
„Czytam książkę, którą poleciła mi Agata. To mroczny kryminał, ale podobno bardzo dobry. Okładkę obłożyłam w papier, bo straszy, zwłaszcza wieczorami, a jeśli straszyła mnie w obecności Marka, to tym bardziej wolę nie patrzeć na nią, gdy jestem sama. Gdy przewracam kolejną kartkę, kątem oka dostrzegam za pobliskim drzewem jakiś ruch. Podnoszę wzrok i przez chwilę patrzę w tamtym kierunku, mrużąc oczy, bo mam lekką wadę wzroku, a okulary zostawiłam w domu. Moje serce przyspiesza, bo za sosną ktoś stoi. Z jednej strony widzę łokieć, z drugiej dłoń trzymającą kawał odchodzącek kory, tak jakby postać przytulała się do drzewa, ale chciała pozostać w ukryciu.”
Dwa pierwsze zdania sugerują mi, że bohaterka „Matni”, Zuza, czyta kryminał Piotrowskiego z serii o Igorze Brudnym. Kto czytał, ten zna okładki tej tetralogii… :-) Ale do rzeczy. „Matnia” jest książką niepokojącą, wprowadzającą czytelnika (może trochę zbyt mozolnie) w klimat grozy wywołany przebywaniem na odludziu, w drewnianym, skrzypiącym domu, w miejscowości o upiornej nazwie Toporzyce, nad jeziorem „Wiedźmie” (jeszcze bardziej upiorna nazwa). Zuza, rozstaje się z poprzednim partnerem, który zostawia jej ogromny dług (pochodzacy z oszustw), a także prezent w postaci ciąży bliźniaczej. Oczywiście, o ile długi sprawiają, że kobieta musi być ostrożna i najlepiej powinna gdzieś się ukryć, o tyle ciąża daje jej radość. Bardzo chce mieć dzieci, a kiedy w przypadkowy sposób poznaje Marka (ideał chodzący), to już w ogóle nie wierzy, że spotkało ją takie szczęście. Miłość dodaje jej skrzydeł, Marek bardzo się cieszy, że zostanie tatą (choć wiadomo, nie biologicznym), w planach jest przeprowadzka do pięknego domku nad jeziorem, gdzie Zuza będzie wiodła z Markiem cudowne życie, popijała herbatkę na werandzie, a sielanki dopełnią tylko kolorowe ubranka dla nowo narodzonych dzieci. Tylko czy na pewno? Piotrowski nie byłby sobą, gdyby nie wprowadził tu jakiejś chorej rzeczywistości i psychopatycznych, czy chociaż lekko zwichniętych umysłów ludzkich.
Faktem jest, że narracja jest kobieca. Podejrzewam, że niełatwo było autorowi wejść w głowę kobiety (do tego w ciąży!), by to właśnie z jej perspektywy prowadzić fabułę. To dlatego jest ona nieco rozwleczona, pełna „przeżywania”, emocji, powtórzeń i rozterek. Zuza za dużo myśli i analizuje (ale kobiety po prostu tak mają, to nie zarzut do prozy), czasem skręcało to w stronę ckliwego romansu z erotycznym zabarwieniem, ale to również nie zarzut – dla mnie to zrozumiałe, jeśli patrzymy na kobietę romantyczną, tęskniącą za swoim ukochanym, który zamiast, jak obiecał, siedzieć z nią w domku, musi wyjechać na dość długie zlecenie do Niemiec, a kiedy zjeżdża na weekend, to wiadomo, czym to się kończy. Zuza wie, że praca Marka w dziedzinie budowlanki wymaga częstych wyjazdów zagranicę, ale łudziła się, że po przeprowadzce do domu w lesie, będą jednak razem spędzać czas, przynajmniej do rozwiązania ciąży. No niestety.
Toporzyce są toporne i upiorne, to kilka domów na krzyż, zamieszkałych głównie przez starszych ludzi, którzy nie pałają zbytnią sympatią do nowych mieszkańców. Lubią obserwować zza firanki, niewiele mówią, widać, że rządzi tu jakaś tajemnica, zmowa, albo może po prostu to zwykłe podejrzenia ciężarnej, która jest teraz bardziej wyczulona na rzeczywistość? Zuza zaczyna lekko świrować, bo ciągle wydaje jej się, że jest obserwowana. Sama też zauważa, że w Toporzycach nie ma żadnego małego dziecka, co jest mocno dziwne… Najgorsze są noce, samotne w środku lasu, z koszmarnymi snami. I jeszcze wiadomość, że zaginęła tu kiedyś pewna Ukrainka, która podobnie jak ona, była w ciąży… Czy podejrzenia Zuzy są słuszne? O co chodzi mieszkańcom, bo ich zachowanie z czasem zaczyna być dość niepokojące?
Finał książki mnie bardzo zaskoczył – kompletnie nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy, bo kiedy fabuła przyspiesza i robi się coraz dziwniej, to cała tytułowa matnia nabiera znaczenia i już nie można się oderwać.
Podobało mi się, choć oczywiście to zupełnie coś innego, niż seria z Brudnym, o której pisałam tutaj: „Piętno”, „Sfora”, „Cherub”, „Zaraza”, ale… niespodziewanie, w „Matni”, pojawia sie też ktoś z tej serii właśnie, co wywołało uśmiech na mojej twarzy. Fajnie to wszystko Piotrowski połączył, poprowadził napięcie i wczuł się w kobiecą psychikę.
„Matnia”, Przemysław Piotrowski, wydawnictwo Czarna Owca, 2021