyć w dziale Beletrystyka).
„Strupki” Paulina Jóźwik, wydawnictwo Znak, 2019