
„Śmierć ze mnie drwiła, czułem jej obecność, tak jakby przysiadła mi na barkach, żebym wiedział, że wciąż ze mną jest. Tak jak na moich barkach siadał mój syn, co lubiłem, i razem się wtedy śmialiśmy, a ja udawałem, że jestem statkiem kosmicznym i latamy na różne planety, które były tylko kolejnymi pomieszczeniami w naszym mieszkaniu, a w końcu dochodziło do awarii i śmiejąc się, wspólnie padaliśmy na łóżko, a on naprawiał rakietę i musiałem lecieć dalej. Śmierć, choć niewidzialna i niby bez ciężaru, miała jednak ciężar dużo większy niż syn. Czasem myślałem, że zbyt wielki. Ciężar, który pewnego dnia mnie przygniecie i wszystkie marzenia o udawanym lataniu rakietą z synem na barkach, a potem chodzeniu na grzyby, graniu w piłkę i pływaniu z żółwiami runą jak domek z kart”.
Matko. co tu się wydarzyło??! Piotrowski stworzył opowieść, która rozwaliła mnie swoim finałem. O nim oczywiście nie powiem ani słowa, ale to ten finał właśnie czyni z Piotrowskiego mistrza gatunku. Plot twisty są w jego książkach z Igorem Brudnym, ale ten ?!
Krótko o fabule: mamy pisarza kryminałów, Daniela Adamskiego, który opiekuje się swoim ciężko chorym, pięcioletnim synkiem. Nie dość, że mały cierpi na SMA, to jeszcze przyplątał się okrutny nowotwór mózgu. Czy to nie za dużo dla małego chłopca? Ba, to zbyt wiele nawet dla rodziców. Daniel sam wychowuje syna, bo jego matka uciekła do Indii, przerosło ją to wszystko. Może kiedyś wróci, a może nie. Sam Daniel ledwo sobie radzi z opieką nad dzieckiem. Oczywiście pomocą służy mu mama, ale też w późniejszym czasie i znaleziona opiekunka. Sęk w tym, że do tego dochodzi niebezpieczna gra z pewnym psychopatą, który zaczyna mordować dokładnie w taki sam sposób, w jaki pisze Adamski w swoich książkach. Na kogo zatem pada w pierwszej kolejności podejrzenie policji?
To co jednak będzie ważniejsze, to fakt, że Adamski będzie musiał sprostać wyzwaniu jakie rzuci mu morderca. Jakie to wyzwanie? Jakie to warunki? Czy uda się powstrzymać mordercę?
Wszystko trzyma w napięciu, jak to u Piotrowskiego bywa, ale szczerze mówiąc, jest to w tej książce drugorzędne i zaskakujące. Piotrowski tym razem postawił na coś innego i to wybija się najmocniej (poza wspomnianym wcześniej przeze mnie plot twistem na koniec). To wspaniała książka o miłości ojca do syna. Nie ma tu kolorowych baloników i słodkopierdzących aniołków, jest troska, ból i strach o życie dziecka. Jest niezmierzony ocean uczucia skierowany do odważnego Leosia, który cierpi po kolejnej chemioterapii, który, bywa, że powie, że chce już umrzeć. To wspaniale ukazana relacja, wzruszająca i piękna, bo przecież za wszelką cenę trzeba chronić tego, który jest przecież krwią z krwi. „Poświęcilibyście życie innego człowieka, aby uratować chore dziecko? Swoje dziecko? Swojego ukochanego syna?” – pierwsze zdanie powieści wcale nie jest tak symboliczne dla czytelnika rozpoczynającego lekturę, ale będzie takim dla czytelnika kończącego lekturę. Niesamowity zabieg.
Poruszająca książka, bardzo dobrze zbudowane napięcie, fabuła. Dla mnie książki Piotrowskiego są na bardzo wysokim poziomie, ale to moja oczywiście subiektywna ocena. Kupię i przeczytam wszystko, co wyjdzie spod jego pióra. Już w kolejce czeka najnowsze „Prawo matki”.
„Krew z krwi” Przemysław Piotrowski, wydawnictwo Czarna Owca, 2021.