
„Ulica jeszcze smacznie spała. Nędzne domy z zatrzaśniętymi drewnianymi okiennicami stały o tej wczesnej godzinie skąpane w jasnych, czystych, niemalże srebrnych promieniach słońca. W wąskich, brudnych witrynach w nieładzie leżały towary, na progach drzemały koty, przy rynsztokach nie czekały na śmieciarzy beczki z nieczystościami ustawiane zwykle przez kramarki i gospodynie. Pustka przydawała tej cichej biedzie nieco odświętnego charakteru.”
Esther Singer Kreitman opowiada historię rodziny Bermanów w przeddzień wybuchu I wojny światowej. Tłem jest Antwerpia, gdzie Gedaliasz Berman, żydowski handlarz diamentów prowadzi swoja działalność, będąc lubianym za uczciwość i pracowitość, ale też jednocześnie znienawidzonym za swoje skąpstwo. Poznajemy jego żonę Rachelę, córkę Jeannette, syna Davida i pomoc domową Gitele, która zachodzi w nieplanowaną ciążę. Wszystkie postaci są skrupulatnie i ciekawie przedstawione, ich psychologiczne portrety (szczególnie kobiece, co ważne) ukazują czytelnikowi tamtejsze relacje, podejście do życia, do wolności słowa i zachowań. Męskie postaci, jak David na przykład, nie pozbawione są wrażliwości i delikatności. Każdy członek rodziny ma swoje wątpliwości, marzenia, obawy, ktoś się buntuje, inny się poddaje bez słowa sprzeciwu.
Wspaniała dbałość o szczegóły to zaleta pisarstwa Esther Singer Kreitman, siostry Israela Joszuy Singera i Isaaca Bashevisa Singera. Opis powstawania brylantów, choćby nawet nikogo nie interesował, jest fascynujący. Poza tym w ogóle opisy są tutaj czymś niewiarygodnym. Czytając je czujemy, jakbyśmy oglądali film. Wiele mądrych słów i obserwacji pojawia się również w trakcie lektury, czasem są to niby banały, ale pięknie podane: „Ludzie zawsze będą szukać podniety. Szybko nudzą im się powszednia krzątanina i zabieganie o kawałek chleba. Jeśli mają się z czego utrzymać, a tym bardziej gdy zostali bogaczami i skosztowali już wszelkich przyjemności tego świata, zaczynają odczuwać przesyt, nudę i dojmującą pustkę. Wtedy szukają czegoś, co wyostrzyłoby smak ich egzystencji, tak jak sos chrzanowy wyostrza mdłe mięsa, a im tłustsze, tym więcej go trzeba. Uciera się więc go cały garniec, tak, że aż oczy szczypią, a gdy się potem spróbuje, nie wypada mówić, że wyszedł za ostry. Odwraca się tylko głowę, żeby ukradkiem wytrzeć załzawione oczy, i zaraz z uśmiechem podaje współbiesiadnikom, zachwalając zdrowotne właściwości sosu. Oni tymczasem namawiają kolejnych, chociaż piecze ich tak, że wargi zagryzają do krwi. To jest właśni wojna”.
Warto sięgnąć, choćby po to, by przenieść się w tamte czasy, by zobaczyć, jak żyło się mieszczanom w żydowskiej dzielnicy Antwerpii, jak potem musieli uciekać przed wojną (w tym przypadku do Londynu) zostawiając nagle dorobek całego życia. I jak później wracali do siebie ze swoim sponiewieranym życiem, które im tylko (lub AŻ) zostało.
„Brylanty” Esther Singer Kreitman, przekład: Monika Polit, Zofia Zięba, Jakub Zygmunt, wydawnictwo Fame Art, 2021.