
„Jak myślisz? Czy dusza nie istnieje? A może przypomina szkło? Szkło jest przecież przezroczyste i łatwo się tłucze. To leży w jego naturze. Dlatego z przedmiotami wykonanymi ze szkła należy obchodzić się ostrożnie. Jeśli pękną, albo się stłuką, nie nadają się przecież do użytku, trzeba je wyrzucić. Kiedyś mieliśmy szkło niepotłuczone. Było autentycznie przezroczyste i twarde, choć nikt nigdy nie zbadał, czy to naprawdę szkło. Roztrzaskując się na kawałki, pokazaliśmy innym, że mamy duszę. Dowiedzieliśmy się, że jesteśmy ludźmi z prawdziwego szkła”.
W maju 1980 w Kwangju w Korei Południowej doszło do potężnych demonstracji, w których brały udział dziesiątki tysięcy mieszkańców, głównie młodych i bardzo młodych, często dzieci, którym po prostu dawano karabin i mówiono, że mają stawić opór wojsku. Te dzieci nawet nie wiedziały jak się strzela, co oczywiście jest normalne, bo niby skąd miałyby to wiedzieć? Protest był skierowany przeciwko zamachowi stanu z 12 grudnia 1979 i rządom wojskowej dyktatury generała Chon-Doo Hwana. Na tej właśnie historii opiera się książka koreańskiej autorki.
Główną postacią i osią powieści jest czternastoletni chłopiec Tong-Ho, który został zastrzelony, mimo iż wyszedł naprzód z uniesionymi w poddańczym geście, rękami. Postacie, które są narratorami w kolejnych rozdziałach, albo znały chłopca, albo szukają jego zwłok, albo traktują jako symbol właśnie. Cała powieść Han Kang ukazuje okrucieństwo wojska, które zabijało cywili bez skrupułów, strzelając do nich z każdego możliwego miejsca. Wielu studentów, pracowników fabryk, zginęło na miejscu. Innych dobijano w miejscach, do których wywożono zwłoki. Innych jeszcze wywlekano z domów i również zabijano, lub wtrącano do więzień czy aresztu, gdzie w bestialski sposób ich torturowano. Im bardziej okrutnie, tym większa zasługa. Ale czy wszyscy żołnierze byli tacy bezlitośni? Czy zło należało do ich natury, czy po prostu działali zgodnie z rozkazami?
W wyniku pacyfikacji miasta, jak oficjalnie podają strony rządowe, zginęło 165 osób, ale według danych nieoficjalnych ofiary liczy się w tysiącach. Han Kang opisuje właściwie nie samą masakrę, ale głównie skupia się na odczuciach postaci, którzy ją przeżyli, lub utracili w niej bliskich.
Mamy tu zatem matkę Tong- Ho, która rozpaczliwie tęskni za synem, a w przypływie gniewu wraz z innymi matkami zabitych w demonstracjach, rozwiesza transparenty nawołujące do zamordowania dyktatora i depcze do krwi swoich stóp jego portret z szklanej ramie. Mamy samego Tang-Ho, który opowiada swą historię z perspektywy duszy ulatującej z ciała leżącego na samym dole stosu innych ciał. Mamy też młodzież, która pomagała w sali gimnastycznej Sangmungwan układać znoszone z ulic ciała. Mamy osiemnastoletnią Kim, która pracuje w wydawnictwie próbującym wydać książkę o rzezi mieszkańców, a którą non stop się cenzuruje. Mamy też historię dziewczyny niegdyś pracującej w fabryce włókienniczej, biorącej udział w działalności związkowej, która później jest torturowana. „Czy jesteś gotowa zaświadczyć, że dziesiątki razy wpychali ci do pochwy drewnianą linijkę o długości trzydziestu centymetrów? Że rozdarli ci szyjkę macicy kolbą od karabinu?”
No i są jeszcze inne postacie, które opisują, co przeszły w więzieniu, czy podczas przesłuchań, a co niestety jest tak straszne, że aż wszystko człowieka boli: „Sznurowali nam ciało, zakładali ręce za głowę i ciągnęli je liną tak, że plecy wyginały się w łuk, a ramiona przybierały kształt naprężonej cięciwy. Nazywali to zakładaniem szpili. Metoda na kurczaka z rożna polegała na tym, że ofairę podwieszano na rurze za spętanie ręce i nogi. Torturowano nas wodą i prądem”.
Te historie tworzą powieść na poły realistyczną, na poły magiczną. Pisana krótkimi zdaniami, często z narracją w drugiej osobie, historia łączy ze sobą brutalność z tęsknotą za beztroską i normalnym życiem, których ofiary masakry i ich rodziny już nie przeżyją. Książka ma w sobie mnóstwo smutku, melancholii i miłości, bo osoby szukające swoich bliskich mówią o nich tak pięknie i z taką delikatnością. Z drugiej zaś strony, miałam wrażenie, że ta książka jest dość specyficzna i dziwna, że czasem nie rozumiem konstrukcji, że te krótkie rozdziały, w których narratorami są różne osoby mieszają mi się i nie bardzo już wiem, kto do kogo mówi, kto kogo wspomina, tym bardziej, że koreańskie imiona są dość podobne.
Podsumowując, uważam jednak, że to ważna pozycja. Ma swój specyficzny nastrój, a autorka mówi nam w niej o tym, jak ważna jest godność człowieka, którą w tak prosty sposób można odebrać. Pokazuje odwagę ludzi, którzy ryzykując życie postanowili walczyć o swoje prawa, sprzeciwić się dyktaturze, poświęcając własne życie w imię wolności i demokracji. Mimo iż, wielu, którzy przeżyli, ma traumę do dziś i pragnie śmierci: „Moje życie jest walką. Codziennie zmagam się ze sobą w samotności. Ze wstydem, że to przetrwałem, że wciąż jeszcze żyję. Z tym, że jestem człowiekiem. Z myślą, że śmierć jest jedyną drogą wyzwolenia”.
Uważam, że reportaż byłby czymś, co dałoby więcej informacji o tej masakrze, bo tu nie mamy zbyt wielu szczegółów, musiałam szukać w internecie czegoś więcej, oglądałam zdjęcia z tych demonstracji (koszmar). Ale… obawiam się, że moje wrażenie po lekturze takiego reportażu, byłoby takie, jak po książce Iris Chang „Rzeź Nankinu”, którą czytałam z 5 lat temu i do tej pory nie napisałam o niej nic, bo na samą myśl o ogromie tej tragedii nadal boli mnie brzuch.
Poruszająca książka.
„Nadchodzi chłopiec” Han Kang, tłumaczenie Justyna Najbar-Miller, wyd. W.A.B, GW Foksal, 2020
Rzeź Nankinu jeszcze przede mną, ale w odpowiednim czasie pewnie przeczytam obie książki.
PolubieniePolubione przez 1 osoba