
„Nad brzegiem zawodził zimny wiatr. Nie sposób było zgadnąć, gdzie kończy się ląd, a gdzie zaczyna morze. Jeśli nie liczyć sterczących kawałków lodu – tam, gdzie tafle zamarzniętej wody potrzaskały się i przemieściły, a na nie naparły nowe. Stłoczone ciasno, niewielkie lodowe płyty przywodziły na myśl las nagrobków. Morze skrzypiało pod naszym ciężarem – biały niedźwiedź pomrukiwał ostrzegawczo, gdy tuż pod naszymi stopami kotłowała się ciemna głębina. Zamarliśmy. Serce podchodziło mi do gardła i tylko czekałem na trzask, na ryk pochłaniającej nas toni. Świat na chwilę wstrzymał oddech.”
Powieść Caroline Lea przenosi nas w czasie do 1686 roku, do islandzkiej, biednej osady Stykkishólmur, gdzie młodziutka Rosa zamieszkuje po śmierci swojego ojca. Jej matka ciężko choruje, bieda nie pozwala na życie w godnych warunkach, zatem dziewczyna zgadza się na opuszczenie swojej osady i wychodzi za mąż za obcego, ale bogatego człowieka – Jóna Eiríkssona, który w zamian obiecuje zapewnić jedzenie i pomoc matce Rosy i mieszkańcom jej rodzinnej osady. Jest on bondim, czyli zarządcą osady, jest od niej starszy, a jego pierwsza żona (o której krążą w osadzie dziwne opowieści) zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach. Tajemnica pierwszego małżeństwa Jóna wisi nad całą osadą niczym złowrogi cień. Mieszkańcy nie chcą o nim wspominać, a Rosa z czasem zaczyna popadać w obłęd, bo raz: nie może opuszczać swojego domu (gdyż mąż będzie z niewiadomych powodów zły), a dwa, na strychu (który Jón zamyka na klucz) cały czas słychać dziwne odgłosy, które w wyobraźni dziewczyny zamieniają się w przerażające wizje. Czyżby pierwsza żona Jóna jednak żyła i była tam uwięziona? Nie, to niemożliwe przecież. A może jednak?
Klaustrofobiczna i niepokojąca sytuacja w jakiej znalazła się Rósa nie czyni jej szczęśliwą żoną. W tamtych czasach kobieta nie mogła być żadną heroiną z sagi o… , a jej głównymi cnotami miały być milczenie, uległość i szacunek wobec mężczyzny. Niemniej Rósa ma swoje pasje, a i serce oddane komuś zupełnie innemu. Całe to małżeństwo zawarte zostało jedynie ze względu na okoliczności w jakich się znalazła. Nie ma tu krzty miłości i mimo starań Rósy o bycie przykładną żoną, Jón zachowuje się co najmniej dziwnie, jego dystans i obojętność są bardzo przykre dla młodej żony. Jeszcze ten cały Petur, jego przyjaciel, który uważany jest przez mieszkańców za pomiot szatański… Dlaczego więź między nim a Jonem jest tak zażyła? Co się stało z pierwszą żoną Jóna? I co się wydarzy, gdy w osadzie pojawi się mężczyzna z rodzinnej wioski Rósy, któremu ona niegdyś oddała swoje serce?
Klimat tej powieści jest bardzo mroczny, momentami z elementami grozy (czasem przypominał mi „Rebekę” Daphne du Maurier). Świetnie oddana jest surowość Islandii, jej natura i bezmiar przestrzeni. Również wszechogarniające zimno i sypiący śnieg (kiedy opisana jest ogromna nawałnica nawiedzająca osadę) dodają dodatkowych emocji. Podobało mi się to wszystko bardzo. Podobnie jeśli chodzi o przedstawienie niewielkiej społeczności Stykkishólmur, która już zaczyna nieco wchłaniać chrześcijańskie wartości, ale nadal jednak jeszcze trzyma się runicznych wierzeń. Sama Rósa nosi przy sobie kamień z runami. Na szyi z kolei nosi wisior z kobiety ze szkła, który podarował jej Jón. Czy to symbol tego kim się stała? Twardej, ale kruchej? Niezłomnej, ale delikatnej? Jak się potoczy jej historia? A jak historia Jóna? (jest kilka rozdziałów pisanych z jego perspektywy, co pozwala lepiej zrozumieć jego zachowanie).
Oryginalna, dobra powieść. Polecam.
„Kobieta ze szkła” Caroline Lea, przekład Łukasz Małecki, Wydawnictwo Literackie, 2020