Archiwa tagu: alpinizm

„Witalij Abałakow. Jego czasy, góry, przyjaciele i wrogowie” Siergiej Szibajew

Dawno nie było tu niczego z tematyki górskiej. Książkę otrzymałam w maju od Wydawnictwa Stapis – trochę przeleżała na półce ze względu na brak czasu na czytanie, potem brak weny na pisanie, a jeszcze potem ze względu na brak sił z racji upałów. Niemniej trzeba wreszcie parę słów napisać, bo wiadomo – góry, alpinizm, coś co lubię. Wahałam się początkowo, czy ze względu na sytuację za naszą wschodnią granicą chcę czytać cokolwiek o alpinizmie rosyjskim, no ale Abałakow zmarł w 1986r. więc cóż on miał z wojną wspólnego? Dokonań ma sporo, warto cokolwiek o nim wiedzieć, choćby dlatego, że jego nazwisko posłużyło do nazwania pewnych przyrządów znanych wspinaczom. Jakich? Poszukajcie.

Autor książki, Siergiej Szibajew, również jest Rosjaninem, ale po wybuchu wojny w Ukrainie napisał przedmowę dla polskiego wydania, w której wyraził stanowcze NIE dla tych wydarzeń. Bardzo to cenię, również wydawnictwo najpewniej dzięki temu, zdecydowało się na wydanie tej książki. I słusznie. W końcu nie każdy Rosjanin popiera działania wojenne Putina.

Wracając do książki i jej bohatera. Było ich właściwie dwóch. Abałakow Witalij i Abałakow Jewgienij. Bracia, którzy od najmłodszych lat interesowali się zdobywaniem szczytów. Początkowo niewielkich, zaczynając swoje treningi (a właściwie wariackie wyczyny) w Stołbach niedaleko Krasnojarska. Stołby są formacjami skalnymi przypominającymi gigantyczne, skamieniałe kopy siana, są niebezpieczne, bo strome i mają fantazyjne kształty. To tu Abałakowowie kombinowali, oczywiście bez zabezpieczenia, którego wtedy w latach trzydziestych jeszcze nie wytwarzano, nie znano, jak wspiąć się na te ostańce. Autor opisuje ich jako skromnych, niezmordowanych, pomysłowych chłopaków. W wieku niespełna 25 – 26 lat zdobyli kaukaski szczyt Dychtau o wysokości 5204 m. gdzie wykazali się „sybiracką twardością”. Nie znając żadnej drogi na szczyt, szli na czuja, choć trzeba przyznać, że już tu zabezpieczali się liną, nie mieli natomiast nic do jedzenia ani picia.

Autor dokopuje się również do wspomnień dotyczących zdobycia kolejnych szczytów takich jak: Pik Lenina, Chan-Tengri czy Pik Pobiedy. Wejścia te były ciężkie, okupione wysiłkiem, tragediami ale też heroizmem. Te rozdziały są najciekawsze, wywołują emocje podczas lektury – takie lubię najbardziej. Autor skupia się bardzo na życiorysach obu braci, które nie były w tamtych czasach usłane różami. Polityka zbyt mocno wchodziła z butami w zwykłą, szarą rzeczywistość i niestety, bracia mimo, iż nierozłączni podczas wspinaczek, zostali rozdzieleni przez NKWD. Epoka stalinowskich represji odcisnęła piętno na ich życiu i ich rodzin. Witalij trafił do aresztu na 2 lata jako wróg ludu. Dlaczego?

Szibajew przedstawia czytelnikowi losy ale też i ewolucję charakteru Abałakowa, świetnie zarysowując tło wydarzeń w Rosji w latach trzydziestych i oczywiście później na przestrzeni XX wieku. Autor próbuje znaleźć odpowiedzi, czy Witalij Abałakow był dobrym człowiekiem, wspinaczem, jak rysowała się jego kariera, dlaczego musiał tyle wycierpieć, kto był jego wrogiem, a kto przyjacielem. Spora bibliografia i rozmowy ze znajomymi bohatera, dają dowód rzetelności autora. Momentami, historia Abałakowa była przedstawiana w zbyt „suchy” dla mnie sposób, ale generalnie można to wybaczyć. To ciekawa pozycja, a o rosyjskim alpinizmie nie ma takich wiele. Przynajmniej ich nie znam, no poza książką „Kategoria trudności” Wladimira Szatajewa. <<klik.

„Witalij Abałakow. Jego czasy, góry, przyjaciele i wrogowie” Siergiej Szibajew, tłumaczenie Marian Leon Kalinowski, wydawnictwo Stapis, 2022.

„Ryczące ośmiotysięczniki” Jean Ammann, Erhard Loretan

erhard-loretan-ryczace-osmiotysieczniki-w-iext54117898„Nigdy nie zadawałem sobie pytania, dlaczego się wspinam – tak jak nigdy nie zadawałem sobie pytania, dlaczego żyję.”

Erhard Loretan był jednym z najlepszych himalaistów szwajcarskich. I to o nim właśnie jest ta książka. Współautor, Jean Ammann, dziennikarz „La Liberte” oddaje Loretanowi głos w każdym rozdziale, po to by sam opowiedział o swoich początkach, karierze, emocjach, smutkach i swojej górskiej miłości. Wspomnienia zebrane zostały podczas spotkań w latach 1993-1996. To dziesiątki nagrań, do tego dzienniki Loretana, artykuły prasowe itp. Na podstawie tego można było poniekąd odtworzyć życie tego szwajcarskiego himalaisty. 

Sam Ammann wypowiada się na koniec każdego rozdziału i w tych wypowiedziach porusza różną tematykę, czy to moralno-etyczną, czy też sam próbuje opisać postać Loretana przez pryzmat jego wypowiedzi i zachowań.

Loretan, jak każdy właściwie himalaista, to człowiek pasji. Z zawodu stolarz, z zamiłowania górołaz. Zaczął przygodę z górami już w wieku 11 lat. Dobry kondycyjnie, od zawsze czuł pociąg do Alp, które widział przecież z własnych okien. Jego pierwszym znaczącym osiągnięciem wspinaczkowym było zdobycie w wieku lat 15-stu, szczytu Doldenhorn (3645 m) w Alpach Berneńskich, który osiągnął trudną skalną drogą, prowadzącą wschodnią granią. Poprowadził wtedy swoją pierwszą drogę i poczuł, że to jest to. Że to chce dalej robić. Nie tylko wytyczać nowe szlaki, ale spędzić resztę życia w wysokich górach.

Potem przyszła pora na Himalaje. Pierwszym szczytem pow. 8000 m. była Nanga Parbat w 1982r. W ciągu 13 lat od rozpoczęcia wspinania, stał się trzecim w historii (po Reinholdzie Messnerze i Jerzym Kukuczce) himalaistą, który zdobył Koronę Himalajów i Karakorum. A można by powiedzieć, że nazwisko słabo znane medialnie, że właściwie zawsze gdzieś w cieniu, skromnie i cicho. Był jednym z pierwszych obok m.in. Wojciecha Kurtyki, z którym zresztą też się wspinał, prekursorem wspinaczki w stylu alpejskim, czyli na lekko, jak najmniej sprzętu, jak najmniej czasu i bez tlenu. W 1986 roku wszedł na 38 szczytów w ciągu 19 dni, a kilka lat później zdobył 13 północnych ścian Alp Berneńskich w 13 dni! Nigdy nie rywalizował z innymi. Próbował jedynie pokonywać swoje własne granice. Czuć wolność. Czuć, że żyje.

I to wszystko właściwie jest bazą tej książki. Znajdziemy tu opisy początkowych wypraw w Alpy, potem już wypraw na poszczególne ośmiotysięczniki w Himalajach, ale także wyprawy w Andy, na Antarktydę, gdzie Loretan samotnie zdobywa dwa dziewicze lodowe szczyty pow. 4000m. „W Himalajach zdarzało mi się zdobywać nietknięte ludzką stopą sześciotysięczniki, ale nigdy nie czułem czegoś podobnego. Tutaj mam wrażenie, że stanąłem na Księżycu. Otwieram wrota do nowego świata. Zimno, jak najbardziej ziemskie, przerywa te rozmyślania i przywołuje mnie do porządku. Muszę schodzić, ale którędy?”.  Jeden ze szczytów zostanie nazwany Mount Loretan. 

Przywołane zostaną nazwiska wielu znanych, francuskich czy szwajcarskich wspinaczy, m.in. Pierre’a-Alaina Steinera, który na oczach Loretana spadł w 100-metrową przepaść podczas wyprawy na Cho-You i mimo iż, przeżył ten upadek, połamał się i niestety nie mógł zostać uratowany na tej wysokości. Loretan długo w snach słyszał głos przyjaciela. Ale to nie jedyna tragedia w życiu Erharda …. 

„Ekstremalnie boję się śmierci”, powiedział w 1995r. magazynowi L’Objectif. Sam zginął w 2011r. w Alpach Berneńskich, żyjąc do końca z ogromnymi wyrzutami sumienia. Dlaczego? To tragiczna postać, ale bardzo fascynująca. Postać, która do światowego alpinizmu i himalaizmu wniosła bardzo dużo. 

Książkę się dobrze czyta, na początku każdego rozdziału jest jakiś cytat znanego himalaisty, jest też sporo czarno-białych fotografii. Wszystkim miłośnikom wspinaczki i gór polecam. Warto przeczytać i poznać kolejnego z wielkich pasjonatów (choć dla  większości ludzi, pewnie głupich ryzykantów ..)

(zdjęcia ze strony http://off.sport.pl/)

„Ryczące ośmiotysięczniki” Jean Ammann, Erhard Loretan, tłum. Maria Zawadzka-Strączek, wyd. Agora 2019.

„Zimne wojny” Andy Kirkpatrick

zimne-wojny-wspinaczka-na-krawedzi-ryzyka-i-rzeczywistosci-b-iext33705791Andy Kirkpatrick jest dwukrotnym zdobywcą Boardman Tasker Prize for Mountain Literature. Jego „Zimne Wojny” to fantastyczne uzupełnienie do „Psycho Vertical. Przestrzeń obłędu” o której pisałam tutaj.

Polubiłam to jego pisanie,  bo mimo prostoty i naiwności, jest konkretny, lekko sarkastyczny, z humorem i dystansem do siebie. Często jest to rozbrajające, bo Andy wie dobrze, że nie wygląda jak wspinacz. Nie jest za przystojny, jest za tłustym, lekko ciapowatym okularnikiem, ale mierzy wysoko i ciągle ma ambicje.

Książka powstała po jego mega wyczynie, czyli wejściu najtrudniejszą drogą The Reticent Wall na El Capitana, co było opisane w „Psycho Vertical”. W „Zimnych wojnach” udajemy się z Andym w Alpy, gdzie przechodzi on Drogę Lafaille’a na górze Dru ze swoim partnerem Ianem Parnellem, następnie do Patagonii na drogę Devil’s Dihedral na Aguja Mermoz, do Norwegii na Troll Wall i kilka innych. Właściwie to Andy wspina się dość naiwnie wierząc, że się do tego nadaje. Owszem zna technikę, ale częściej idzie na żywioł i ryzykuje kolejny krok w ścianie, byle nie odpaść. Lekko to dla mnie przerażające, ale ogólnie osobowość Andy’ego jest dość specyficzna. Fajny człowiek, choć ciapowaty do bólu i trochę nie wiedzący czego tak naprawdę oczekuje. Owszem zdarza mu się zrobić trudne wejścia, daje radę, ale cały czas się miota – wspinać się czy nie wspinać? Zimą czy latem? Samemu czy nie? kiedy, po co i dlaczego. Taka fajtłapa z niego, prosty człowiek, porywający się często na absurdalne rzeczy, ale spełniający swoje marzenia jakby nie patrzeć. W końcu napisał aż dwie książki, i to mimo dysleksji! dlatego nie jest to może szczyt kunsztu literackiego.

Mimo tego lubię go. Jest taki dziecięcy w tych swoich marzeniach i pasji. Ciągnie swój mały wózeczek pragnień i powolutku sobie je spełnia. Może nie do końca mądrze, ale jednak… W  książce „Zimne wojny” jednak widać już więcej dojrzałości. Autor jest tu mocniej rozdarty między pasją i egoistycznym łażeniem po niebezpiecznych ścianach, a rodziną. Ma wszak fajną żonę Mandy, która znosić musi jego ciągłe wyjazdy, oraz dwójkę fajnych dzieciaków, które coraz więcej rozumieją i mocniej zaczynają tęsknić za ojcem.

„Żeby się podejmować takich wyzwań, trzeba nie tylko ogromnego zapasu wiary, ale i jakiegoś uzasadnienia. Zawsze byłem pełen podziwu dla tego, co życie potrafi przynieść. I to samo w sobie stanowi wystarczający powód, żeby próbować niemożliwego. Wspinanie nie ma nic wspólnego z wygrywaniem, ze zdobywaniem szczytu. Gdyby o to chodziło, nikt by się nie wspinał. Wszystko, na czym zasadza się wspinanie, to wiara – w siebie – że warto próbować” – tak mówi, ale emocje jakie zaczynają Andym targać, coraz bardziej przestrzegają go przed tym ciągłym próbowaniem się z samym sobą. Jak mówi po zejściu z góry „Gdy wszystko się kończy, jestem znów zwykłym człowiekiem. I widzę w tym magię”.  Może to już jakaś dojrzałość? świadomość własnych granic i możliwości, albo zmęczenie tym miotaniem się?
„Zastanawiałem się, czy warto wspinać się po takich drogach, przechodzić przez to wszystko, po to tylko, żeby osiągnąć stan, gdy głowa jest kompletnie pusta, wolna od czegokolwiek. Dla tej jednej chwili, która należy tylko do mnie”, a z drugiej strony „Tu u góry,  gdy już się człowiek przyzwyczai, życie jest bardzo proste. Czy jest w tym zatem coś dziwnego, że ludzie tak to kochają? Prawdziwe cierpienia są na dole”.

Mimo tej infantylności i prostoduszności Andy ma swoje wewnętrzne smuteczki.. Zawsze chciał być takim zwyczajnym facetem, żyć sobie normalnie, pić, jeść, bawić się, gdzieś PASOWAĆ. Ale nie umiał tego. Zawsze był outsiderem, wyobcowanym i samotnym gościem, z wadą wzroku, ciężko było mu się odnaleźć i zaistnieć w życiu innych ludzi. Dlatego zaczął się wspinać, by choć przez chwilę poczuć przynależność do jakiegoś miejsca. W tej książce jednak zaczął już „schodzić”. Przychodzi moment, kiedy trzeba zacząć wracać. Na dobre. Bo magia może być wszędzie, nie tylko na szczycie. Udział przy produkcji filmu „Willy Wonka i fabryka czekolady” (Andy pracował tam przy asekuracji różnych mostków, pomostków, górek, by aktorzy się nie poprzewracali i nie pospadali), uzmysłowił mu, że magia może być w najzwyklejszym drobiazgu. Wystarczy umieć ją dostrzec. Zrozumiał i dlatego etap schodzenia z wygórowanych ambicji mógł odbyć się świadomie. Polecam, fanom wspinania, bo choć nie jest to rewelacyjnie napisane, to czyta się z przyjemnością. I chciałabym, żeby Andy napisał coś jeszcze. Jak mu teraz się żyje, co robi… może znów zapragnął gdzieś wleźć? ;)

„Zimne wojny” Andy Kirkpatrick, wyd. Stapis 2014

 

„Tęsknota i przeznaczenie” Dina Sterbova

indeksKobiety mogą wiele. Są silne, uparte, dążą do celu. Mają często większą wytrzymałość i odwagę niż mężczyźni. Takie na pewno były i są kobiety himalaistki, o których pisze Dina Sterbova w swojej książce „Tęsknota i przeznaczenie”. 14 ośmiotysięczników w Himalajach zostało zdobytych również przez kobiety, czy to w solowych wejściach, czy w kobiecych zespołach, czy też w mieszanych. Kobiety jak się okazało, mimo niedowierzania władz, sponsorów, himalaistów płci męskiej, są równie dobrymi wspinaczami i niczego im nie brakuje. Było tak zarówno w latach 70-tych, jak i 90-tych, i współcześnie.

Książka opowiada historie bohaterek – te zakończone sukcesem i te zakończone tragicznie (a takich jest zdecydowanie więcej) bardzo rzetelnie i z dużą dozą szczegółów. Autorka gromadziła wszystkie informacje przez 14 lat, niektóre z kobiet udało jej się odwiedzić, z innymi już nie miała możliwości spotkania, ale za to musiała przekopywać się przez stosy archiwalnych materiałów, artykułów, wywiadów. Na kartach książki spotykamy kobiety – himalaistki z różnych stron świata (Japonii, Francji, Niemiec, Austrii, Ameryki, Czechosłowacji (jeszcze wtedy) -> sama autorka jest Czeszką i wspina się również. Dużo stron poświęconych jest polskim himalaistkom, które autorka uważa za wybitne: Wandzie Rutkiewicz (śmierć na stokach Kanczendzongi w 1992r.), Annie Czerwińskiej (tu przypomina słynną wyprawę na górę Rakaposhi, którą zdobył zespół całkowicie kobiecy, pisałam o tej książce tutaj), Halinie Krüger-Syrokomskiej (śmierć na K2 w 1982r.), Annie Okopińskiej, Krystynie Palmowskiej. Autorka wspomina wszystkie ich ważne wyprawy i pierwsze wejścia kobiece, których wymieniać nie będę, z wiadomych powodów (znajdziecie je choćby na wikipedii). Kobiety himalaistki innych narodowości były i są równie wybitne, warto choćby wspomnieć o wyprawie Arlene Blum na Annapurnę (również w zespole całkowicie kobiecym, o książce „Annapurna. Góra kobiet” pisałam tutaj) – ogromne osiągnięcie.

„Ludzie długo wznosili wzrok ku szczytom gór z czcią i przestrachem, nawet jeśli całe życie spędzili w dolinach u ich stóp. Góry w wielu niepowiązanych ze sobą religiach i wyznaniach uważane były za trony bogów. Dopiero nie tak dawno temu w kilku heretyckich głowach powstał pomysł, że człowiek mógłby zdobywać ich wierzchołki”. Oczywiście poczatkowo rolę tą przypisywano głównie mężczyznom, bo zadaniem kobiet było siedzieć w domu i wychowywać dzieci. Doszło jednak do tego, że kobiety na przełomie XIX i XX w. się „przebudziły” i mimo, że początkowo były „lekceważone i ośmieszane, wiele z nich nie dało się powstrzymać i odważnie walczyło o swoje. Pionierki te nie były jednak żadnymi Amazonkami. Były to normalne kobiety, które miały pasję, ale też dzieci i żyły w normalnych związkach”.  Zdecydowały się podejmować ryzyko, stawiać na szali swoje życie, po to by pokonać siebie, spełnić marzenia, poświęcić się pasji, udowodnić swoją siłę i odwagę. „Człowiek musi wejść na prawdziwe wyżyny, by mógł spojrzeć na dno swojej duszy”. Niby banał, ale coś w tym jest. Góry od zawsze przyciągały te „wybitne, nie bojące się ryzyka” jednostki. A może i bojące się, ale bardziej oswojone ze śmiercią, która jest od zawsze wpisana w ich życie. To nie jest tak jak ze zwykłym, siedzącym w fotelu przed telewizorem człowiekiem, który o śmierci nie myśli, bo nie ma z nią do czynienia codzień, bo się jej boi, nie potrafi jej zrozumieć i właściwie nie bardzo wie jak ją oswoić. Natomiast człowiek, który ryzykuje swoje życie w imię pasji, ma śmierć wpisaną w siebie już od początku. Ona idzie tuż obok niego, czasem chce mu wyrwać czekan, czasem chuchnie na niego lodowatym podmuchem wiatru, by go przestraszyć, i wpada w zadziwienie, kiedy on, a w przypadku tej książki, ona – idzie niestrudzenie dalej.

Wszystkie opisane w książce kobiety, o których mogłabym tu napisać bardzo dużo, a przede wszystkim to, że każda z nich była wielką osobowością i silną indywidualnością, wchodząc na szczyt ośmiotysięcznika, czy to jako pierwsza kobieta na świecie (co w większości przypadków miało tu miejsce) czy jako druga – odczuwają ogromne spełnienie i szczęście oraz niezwykłe poczucie wolności. I choć trwa to chwilę, bo w strefie śmierci, czyli powyżej 8000 m. nie można przebywać długo, to jest to chwila niezapomniana.

Dina Sterbova porusza różne tematy – przygotowania do wypraw, problemy etyki i zachowania w górach, opisuje kontrowersyjne sytuacje, kiedy to zawiodło „braterstwo liny” (m.in. wyprawę Kurta Diembergera na K2 z 1986r. podczas, której zginęło wiele osób, a sam Kurt musiał się tłumaczyć z różnych kwestii), a także chore współzawodnictwo, które również zaczyna powoli się pojawiać w świecie wspinaczy, psując relacje i zaburzając istotę wspinania. Było kilka przypadków, kiedy z czystej zawiści nie uznawano faktu zdobycia szczytu, bądź też nie wierzono zdobywczyni. Najwięcej ucierpiała Wanda Rutkiewicz, która często była posądzana o parcie do celu po trupach, wykorzystywanie ludzi i nie szanowanie ich, egoizm, a sama tak naprawdę się chyba w tym wszystkim pogubiła. I choć dla niej faktycznie istniały tylko góry, to być może zatraciła gdzieś sens innych spraw, ale tak czy siak, na pewno nie była lubiana w środowisku, choć była niezwykle ceniona i miała naprawdę ogromne osiągnięcia. Autorka wspomina również bardzo dobrą książkę / wywiad z Wandą Rutkiewicz, autorstwa Barbary Rusowicz (pisałam o niej tutaj).

Dina Sterbova sama zalicza sie do kobiet wybitnych, jako pierwsza stanęła na szczycie Cho You w 1984r, a 4 lata później na Gasherbrum II, kierowała również wyprawą na Manaslu, gdzie zdobyła jego północny szczyt. Jej ksiażka to kawał dobrej roboty. Mówi, że góry są „zwierciadłem, w którym odbija się nasz charakter, dzięki nim wiemy, jak lepiej poradzić sobie z wyzwaniami, jakie ma dla nas życie. Motywują nas do pokonywania własnych słabości. Nie chciejmy od nich tandetnych nagród lub sławy, nie traktujmy ich jako stopni wiodących do zwycięstwa, gdyż potrafią nam dać o wiele więcej. Pamiętajmy również, że kiedy tylko chcą, moga nam zabrać wszystko, tak jak zabrały wielu ludziom przed nami”.

Książkę warto przeczytać, warto, bo daje siłę do walki z codziennością. Każda z nas ma swoje Himalaje i pamiętajmy, że mamy siłę by się z nimi zmierzać. Polecam. Idealny prezent na zbliżający się Dzień Kobiet, ale nie tylko. To niezwykły zbiór informacji dla każdego fana / fanki wspinaczki, alpinizmu. Dla wszystkich, którzy kochają góry.

„Tęsknota i przeznaczenie” Dina Sterbova, wyd. Stapis 2016

„magisterkowalski.blog. Historia przerwanej miłości” Tomek Kowalski & Agnieszka Korpal

d757602Przepiękne zdjęcie na okładce książki autorstwa Tomka Kowalskiego – podróżnika, alpinisty, ultramaratończyka, i jego dziewczyny Agnieszki – rowerzystki, biegaczki, jest dla mnie symboliczne. Siedzący na wysuniętym kawałku skały chłopak w kapturze, najpewniej zamyślony, zmęczony lub też po prostu chłonący widoki, ale zapewne czujący szczęście i spokój, bo znajduje się tam gdzie być chciał. Góry były pasją Tomka, ale czasem tak się dzieje, że zostaje się w górach na zawsze.

Schodząc z Broad Peaku w 2013r. po zdobyciu szczytu (pierwszy raz w zimie) Tomek zaginął razem z Maciejem Berbeką. Po trzech dniach poszukiwań uznano ich za zmarłych. Ciała Berbeki nie znaleziono, natomiast ciało Tomka odnaleziono i pochowano w lipcu na grani Broad Peak, poniżej przedwierzchołka Rocky Summit.

Kwestie, o które kłócono się i dyskutowano 3 lata temu, dotyczące złamania zasad etyki i praktyki alpinistycznej, a także złamania reguły PHZ mówiącej o utrzymywaniu kontaktu wzrokowego z członkami wyprawy przez pozostałych, pozostawiam z boku. O tym było już wiele. Kolega Bielecki (jeden z członków wyprawy) zebrał już cięgi, a i tak nie wiadomo czy słusznie. Nie mnie to oceniać. Nigdy nie będę na wysokości 8 tysięcy metrów i nigdy nie będę musiała tam podejmować żadnej decyzji. Nie wiem jaka naprawdę była przyczyna śmierci Tomka – czy brak doświadczenia, czy warunki, czy zły sprzęt, czy zaniedbanie…. Zostawmy to. Nie o tym zresztą jest ta książka.

Jest to w sumie opracowany i wydrukowany blog (magisterkowalski.blogspot.com) Kowala, uzupełniony o kilka wspomnień i notatek jego dziewczyny Agnieszki. Jak napisano na okładce to „dwójka fantastycznych ludzi, którym góry zabiły miłość”. Smutne to bardzo. Ciężko czyta się koniec, bo łzy się cisną do oczu. „Jutro ruszamy w góry. Kolejna, ale naprawdę wyjątkowa wyprawa życia. Trzymajcie kciuki, bo jest okazja napisać kolejny rozdział historii himalaizmu.  Ale by było… ” – to fragment z ostatniego na blogu wpisu Tomka. Potem to już wiadomo, wykonał jak zawsze kawał fantastycznej, nikomu niepotrzebnej roboty (jak zawsze mówił). Żal, że nie mógł się nią cieszyć, tak jak wszystkimi innymi dokonaniami, o których mowa w książce (bardzo ładnie wydanej, to tak na marginesie, z wieloma zdjęciami).

Fantastycznie się czyta o jego planach, podróżach, osiągnięciach. Podziwiam jego organizację czasu, chęć działania, niespożytą energię i kondycję. Wszystkie ultramaratony w jakich brał udział, rajdy na orientację plus wszystkie inne możliwe rajdy, triathlony, biegi Rzeźnika, bieg granią Tatr, wspinaczki w Tatrach, Alpach, kajaki, rowery, rolki, obozy wspinaczkowe, wycieczka dookoła świata, zdobywanie szczytów w Ameryce Południowej i czterech siedmiotysięczników w byłym ZSRR – jak na tak młody wiek (teraz miałby 31 lat) to BARDZO dużo. Mnie się często nie chce tyłka ruszyć rano, żeby wstać do pracy, a on potrafił nie spać, lub też wstać o 3.00 w nocy, by gdzieś dojechać, wyruszyć, zrobić te 100 km biegiem czy rowerem, zmęczyć się, paść na twarz, by na drugi dzień znów stawiać czoła innemu wyzwaniu. Szacunek. Dla jego dziewczyny również. To mega zawodniczka – jako pierwsza kobieta zdobyła Rowerową Koronę Gór Polski przejeżdżając samotnie 1750km w 15 dni i 15h. Potem zaliczyła Koronę Gór Polski wbiegając na wszystkie 28 szczytów w 89 godzin. Nie do wyobrażenia i ogarnięcia dla mnie.

Połączyła ich wspólna pasja – sport. Nieważne jaki. Ważne, że uzupełniali się we wszystkim i zawsze wspierali i motywali. Snuli plany, mieli marzenia, które w marcu 2013r. pękły jak bańka mydlana. Zastanawia się człowiek, dlaczego? Czy jest w ogóle odpowiedź na takie pytanie? Dlaczego trzeba tak cierpieć zamiast po prostu dalej się kochać i cieszyć sobą i życiem? Cierpienie nas wzmacnia, ale co z tego, skoro, gdy odchodzi najbliższa osoba, wszystko jakby traci sens. Trzeba wielkiej siły, by ten sens odzyskać…. Życzę tego Agnieszce. Sama pisze na końcu, że teraz już może cieszyć się z małych rzeczy, choć nadal jest ciężko. To prawda, że czas leczy rany, ale chyba nigdy nie pozbawia bólu po stracie ukochanej osoby, z którą wiązało się przyszłość i która była miłością życia.

Ta książka to obraz niezwykłej energii, pasji, humoru i wytrwałości w dążeniu do celu i spełnianiu marzeń. Bo życie jest przecież „tylko jedno, brutalne, ale prawdziwe, jedno jedyne, tylko moje i tylko Twoje”. A tak często o tym zapominamy….

Bardzo polecam!

„magisterkowalski.blog. Historia przerwanej miłości” Tomek Kowalski & Agnieszka Korpal, wyd. Stapis 2016.

„Kategoria trudności” Władimir Szatajew

indeks ” Złota era rosyjskiego alpinizmu przypada na lata 60. i 70. XX wieku. Niestety niewiele osób miało możliwość opowiedzenia nam o wydarzeniach, jakie się wtedy rozegrały. To była wspaniała epoka i oto, dzięki Włodzimierzowi Szatajewowi, mamy okazję towarzyszyć bohaterom tamtych czasów, uścisnąć dłonie prawdziwym legendom, wejść na ścieżki pierwszych zdobywców (…)

Gdy byłem młody, książka Szatajewa skłoniła mnie do przemyślenia wielu spraw. Pomogła mi zorientować się, czym jest alpinizm, ponieważ zawiera pytania i odpowiedzi – to jej ogromna wartość. Czytając ją, nie tylko podążamy za historią, lecz oceniamy samych siebie, naszą moralność, to, co uważamy za dobre i złe, dociekamy przyczyn naszych zachowań.” – tak we wstępie do książki wydanej przez wydawnictwo Stapis, pisze jeden z moich ulubionych himalaistów: Denis Urubko. I właściwie to jest sedno tej książki. Tu więcej pisać właściwie nie trzeba.

Władimir Szatajew, autor „Kategorii trudności” w krótkich rozdziałach opisuje swoje życie i karierę wspinacza. Zaczynający przygodę z górami w Kaukazie, zdobywa wiele tamtejszych szczytów, nierzadko ocierając się o śmierć. Opisuje zmagania z wysokością, aklimatyzacją, wymienia nazwiska swoich partnerów, kolegów z ekip wspinaczkowych, z którymi zdobył Pik Komunizmu czy Elbrus. Pisze o ich zawziętości, motywacji i woli życia. Jego przyjaciel Jura Korotkow po 20stu kilku złamaniach, prawie skazany na inwalidztwo do końca życia, parę lat po wypadku, zrobił tak wspaniałą drogę, że otrzymał tytuł mistrza sportu. Być może miał wielkie szczęście, że wyszedł cało z wypadku. Inni nie mieli: Bluminar Gołubkow, czy Wołodia Wierbowoj.

Szatajew pisze jak stworzył nowe drogi wspinaczkowe m.in na Pik Prawdy czy o pierwszym zimowym trawersie jednej z najtrudniejszych gór Kaukazu: Uszbę. Opowiada o swojej żonie Elwirze, która w głębi duszy również dzieliła z nim pasję wspinaczkową i sama razem z innymi kobietami zasłużyła się dla Rosji w zdobywaniu szczytów;  jak kiedyś przez pomyłkę otrzymała informację, że zginął (Szatajew uskoczył w komin obok ściany, by uniknąć kamiennej lawiny, która z pewnością by go zabiła, a niestety ekipa widząca z dołu całą sytuację, zbyt szybko uznała, że Szatajew nie żyje i pospieszyła się z informowaniem rodziny).

0c06201bf3a90ae728096739189089621-400x479Szatajew wspinał się oczywiście też w Himalajach, gdzie zdobył Everest, Shisha Pangmę czy Annapurnę Południową. Opowiada o „Akcji na Eigerze”.  Pisze zwięźle, mądrze, konkretnie ale i pięknie. Dobrze wie czym jest radość ze zdobycia szczytu, ale też czym jest piekło, jakiego doznaje się w drodze na niego.

„Piekło – dlaczego jest przedstawiane jako ciemne, bulgocące, hałaśliwe? Ja je widziałem – jest idealnie białe, idealnie ciche, idealnie nieruchome. Nad nim idealnie błękitne niebo z idealnie nieruchomym, wiszącym, złym, palącym słońcem. Ta doskonałość to jest właśnie piekło i nie znajduje się ono w podziemiach, lecz ma kształt areny cyrkowej, głeboko wklęsłej czaszy. Piekło to uwierająca monotonia, mamiąca swoją doskonałością, która wycieńcza niezauważalnie, lecz szybko, doprowadza na skraj omdlenia nieruchomością, ciszą, jednobarwnością. Nie sposób zawiesić na czymkolwiek wzroku, czegokolwiek usłyszeć, czegokolwiek poczuć, z wyjątkiem równomiernie palącego słońca. Kiedy nie ma niczego oprócz idealnej, rozciągającej się na cały świat bieli, ciszy i bezruchu, aby móc doświadczyć mąk piekielnych, wystarczy spędzić w takich warunkach nie dłużej niż godzinę.”

Próbuje zrozumieć dlaczego wspinanie ma dla niego tak wielką wartość. Dlaczego w ogóle ludzie porywają się na takie ryzyko? Dla zdrowia? Dla chęci podziwiania przyrody?  Dla poznania samego siebie?  Dla przygody? A może to najzwyczajniej w świecie głupi nałóg? „górski alkoholizm”? na który „cierpią ci, którym góry weszły w duszę i zaszły za skórę. To ciężkie uzależnienie i mimo, iż są ateistami, modlą się do wszystkich bogów o wybawienie, obiecują, że ich noga więcej w górach nie postanie. Ale niech tylko zawieje lutowy wiatr, pojawi się jak sygnał marcowe słońce, głównymi bohaterami ich nocnych snów stają się góry i nie będzie dla nich przyjemniejszego zajęcia niż obserwowanie, jak ubywa kartek w kalendarzu. I nikt nie potrafi wyjaśnić, jaka siła ich tam ciągnie, co jest jej istotą, czego brakuje im na miejskim asfalcie i z czego powstaje „różnica potencjałów”, która dosłownie zwiewa ich z trotuaru i unosi w góry”. Po śmierci swojej żony zdaje sobie mocniej sprawę, że to samo może przytrafić się i jemu, jednak wie, że jeśli nie dopuści do głosu lekkomyślności, brawury, dzikiego pędu do kariery.. będzie dobrze. Żyje do tej pory. Uzyskał tytuł „Śnieżnej Pantery”. Ale czy tą książką pokazał o co tak naprawdę chodzi we wspinaniu? Tego chyba nigdy się nie dowie człowiek, który tylko o tym czyta. Być może nawet sam wspinacz nigdy nie pozna odpowiedzi ? 

„Tu tracisz poczucie odległości, nie wiadomo, co jest daleko, a co blisko. Brakuje punktów odniesienia – te dalekie wzgórza po prawej stronie tak naprawdę są godzinę drogi od nas, a do wierzchołka po lewej, który wydaje się tak bliski, trzeba wędrować dobę. Kiedy pokonujesz tysiąc metrów za tysiącem, kiedy nie do końca zdajesz sobie sprawę, co tak grzechocze – rzeczy w plecaku czy twoje kości – kiedy nie widzisz, co jest po prawej, a co po lewej, wtedy blaknie piękno, a zagadki i paradoksy w ogóle nie są interesujące. Myśli wspinacza w takim miejscu podążają w dwóch kierunkach: tam, gdzie ciągną się ludzkie ślady, gdzie jest ciepło i wspólnota, i tam, gdzie nie ma ani jednego, ani drugiego…”

Polecam.

„Kategoria trudności” Władimir Szatejew, wyd. Stapis 2015