Archiwa tagu: wydawnictwo czarne

„Dolina Kwiatów” Niviaq Korneliussen

Przeczytałam w jedno popołudnie. Niemożliwe? Ależ możliwe. Początkowo nie mogłam się jakoś wgryźć w tę książkę, irytowało mnie, że jest kilka literówek, irytowała mnie główna bohaterka, ale potem… uznałam, że to jednak bardzo smutna i dobra powieść. I do tego grenlandzka!

Główna bohaterka mieszka w Grenlandii właśnie, ale szykuje się do wyjazdu na studia do Danii. Jest lesbijką i ma dziewczynę. Nie są ze sobą oficjalnie, ale chyba by chciały stworzyć parę na poważnie. Niemniej muszą się rozstać na czas studiów naszej bohaterki i nie wszystko zaczyna się układać między nimi jak powinno. Dodatkowo, nasza bohaterka pewnego wieczoru ląduje w łóżku z inną. Dlaczego? Z samotności, niepewności, strachu? Zatrzymuje to jednak dla siebie. Do czasu.

Cała ta historia to opowieść o bólu, jaki niesie ze sobą życie młodego człowieka. O żałobie, bo nasza bohaterka bardzo tęskni za swoją zmarłą babcią. O odbieraniu sobie życia. Grenlandia jawi się tu jako kraj w którym odsetek samobójstw jest rekordowy. Dlaczego? Dlaczego tak mało jest w ludziach empatii i zrozumienia? Dlaczego tamtejszy system nie wypracował skutecznej metody konsultacji psychologicznych? Ta książka to taki apel o akceptację. Nasza bohaterka jest lesbijką i jakoś jej orientacja nie przeszkadza jej rodzinie. Wręcz przeciwnie, sami niecierpliwie czekają, kiedy wreszcie poznają jej dziewczynę. Ale nie wszystkie rodziny tak reagują (tu przykład przyjaciela naszej bohaterki). Boli to, że ludzie nie posiedli umiejętności rozmowy z dzieckiem na te tematy. Boli to, że nawet jeśli dziecko daje sygnały, że ma jakiś problem, niekoniecznie związany ze swoją orientacją, lekceważymy go, albo czekamy, bo może wyrośnie z tego, albo idziemy do psychologa, który wyznacza termin za kilka miesięcy, kiedy pomoc potrzebna jest natychmiast (przykład kuzynka Maliiny, dziewczyny naszej bohaterki).

Nasza główna bohaterka, młoda dziewczyna właściwie też cały czas woła o pomoc, ona sama nawet czasem nie wie, że jej potrzebuje, ale gdzieś wewnętrznie krzyczy o nią. Niestety wchodzi na drogę powolnej destrukcji samej siebie. Jak się potoczy jej historia? Zakończenie mnie wryło w fotel i zostawiło smutną, z taką niewypowiedzianą ciszą…

To ważna książka apelująca o zmiany w systemie, który zwyczajnie często odmawia pomocy, bo nie ma personelu, środków, czasu… Tytułowa „Dolina Kwiatów” to najpiękniejsza nazwa dla cmentarza, jaka słyszałam.. choć cmentarz sam w sobie konotacji z pięknem nie wywołuje. Do tego ten przygnębiający, surowy klimat Grenlandii tak inny od duńskiego. Empatyczne i pełne gniewu jest pisanie Korneliussen. Idealnie przedstawia świat z perspektywy młodej dziewczyny, która szuka swojej przynależności, celu i pragnie po prostu być kochaną, taka jaka jest.. Momentami jest wulgarnie, odpychająco i mrocznie, ale w życiu jest przecież tak samo. Polecam.

„Dolina Kwiatów” Niviaq Korneliussen, tłumaczenie Agata Lubowicka, wydawnictwo Czarne 2022.

„Kłamczuch” Jędrzej Pasierski

Lubię kryminały Pasierskiego. Nie są one może idealne dla mnie, bo z reguły wolę coś bardziej mrocznego i powiedzmy, brutalniejszego (jakkolwiek by to nie brzmiało), ale sympatyzuję ogromnie z kobiecą bohaterką, jaką stworzył w swoich kryminałach autor. Nina Warwiłow – komisarz z Warszawy, która w życiu osobistym szczęścia nie ma, ale za to ma cudną córeczkę, którą stara się za wszelką cenę chronić, oraz niezwykły zmysł dostrzegania szczegółów w prowadzonych przez siebie śledztwach. Na tych szczegółach mało kto się skupia, ona jednak ma ten talent do łączenia kropek i jej dedukcja prowadzi zawsze do rozwiązania sprawy i pomyślnego zakończenia. Często bywa to bardzo spektaktularne, jak choćby finał „Kłamczucha” właśnie.

Tym razem Nina z córeczką udaje się na urlop do małej wioski Pyrowa w Beskidzie Niskim. Wszyscy się tu znają, nie ma zbyt wielu atrakcji, ale czyste powietrze i widoki są czymś, co pozwala na chwilę zapomnieć o hałaśliwej i brudnej stolicy. Wioska jest maleńka, mieszkańcy spokojni, aczkolwiek skrywający swoje tajemnice, jak to zwykle bywa w małych społecznościach. Historia dawnych przesiedleń ludności łemkowskiej, akcji „Wisła”, a także tragiczne i brutalne, wojenne wspomnienia łączą się tutaj z morderstwem miejscowego „kłamczucha”. Kim był i co takiego wygadywał? czym zasłużył sobie na takie miano, no i kto mógłby mieć powód do pozbawienia go życia? Mieszkańcy są dość powściągliwi w zeznaniach. Każda z osób z którą rozmawia Nina niby mimochodem, bo przecież nieoficjalnie, wydaje się coś ukrywać… a ona, jak to ona, nie wytrzymuje. Mimo, że jest na urlopie, zaczyna dość skutecznie węszyć i wraz z policją z Gorlic próbuje (trochę na własną rękę) dojść do prawdy, która okaże się mocno zaskakująca. Sama Nina jednak nie zostanie „ulubioną” przez mieszkańców turystką… Dlaczego? Czy będzie w niebezpieczeństwie? a musi przecież pamiętać, że nie przyjechała na ten urlop sama, tylko z dzieckiem.

To dobra książka, wciągająca, przystępnie napisana, jak wszystkie wcześniejsze pozycje Pasierskiego. Czysta rozrywka z umiejętnie prowadzoną fabułą. Dość przewidywalna w schemacie. Oczywiście, pewnie niedługo o niej zapomnę, ale przyznaję, że z tomu na tom, w serii z Niną Warwiłow, Pasierski jest coraz lepszy. Tak przynajmniej mi się wydaje. Poza tym bardzo ciekawie został przedstawiony region, w którym dzieje się akcja.

Pozostał mi na półce jeszcze niedawno wydany, szósty tom pod tytułem „Gniazdo”. Pewnie niebawem sięgnę, jak będę potrzebować odprężenia.

„Kłamczuch” Jędrzej Pasierski, wydawnictwo Czarne, 2021.

„Czerwony świt” Jędrzej Pasierski

To trzeci tom kryminałów z komisarz Niną Warwiłow. Pierwszy „Dom bez klamek” i drugi „Roztopy” dały mi świetną rozrywkę. Ten również, choć minimalnie był słabszy od poprzednich, sama właściwie nie wiem z jakiego powodu, może dlatego, że troszkę mi się dłużył, nie było w nim aż takiego napięcia, jakiego oczekiwałam. Ale, ponoć z tomu na tom jest coraz lepiej, przede mną jeszcze dwa.

Tutaj mamy do czynienia ze śledztwem w sprawie śmierci młodej aktorki Sary Kosowskiej. Piątka przyjaciół spotyka się w warszawskim mieszkaniu Sary, by po nocnych klubowych eskapadach obejrzeć poranne zaćmienie słońca. Razem z nimi jest właśnie Sara. Wszyscy piją drinki, zbierają się na balkonie, ale Sara źle się czuje, idzie się położyć. No i niestety już nie wstaje.

Przyjaciele Sary zeznają przed policją, że kompletnie nie wiedzą co mogło się zdarzyć. Czy ktoś nasypał jej czegoś do drinka? Niemożliwe. Czy miała wrogów? nic nie wiadomo. Czy może to samobójstwo? Nie! Absolutnie. Każdy z paczki wydaje się być niewinny, ale Nina Warwiłow przydzielona do tej sprawy nie wierzy im. Czuje podskórnie, że coś jest nie tak, tym bardziej, że jak się okazuje, w mieszkaniu był ktoś jeszcze. Kto? I dlaczego parę dni później zostaje znaleziony martwy jeden z przyjaciół Sary, który był wtedy w mieszkaniu? Kto będzie następny?

Śledztwo idzie swoim torem, tropów jest niewiele, ale krok po kroku komisarz Warwiłow dociera do sedna sprawy. Podobała mi się ta kryminalna intryga. Lubię, kiedy osoby prowadzące śledztwo w książkach mają ten dodatkowy instynkt, który pozwala na skupieniu się na początkowo nic nie znaczącym drobiazgu, który potem jednak okazuje się być doskonałą wskazówką. Zabrakło mi tu jednak, jak pisałam, trochę większego napięcia, jakiegoś pazura. Było okey, ale przykładowo poprzednia część: „Roztopy” jakoś mocniej przykuła moją uwagę.

Jak to zwykle w kryminałach współczesnych, śledzimy też prywatne życie głównego bohatera. Nina samotnie wychowuje córkę. Łatwo jej nie jest, jej relacje z mężczyznami, w tym z jednym współpracownikiem, nie są do końca proste i wyjaśnione. Ojciec Niny, alkoholik, z tajemniczą przeszłością, aktualnie jest w szpitalu. Ich relacje też nigdy nie były zbyt poukładane, co widać już w poprzednich częściach, ale tu wydaje się, że pojawia się chęć ich poprawy. Czy się to uda?

W sumie dobry kryminał z niebanalną, kobiecą postacią. Dwa kolejne tomy już czekają na lekturę.

„Czerwony świt” Jędrzej Pasierski, wydawnictwo Czarne, 2020.

„Kocie chrzciny. Lato i zima w Finlandii” Małgorzata Sidz

To pierwszy reportaż o Finlandii, jaki przeczytałam. Sporo jest różnych książek o Szwecji, Norwegii, ale o Finlandii jakoś nie wpadło mi nic w ręce. Ciekawa byłam tego kraju, bo wizualnie robi na mnie wrażenie swoją przyrodą, urokliwymi miastami i sporą liczbą wysp, no i oczywiście… Doliną Muminków w Naantali.

Tak w ogóle, to nie sądziłam, że tyle się o Muminkach dowiem, bo czytając kiedyś, dawno temu poszczególne tomy opowieści o tych białych trollach, nie zdawałam sobie sprawy, że każdy z nich razem z postaciami odzwierciedla różne etapy i osoby z życia autorki! To mnie mega zaskoczyło. Może jestem jedną z ostatnich osób, która o tym nie wiedziała, ale czytając rozdział o Muminkach – przeżyłam lekki szok. Nie znam biografii Tove Jansson, więc to też może dlatego. W każdym razie, jest to bardzo ciekawy rozdział.

Czego możemy się dowiedzieć z reportażu, poza tym czym są tytułowe kocie chrzciny albo gaciopicie? Ano wielu rzeczy. Autorka pokazuje różnice między Finami, a Szwedami, a szwedzkojęzycznymi Finami, a fińskimi Szwedami, lekko zarysowuje historię Finlandii, ale skupiając się raczej na wojnach, które Finowie pamiętają i wspominają. Każdy rozdział a jest ich tu sporo, to też opowieści o ludziach, znajomych autorki, czy po prostu ciekawych osobach, jakie opowiedziały jej o sobie. Sporo jest tu imigrantów, są dziewczyny z Japonii, które wyszły za Finów, są studenci, którzy mieszkają (podobnie jak autorka swego czasu) w mieście Turku, które tutaj jest dość dokładnie przedstawione. Jest w tym reportażu też nieco polityki, opowieści o tolerancji (tudzież akceptacji – lepsze słowo) różnych spornych kwestii czy zachowań, jest dużo o osobowości Finów i ich kulturze. Pojawia się nawet rozdział o Marie Boine (znanej wokalistce, artystce pochodzącej z rdzennej ludności Laponii – Saamów).

„Googlowałam” różne miejsca przedstawione w tym reportażu, z ciekawości, by zobaczyć symbol Turku, albo ubrania marki Marimekko, czy posłuchać utworów Korpiklaani, albo rzucić okiem na Wyspy Alandzkie – symbol bogactwa. Jest tu naprawdę wiele, wiele ciekawostek, które pokazują Finlandię w interesujący sposób, a Finów głównie jako naród lubiący imprezować i się kształcić, ale też jako naród niestety zamknięty w sobie, dość depresyjny i stroniący od przyjaźni z obcokrajowcami (choć tolerancyjny – co do Szwedów może mniej), raczej każdy obraca się w gronie własnych przyjaciół poznanych w czasach szkolnych.

Ogólnie sam reportaż wydał mi się bardzo chaotyczny. Nie ma tu raczej jakiegoś konkretnego „scenariusza”, jest wszystko w kupie: mydło i powidło, choć nie ukrywam, że dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy. Przeszkadzało mi jednak trochę to pomieszanie z poplątaniem. No ale.. wybaczam. Widać tu miłość autorki do tego kraju, może dlatego momentami miałam też wrażenie, że nie jest za bardzo obiektywna. Jednak uważam, że warto sięgnąć, to dobre źródło by „liznąć” nieco Finlandię. Zawsze to dobrze poszerzać swoją wiedzę o innych krajach, choć oczywiście lepiej byłoby samemu tam pojechać, pomieszkać i ocenić subiektywnie…

Kocie chrzciny. Lato i zima w Finlandii”, Małgorzata Sidz, Wydawnictwo Czarne, 2020.

„Mokradełko” Katarzyna Surmiak-Domańska

„- Każda kobieta była w swoim życiu nagabywana przez mężczyzn. Mnie również się to zdarzało za młodu. Ale jeżeli nie chciałam, to zawsze mogłam powiedzieć „nie”. Ja w tej książce nie widzę tego „nie”. Halszka nie zajęła stanowiska szanującej się kobiety, ona się poddawała. Po ludzku nie mogę uwierzyć, że istnieje kobieta, która pozwala się tak zeszmacić i jeszcze ma potrzebę o tym pisać. Jak musi być skonstruowana jej chora psychika? Ona nie rozumie, że godzi sama w siebie. Ja jej nie potępiam. Mnie jest jej autentycznie żal. Zawsze wychodziłam z założenia, że wszelkim nieszczęściom winna jest kobieta. Kobiecie, która się szanuje, która wytworzy wokół siebie odpowiednią atmosferę, tak że nie można jej bezkarnie klepnąć, nie można gdzieś tam pogłaskać, rzadko przytrafiają się podobne przygody. Wbrew temu, co się teraz wszędzie mówi, to do kobiety należy decycja. To ona pozwala albo nie. – Nawet kiedy ta kobieta ma tylko cztery lata? – pytam.”

Wstrząsający reportaż. Został napisany po wydaniu przez Halszkę Opfer (oczywiście to pseudonim) jej słynnej książki „Kato-tata”, w której kobieta postanowiła opisać swoją relację z ojcem. Wykorzystywał ją seksualnie od momentu, kiedy skończyła właśnie 4 latka. Trwało to bardzo długo, matka przymykała oczy, udawała, że nie widzi, co się dzieje, a nawet jeśli widziała, to była tak bezkrytycznie wpatrzona w swojego męża, że i tak nic z tym nie zrobiła. Nie czytałam „Kato-taty” i nie wiem nawet czy chciałabym teraz przeczytać, bo jednak nie jestem odporna na takie rzeczy, jak gwałcenie dzieci i molestowanie seksualne przez rodzica.

W każdym razie, Halszka Opfer wydała tę książkę, osobistą i bardzo szczerą, bo chciała o swojej tragedii powiedzieć światu. Mimo, że jej ojciec już od dawna nie żyje, poczuła potrzebę opowiedzenia historii, by otworzyć oczy, być może, innym matkom, na to, co się dzieje w ich domach. Reportaż Katarzyny Surmiak-Domańskiej to rozmowy z mieszkańcami Mokradełka (nazwa fikcyjna), miasteczka, w którym mieszkała Halszka Opfer. To rozmowy z sąsiadkami, sąsiadami, teściową (to właśnie ona wypowiada się w cytacie z początku mojej notki), koleżankami, bratową, lekarzem pierwszego kontaktu, pasierbicą, i wreszcie matką. Książka już została wydana, reakcje na nią są przeróżne, emocje buzują, szczególnie w Mokradełku.

Co wynika z tych rozmów przeprowadzonych przez autorkę? Niedowierzanie, osądzanie, krytykowanie. Głównie to. Bo przecież prawdziwa ofiara przemocy seksualnej nie chodzi i nie rozpowiada o niej wszystkim, nie pisze o tym książki, nie udziela na ten temat wywiadów w telewizji, najlepiej jakby siedziała zamknięta w swoim domu, płakała w poduszkę i bała się najmniejszego szmeru. Tak ludzie właśnie postrzegają innego, skrzywdzonego człowieka, który według nich, nie ma prawa już ułożyć sobie życia, uśmiechać się i zachowywać normalnie. Bo po co było robić sensację? Czy to wszystko naprawdę się wydarzyło, skoro Halszka teraz według opinii jednych lubi seks,a według opinii drugich ubiera się nazbyt wyzywająco? To świetny obraz małej społeczności, w której każdy się niby zna, ale tak naprawdę bardziej żyje plotką niż prawdą i widzi tylko to, co chce widzieć.

Dodatkowo genialnie jest pokazana relacja Halszki i jej matki, która nadal nie dopuszcza do siebie całej historii, unika tematu, zbywa Halszkę. Widzimy to oczami autorki, która towarzyszy Halszce w jej spotkaniach z matką. Widzimy, że obie kobiety zachowują się bardzo dziwnie. Jedna zbyt kompulsywnie pragnie miłości i zrozumienia, druga w tej swojej obojętności i niezłomności nieśmiało niby rozumie, niby przytuli, ale w gruncie rzeczy cały czas ucieka od prawdy. Czy faktycznie nie akceptuje tego co się wydarzyło, czy po prostu bardzo się boi przyjęcia odpowiedzialności za swoje „nic niezrobienie”?

Świetny reportaż. Bardzo dobrze napisany, obiektywny, mocny w przekazie. Polecam.

„Mokradełko” Katarzyna Surmiak-Domańska, Wydawnictwo Czarne, 2012.

„Porwane. Boko Haram i terror w sercu Afryki” Wolfgang Bauer

Jedna z najgroźniejszych organizacji terrorystycznych na świecie – nigeryjska Boko Haram, która w 2014r. uprowadziła z internatu w mieście Chibok ponad 276 dziewcząt i przetrzymywała w pobliskim obozie założonym w lesie Sambisa, to temat, którym zajął się Wolfgang Bauer w swoim przejmującym reportażu. Autor jest dziennikarzem i korespondentem wojennym i przez ponad pół roku rozmawiał z dziewczynami / kobietami, którym udało się od islamskiej organizacji uciec.

Na okładce jest Sadiya, miała 38 lat i pięcioro dzieci, była przetrzymywana w obozie przez dziewięć miesięcy, przymusowo została wydana za mąż, a uciekła będąc w ciąży z jednym ze swoich oprawców. W książce są też zdjęcia innych kobiet czy dziewczynek, których historię poznajemy. Jest między innymi zdjęcie córki Sadiyi: Talatu, która w momecie wywiadu miała 14 lat i została również uprowadzona z matką i wydana pod przymusem za mąż. Historie tych kobiet wzruszają, sprawiają, że człowiekowi się jeży włos na głowie i zastanawia się nad tym, jak bardzo mężczyźni z organizacji terrorystycznych są pozbawieni empatii, sumienia, rozumu??

Autor w tym króciutkim reportażu nie tylko przedstawia historie tytułowych porwanych, ale też historię samej organizacji, która z dnia na dzień staje się coraz bardziej niebiezpieczna. Porywane kobiety zmuszane są do podporządkowywania się mężczyznom. Są tylko „naczyniami dla genów”, albo „środkiem płatniczym”. Niektóre z nich są szkolone do przeprowadzania zamachów samobójczych. W głowie się to nie mieści. Sama organizacja Boko Haram poprzysięgła wierność Państwu Islamskiemu, a w jej szeregi wchodzą często nieletni chłopcy mamieni wieloma obietnicami. Boko Haram walczy o utworzenie w Nigerii kalifatu, wiele operacji przeprowadzanych przez Boko Haram przypominało akcje oddziałów ISIS w Iraku – szybko, brutalnie. Mamy tu sporo informacji, jak powstała Boko Haram, jak wygląda sytuacja polityczna i społeczna Nigerii, jak żyją ludzie w okolicznych wioskach i miastach, czego się boją i dlaczego myślą tylko o tym, by ratować siebie, często nie patrząc na innych członków rodziny? Reportaż Bauera jest nasycony informacjami i przeplatny wywiadami z porwanymi kobietami.

Jak pisze autor „I każdego tygodnia Boko Haram uprowadza kolejne. Koniec tej książki, to nie koniec historii. Bo właśnie teraz, w tym momencie, wszystko zaczyna się od nowa, w małej wsi, która nie jest zaznaczona na żadnej mapie”. I podobnie jak w epilogu można byłoby użyć słów „a co mnie to obchodzi, jakaś tam wioska w Nigerii”? ale autor ma na to prostą odpowiedź: „Świat zmalał. Fala uderzeniowa odległych eksplozji bombowych też szybko nas dosięgnie”. Warto przeczytać, warto by wstrząsnęło, bo trzeba interesować się światem i rzeczywistością jaka nas otacza. „Kobiety, których historie zbiera ta książka, nadal zmuszone są uciekać z domów i spędzać noc w polach”. Wyobrażacie sobie żyć w ten sposób?

A u nas? Może trochę z innej bajki stwierdzenie ale… uchodźców odgradzamy drutem kolczastym od granicy naszego cudownego państwa i patrzymy jak umierają. Jesteśmy lepsi?

„Porwane. Boko Haram i terror w sercu Afryki” Wolfgang Bauer, tłumaczenie Elżbieta Kalinowska, wydawnictwo Czarne, 2017

„Ulica mnie woła. Życiorysy z Limy” Beata Szady

„Czy widać po nim, że jest z ulicy? Czy porządny strój nie wystarczy? Silvia z „Los minos de la calle y su mundo” mówi: „To jest tak, jakbyśmy mieli jakiś znak na czole, że jesteśmy z ulicy. Naprawdę. Nawet jak byłam dobrze ubrana, to rozpoznawali mnie po zachowaniu, sposobie chodzenia, po tym, jak mówiłam i jak się bawiłam. Zawsze dziwnie na mnie patrzą, jakbyśmy byli podludźmi”.

Beata Szady, dziennikarka, która naukowo zajmuje się reportażami z Ameryki Łacińskiej w XXI wieku, napisała reportaż, który ściska za serce. Właściwie można by powiedzieć: „a co mnie tam obchodzi życie ludzi w Peru, skoro ja sobie żyję w Polsce i właściwie na swoim życiu powinnam się skupić”. Otóż nie. Zawsze uważałam, że trzeba się interesować światem, problemami w innych krajach, mieć oczy szeroko otwarte, bo za chwilę pewne rzeczy mogą zadziać (albo już się dzieją) w tej „mojej” Polsce.

Tutaj mamy reportaż przedstawiający stolicę – Limę. Dużo po lekturze (i w trakcie) „googlowałam” szukając ulic, dzielnic, nazw miejsc wymienianych w książce. Lima – ta ukazana tutaj, czyli biedne dzielnice powstałe z dala od centrum, nie zachwycają wizualnie, w przeciwieństwie do dzielnic bogatych (jak n.p. Miraflores). W książce są opisane przykładowo: plac Grau, gdzie dzieci śpią na ulicy, wąchając klej (terokal), najbardziej zaludniona i biedna dzielnica San Juan de Lurigancho gdzie „wiatr tańczy z blachą”, centrum handlowe Unicachi przy alei Abancay, gdzie na przykład „przechodzą chłopak z dziewczyną. Jemu brak kilku przednich zębów. Niesie dziecko opatulone kolorowym kocykiem. Ona chuda, zniszczona, brudna. Ma na sobie markowe buty, ale spodnie przepasane sznurkiem i rozpięty rozporek. Trzyma jakieś papiery. Może idą do RENIEC-u? Innych uliczników nie widać. Za wcześnie. Pewnie jeszcze śpią”. i inne dzielnice : Rimac, La Victoria, Puente Piedras. Wszędzie tam spotykamy ludzi, którzy są bezdomni, którzy czasem próbują swoje życie zmienić, ale koniec końców zawsze wracają na ulicę. Tak już jest. To wchodzi w krwiobieg.

Autorka niczego nie upiększa, opisuje wszystko bardzo obiektywnie, oddając głos bohaterom reportażu, przebywa z nimi, pomaga w drobnych sprawach, ale zawsze zostaje w cieniu, co mi się bardzo w reportażach podoba. Poza historiami ulicznych złodziejaszków, biednych kobiet ledwo wiażących koniec z końcem, ludzi, którzy starają się o wyrobienie dowodu osobistego (bo bez tego dokumentu jest się przecież jeszcze bardziej nikim i nie ma żadnych praw, a nie jest to zbyt proste w Peru), poza tymi, którzy lądują w więzieniu czy piją, by zapomnieć, poznajemy też pewnego człowieka, Martina (streetworkera) który od wielu lat pracuje na ulicy, ale też pomaga wszystkim „ulicznikom” – bardzo ciekawa postać, dla którego „trudne przypadki, to dla niego chleb powszedni”.

Pomiędzy historiami z życia bohaterów, pisanych krótkimi, celnymi zdaniami, wplecione są też mikro rozdziały opowiadające o historii, geografii, wydarzeniach z Peru, co też daje czytelnikowi większą wiedzę. Bardzo dobry jest ten reportaż. Krótki, ale treściwy, dający do myślenia, wstrząsający i pokazujący do czego prowadzi wykluczenie, bieda i wszelkie nietolerancje oraz nierówności społeczne. To zawsze dzieli ludzi. Zresztą dobrze to widać w każdym kraju, nawet u nas. Coraz bardziej.

„Do ludzi z ulicy trzeba podchodzić bardzo indywidualnie – mówi Martin – Każdy ma inne potrzeby, inny charakter, inne doświadczenie. Nie ma jednego schematu działania. A my zachowujemy się trochę tak, jakbyśmy chcieli wcisnąć wszystkich w ubrania tego samego rozmiaru. Nie myślimy o tym, że na jednego będzie pasowało, a na innego już nie. Rękawy okażą się za długie albo puszczą szwy, bo ubranie będzie za małe. Ale my powiemy, że to ten człowiek poniósł porażkę. Że jest antyspołeczny, że nie chce się zmienić. A to nieprawda. To my dobraliśmy nieodpowiednie narzędzie”.

Polecam.

„Ulica mnie woła. Życiorysy z Limy” Beata Szady, wydawnictwo Czarne, 2016.