Archiwa tagu: wydawnictwo pauza

„Pierwszy bandzior” Miranda July

Książka została wydana w 2018r. a ja sięgnęłam po nią dopiero teraz. Raz, że lubię czytać książki, o których jest głośno, po dłuższym czasie, kiedy ich „boom” przeminie, a dwa, że założyłam sobie „wyczytywanie” regałów, bo jednak mam tych książek bardzo dużo, a niektóre się już strasznie kurzą. „Pierwszy bandzior” to chyba jedna z pierwszych powieści wydanych przez wydawnictwo „Pauza”, (o ile nie pierwsza..?), a „pauzowe” książki bardzo cenię, bo są nietypowe, nieoczywiste, niebanalne, czasem bardzo dziwne. Nie czytałam jeszcze oczywiście wszystkich, ale sporo już i zawsze były one jakieś inne… „Pierwszy bandzior” to jest dopiero DZIWNA powieść – może nawet nie powieść, a bohaterka powieści.

Jeżu kolczasty – jak ja nie wiedziałam najpierw, o co tej kobiecie chodzi w życiu!? Denerwowała mnie, odrzucało mnie od jej dziwacznych fantazji i zachowań, a z drugiej strony, im dalej z lekturą, tym bardziej jej współczułam i w sumie polubiłam. Cheryl ma 43 lata, jest samotna, pracuje w dużej firmie, gdzie niebawem zostanie członkinią zarządu, firma ma sporo wspólego ze sportami walki, co odzwierciedli się dość mocno w późniejszych sytuacjach. Pewnego dnia, ze strony właścicieli firmy, w której pracuje Cheryl, a z którymi kobieta się przyjaźni, pada propozycja, by Cheryl przyjęła do siebie na pewien czas, z pewnych powodów, Clee – ich dorosłą już córkę. „Kiedy człowiek mieszka sam, wszystkim się wydaje, że mogą u niego zamieszkać, podczas gdy w rzeczywistości jest na odwrót: powinni zatrzymać się u kogoś, kogo sytuację i tak już komplikują inni, więc jedna dodatkowa osoba, nie zrobi różnicy”.

Cheryl zostaje postawiona przed faktem dokonanym, Clee się wprowadza. Jak się okazuje, jest leniwą, biuściastą blondyną, ze śmierdzącymi stopami, bałaganiącą i bez pracy. Cheryl z kolei cierpi na nerwicę, ma swój globus hystericus, czyli wieczną gulę w gardle, której nie może się pozbyć, a także swoje przyzwyczajenia i natręctwa, niespełnioną miłość do starszego od siebie Phillipa i ogromną tęsknotę do pewnego małego dziecka (a właściwie relacji pomiędzy nim a nią), które dziwacznie nazywa: Kubelko Bondy i z którym, jak mówi „mijamy się już trzy dekady”.

Właściwie cała „dziwność” Cheryl (głównej bohaterki) objawia się w kolejnych etapach egzystowania pod jednym dachem z Clee. To, co zaczyna się między nimi dziać, zahacza o lekką obesję (o ile obsesja może być nazwana lekką), uzależnienie i przedziwne praktyki mające na celu rozładowanie złej energii, a może uwolnienie tej dobrej? Wszystko tu, a nie mogę powiedzieć więcej o fabule, kręci się wokół relacji międzyludzkich, wokół bycia sobą i niebycia. Co dla mnie wydało się dziwnym, dla bohaterki jest rozwiązaniem jej guli w gardle. Co dla mnie było odrzucające i zniesmaczało, to dla niej było chwilą swobody i wolności od udawania. Być może, to właśnie dzięki Clee, Cheryl poczuła się w pełni sobą? a może to jeszcze coś innego? Wyzwalanie instynktów, uwolnienie się od własnych natręctw, wyjście ze strefy komfortu budzi w człowieku kompletnie inne obszary osobowości. Może tego potrzebowała Cheryl. by odnaleźć w sobie coś, czego szukała? A może czytelnik zadziwiony jej zachowaniem, zaszokowany naturalizmem i swego rodzaju szaleństwem, również zastanowi się nad swoimi ograniczeniami, które sam sobie zbudował?

Przeciekawa powieść, bardzo nieoczywista bohaterka, pokręcona, choć bardzo ludzka i szukajaca miłości. „Potem zdałam sobie sprawę, że wszystkim nam wydaje się, że jesteśmy okropni. Ale zwierzamy się z tego tylko wtedy, gdy zamierzamy prosić kogoś, żeby nas pokochał. To jak rozbieranie się”.

Inteligentna proza, dzięki której, może sami odnejdziemy tego „pierwszego bandziora”, który da nam kopa do działania, albo po prostu „wytłucze” z nas lęki?

„Pierwszy bandzior” Miranda July, tłumaczenie Łukasz Buchalski Wydawnictwo Pauza, 2018.

„Niebieska księga z Nebo” Manon Steffan Ros

„Czy to nie brzmi strasznie? Kres? Utrata wszystkiego i wszystkich, rozpad społeczeństwa, świat w ruinie? Nigdy wcześniej nie byłam tak zadowolona z życia. Na poczatku miało się wrażenie upadku- brak pomocy, opieki, wsparcia, niepewność co do podstawowych rzeczy: zdrowia, jedzenia, domu. Teraz nie ma miejsca na troske o cokolwiek innego, a dzięki zmęczeniu prawdziwą pracą właściwie nie ma też możliwości, żeby przewracać się w łóżku, nie mogąc zasnąć ze zmartwienia. Wszystko jest teraz takie proste, tak łatwo wszystko kochać. […] I jeszcze to, że dostrzega się urodę świata. Teraz jest bardziej piękna niż przed Kresem. Albo i nie. Nic się nie zmieniło, to tylko my przejrzeliśmy na oczy”.

To jedna z piękniejszych książek wydawnictwa Pauza, jakie czytałam i wiem, że podobnie jak „Dorośli” Marie Aubert, zostanie ze mną na dłużej. Tę króciutką powieść walijskiej pisarki, bo zaledwie 140 stronicową pochłonęłam bardzo szybko i od razu chcę na świeżo o niej coś napisać.

14 letni Sion mieszka z matką i małą siostrzyczką Dwynwen w domu na odludziu walijskiego miasteczka. Kilka lat temu nadszedł Kres i pojawiła się Chmura. Właściwie wszyscy ludzie zginęli. Rowenna i jej syn Sion przezornie, jeszcze przed Kresem, zaopatrzyli się we wszelkie możliwe produkty potrzebne do przetrwania: zapasy jedzenia, jakieś leki, nasiona roślin, warzyw, sprzęt ogrodniczy itp. Matka przeczuwała, że kiedyś im się to przyda, że normalne życie kiedyś się skończy. Wystarczyło, że nagle wszędzie wyłączono prąd, nastąpił wybuch w elektrowni jądrowej, z okolicznych lasów odleciały wszystkie możliwe ptaki i nadciągnęła Chmura. Wszystko trwało bardzo krótko, ale konsekwencje okazały się straszne. Niemniej jednak oni przetrwali. Postanawiają kraść. Skoro z opuszczonych domów i tak nikt nie korzysta zabierają z nich potrzebne sprzęty, jedzenie, walijskie książki, a nawet werandę, a w przyniesionym z jakiegoś domu niebieskim notesie zapisują swoje wspomnienia: ona, te które ma z życia sprzed Kresu, a on teraźniejsze odczucia.

Konfrontacja tych dwóch „żyć” jest niezwykła. Oczywiście poznajemy dobrze bohaterów, głównie dzięki wspomnieniom Rowenny, która pisze o swojej młodość i życiu przed Kresem. Ale co ważniejsze, to świetnie przedstawione są tu różnice między potrzebami człowieka w momencie, kiedy miał dostęp do wszystkiego, i teraz, kiedy tych rzeczy po prostu nie ma. Bardzo mi się podobały obserwacje Siona, który jak na swój wiek jest niezwykle mądry i widzi naprawdę bardzo dużo. Dojrzewa we wspaniały sposób ucząc się dużo więcej, niż gdyby chodził do szkoły. Zadziwia go, jak w życiu sprzed Kresu (które niewiele pamięta, bo był mały) ludzie mogli się ot tak mijać na ulicy, obojętnie, bez słowa przywitania. Teraz, gdyby zobaczył człowieka skakałby z radości, zaprosił go do domu, nakarmił. Nikt tego wcześniej nie doceniał. Albo teraz, kiedy sam uprawia warzywa, jest mu żal je jeść, bo widzi ile trudu i czasu trzeba, by wyrosła marchewka czy ziemniak. Jakże łatwo wcześniej było zjeść mięso, które było w sklepach? Teraz trzeba zastawić pułapkę, by złapać zająca, wiewiórkę, albo szczura, a potem jeszcze go oskórować i ugotować. Teraz trzeba zabić.

Ta historia świetnie pokazuje jak kształtujemy swój charakter, jakie jest naprawdę życie, jak bardzo trzeba cenić drobiazgi i rzeczy, na które zwyczajnie nie zwracamy uwagi. Jest też o tym, jak przewartościowuje się nasze życie w obliczu tragedii, nieodwracalnej zmiany, czegokolwiek, co wywraca nam rzeczywistość. Ta opowieść weryfikuje też zasadność ludzkich lęków i obaw. „Kiedyś bałam się, czy będę w stanie zapłacić w warsztacie rachunek za przegląd albo, że dżinsy są za ciasne, albo że wyglądam staro. Teraz boję się o zbiory ziemniaków i marchewki, boję się złych ludzi, którzy mogliby tu przyjść i nas okraść, albo że na przykład zginę a Sion i Dwynwen będą musieli radzić sobie sami. Boję się też tej pustki dookoła. Wszelkie ślady życia znikły z krajobrazu – żadnych świateł, żadnego dymu.”

Tylko czy, jeśli w końcu pokażą się te światła, ten dym, to człowiek się tak naprawdę ucieszy? Zatęskni za dawnym życiem czy może wyzwoli to w nim strach przed odebraniem wolności? Świetna powieść. Prosto napisana, ale mądra i zostająca w pamięci.

Dodatkowo, sporo przypisów związanych z Walią, z książkami w języku walijskim i ich autorami (przywołanymi w powieści) oraz z tym „dziwacznym” językiem. Dzięki autorce zaczęłam „googlować” miejsca takie, jak Nebo, Gwynedd, Anglesey, o których w ogóle nie słyszałam :-) Polecam.

„Niebieska księga z Nebo” Manon Steffan Ros, tłumaczenie Marta Listewnik, wydawnictwo Pauza, 2020.

„Turbulencje” David Szalay

Na okładce wspomniana zostaje hipoteza sześciu stopni oddalenia. Nigdy, przyznaję, o niej nie słyszałam, dlatego pobiegłam sprawdzić co to takiego. Definicja? Proszę : „Czym jest sześć stopni oddalenia? Otóż według teorii sześciu stopni oddalenia, każdego z nas dzieli tylko sześć kontaktów od innej, dowolnie wybranej osoby na świecie. Znaczy to, że liczba stopni znajomości między dwiema dowolnymi osobami w całej populacji ludzi na ziemi nie jest większa niż sześć” (www.drgaja.pl)

I tu właściwie można by to podpiąć pod przedstawione przez Szalaya historie. Mamy tu 12 opowieści, króciutkich, jakby pisanych w biegu, takich, które nie dają nam czasu na zastanowienie, pociągnięcie dalej tej historii. One pojawiają się nagle, tak jak i nagle pojawiają się często osoby w naszym życiu. Na chwilę, przelotnie. Niczym tytułowe turbulencje, które albo przejdziemy łagodnie i szybko o nich zapomnimy, albo wstrząsną nami na tyle, że zmienią nasze podejście do wielu spraw. W każdej z opowieści zatytułowanej skrótami nazw lotnisk, poznajemy różne osoby, które się przemieszczają, podróżują, lecą z jednego miejsca do drugiego w jakimś celu. Każda z nich ma swój własny mikrokosmos w którym żyje oraz cel, powód podróży. Co zatem je łączy? właściwie niewiele poza tym, że są niczym puzzle. Dodam tylko, że pewna osoba z pierwszej opowieści pojawia się również w ostatniej, czego nie spodziewałam się w ogóle. To tak jakby zatoczyć koło i powiedzieć, że początek jest końcem. No, może… nie aż tak filozoficznie, ale ten zabieg był świetny!

Każdy z bohaterów przeżywa oczywiście jakieś swoje problemy, ale nie wnikamy w nie zbyt głęboko, bo już czeka na nas kolejne lotnisko i kolejna podróż. Poznajemy mężczyznę, którego dziecko ginie pod kołami taksówki, która wiezie innego mężczyznę, który wcześniej leciał samolotem obok kobiety, która z kolei również ma swoją historię… Wszystko się zazębia i można, by tak pisać i pisać…. Bardzo podobała mi się historia o ogrodniku geju, o braciach, z których jeden winny jest drugiemu pieniądze, o kobiecie, która po latach małżeństwa zakochuje się w innym mężczyźnie, o pilocie, który spędził noc z pewną dziennikarką, o pisarce, która pojechała odwiedzić córkę, która urodziła niewidome dziecko….”To jedno z tych wydarzeń – myślała – które nas kształtują, sprawiają, że jesteśmy tacy, a nie inni, dla siebie i ludzi. Po prostu zdarza się coś przełomowego i pozostaje przy nas na zawsze, a my powoli zaczynamy rozumieć, że się od tego nie uwolnimy, że nic już nigdy nie będzie takie samo” – pomyśli. Kolejna turbulencja w życiu….

No świetna rzecz, dynamiczna, mądra, fajnie skonstruowana! Zachwyciła mnie i spowodowała, że chcę poznać więcej Szalaya. Nie wiem, ile książek napisal, wydano w Polsce, ale na pewno coś jeszcze jego autorstwa chcę przeczytać. Polecam!

„Turbulencje” David Szalay, tłumaczenie Dobromiła Jankowska, wydawnictwo Pauza, 2020.

„Witajcie w Ameryce” Linda Boström Knausgård

„Przestałam mówić dawno temu. Zdążyli się do tego przyzwyczaić. Moja mama, mój brat. Mój tata nie żyje więc nie wiem, co by na to powiedział. (…) Przestałam mówić, gdy moje dorastanie zaczęło zajmować we mnie zbyt dużo miejsca. Byłam pewna, że nie mogę jednocześnie mówić i rosnąć.”

11-letnia Ellen przestaje mówić po śmierci taty. Jako naratorka książki, opisuje swoje życie z matką, aktorką teatralną, oraz zamkniętym w sobie bratem, który czasem traktuje ją jak popychadło, choć czasem szuka jej obecności. Rodzina Ellen, nazywana przez mamę, rodziną światła, jest dość dysfunkcyjna. Ojciec, u którego zaczęła nasilać się choroba psychiczna, odbierał im to światło. Po jego śmierci, każdy chyba poczuł pewnego rodzaju spokój i wolność, choć z upływem czasu te uczucia przeradzały się (przynajmnniej w przypadku Ellen) we współczucie i tęsknotę.

Ta króciutka powieść jest subtelna i minimalistyczna, choć narracja wydała mi się zbyt dojrzała jak na 11-latkę. Jedynie to mi nie pasuje i kłóci się z całościowym odbiorem. Jak na dziewczynkę, zdania są zbyt rozbudowane, pełne metafor i opisów, których jedenastolatka nie byłaby nawet świadoma, a co dopiero gdyby miała tak mówić (a raczej pisać). Gdyby nie to, byłabym zachwycona, a tak troszkę mi to przeszkadza.

„Ciemność była wszędzie. Ciemność miała zapach. Pachniała strachem i jeszcze czymś słodkim. Ciemność tryskała z kranu i wypełniała wannę. Myłam włosy w ciemności, moje ciało, całą siebie, Zjadałam ciemność, farbowała mnie od środka. Przesączała się powoli do mojego wnętrza. Tylko w mamie wciąż było światło. Ciemność przed nią ustępowała”. Widać w tych słowach podziw dla mamy. Miłość do niej i pewność, że przy niej można czuć się bezpiecznie. To bardzo silna postać, mająca swoje życie w światłach rampy, ale która jednoczesnie nie potrafi zrozumieć dlaczego córka się tak zamknęła w sobie, która nijak nie potrafi jej pomóc (podobnie jak i nauczyciele w szkole). Widać w tej powieści jak bardzo delikatną strukturą jest rodzina. Ellen pokazuje w swoich obserwacjach, jak niewiele trzeba, by tę konstrukcję zniszczyć i jak dużo zależy od każdego członka rodziny. Czy jest w rodzinie osoba, która nią rządzi, trzyma w ryzach, spaja? Odkąd umarł ojciec wszystko wydaje się być bardzo kruche, tak jakby jego obecność trzymała ich wszystkich razem „w jednym życiu”. Teraz każdy ma swoje. Jak zatem spoić rodzinę z powrotem? Jak sprawić by się nie rozpadła? „Rozciągnęłam sieć do granic możliwości moją odmową mówienia, ciągnęłam za sznurki, które powoli się rozciągały, gotowe pomieścić moje milczenie. Przeorganizowałam cały dom, który teraz jakby wciąż próbował odzyskać oddech” pisze Ellen.

Ta ekstaza po śmierci ojca trwa, ale mimo że to rodzina światła, to „jej członkowie żyją w cieniu”, jak powie matka. Czy można zatem zrobić coś, by z tego cienia wyjść?

Podobała mi się ta książka, choć, jak wspomniałam, nie współgrał mi język z wiekiem narratorki. Mimo to, pochłonęłam ją. Ciekawy opis mikrokosmosu, jakim jest rodzina. Interesująca pozycja, nieoczywista, jak wszystkie ksiażki wydawnictwa Pauza.

„Witajcie w Ameryce” Linda Boström Knausgård, tłumaczenie Dominika Górecka, wydawnictwo Pauza 2020

„Fauna Północy” Andrea Lundgren

„Czasem mam ochotę zrzucić bombę na cały ten syf. Zmieść z powierzchni ziemi cały oddział. Albo złożyć wypowiedzenie i pobiec po prostu w którąś stronę, aż łatwiej będzie oddychać. Na któryś z biegunów, gdzie powietrze jest bardziej przejrzyste niż woda w potoku, a kryształy lodu zmieniły się w iskrzącą się przestrzeń – patrząc na nią, mrużymy oczy, żeby nie zemdleć od tego piękna. Tam, gdzie leży głeboki na kilometr lód polarny, a śnieg skrzypi jak drzwi na poddaszu, kiedy po nim idziesz. Niezdarny jak młody niedźwiedź. W wodzie, która jest na wskroś czysta, ciemna i obca, może znajdować się cokolwiek. I stoisz przy brzegu, pochylasz się i snujesz przypuszczenia, Że tam, w dole, wieloryby są aniołami i przepływają okno za oknem w nieskończoność. Sklepienie za sklepieniem. Wyżej, przy powierzchni, można poczuć w ustach posmak głębokości, czegoś nieznanego – smak, który wywołuje pragnienie. I wtedy pijesz. Pijesz i pijesz, aż bulgocze ci w brzuchu i masz w sobie odrobinę tej obcości. Wtedy można być przynajmniej pewnym, że istnieje coś ponad to, co widać. To musi wystarczyć”.

Kocham ten fragment. Pochodzi on z pierwszego opowiadania zbioru „Fauna Północy” pod tytułem „Ptak, który krzyczy w nocy”, które jak dla mnie jest najlepsze, a opowiada o człowieku, ojcu narratora, który cały czas słyszał krzyk dziwnego ptaka… czy to był ptak istniejący naprawdę? czy tylko w jego głowie? Faktem jest, że doprowadziło to rodzinę narratora do rozpadu, a jego samego do chęci doświadczania czegoś nieznanego, wyrwania się z marnego życia, jakie prowadzi. „W koń­cu się coś sły­szy, jakie­goś krzy­czą­ce­go pta­ka – wcze­śniej nie­sły­sza­ny dźwięk, odgłos cze­goś magicz­ne­go. Z tajem­ni­cze­go świa­ta, któ­ry kry­je się za naszym. Moż­na ode­tchnąć i wyjść na zewnątrz. Pomy­śleć, w koń­cu! W koń­cu przy­le­ciał. Ptak, któ­ry nigdy się nie poja­wia. Przy­le­ciał, by mnie osta­tecz­nie zabrać. Te nie­koń­czą­ce się, samot­ne noce. To mar­ne życie, to nie wszystko.

Każde z sześciu opowiadań jest mocno niepokojące, dziwne, mroczne, często pełne nostalgii i tęsknoty. Mamy tu kobietę, która po znalezieniu w rowie ciężko rannego kotka, przeprowadza się na strych, zostawiając męża i córkę w jakby innej rzeczywistości. Oni żyją na dole, ona na górze. Oba życia nie są już takie same, czy już zawsze tak będzie? Jest opowiadanie, w którym kobieta w środku nocy wysiada z pociągu i idzie do lasu, za lisem. Czy lis istniał naprawdę? I czy ten niebezpieczny las, jaki zapamiętała kobieta z wycieczek teraz stanie się jej domem? „W lesie było inaczej. Tam to nie ona widziała, to ją widziano”. Tego się nie dowiemy, ale odczuwa się tutaj chęć życia człowieka wśród natury i zgodnie z nią, gdzie wszystko jest piękniejsze, łatwiejsze, a rzeczy stają się tylko niepotrzebnym balastem. Liczy się harmonia.

Jest też niezwykle smutne opowiadanie o małej dziewczynce, która żyje w świecie postrzeganym przez nią jako niebezpieczny, co jakiś czas jeździ do swojego ojca, ale dla otuchy i odwagi zabiera ze sobą wyimaginowane małe zwierzątka, które mają ją chronić i pocieszać. Dlaczego? W kolejnym opowiadaniu mamy kobietę cierpiącą na ogromny lęk przed porzuceniem, która wyczekuje na krześle przy drzwiach na swojego mężczyznę wracającego z pracy. Atmosfera tu jest duszna i wręcz odczuwamy strach bohaterki na własnej skórze, a potem wstyd i może współczucie …

To niezwykły zbiór. Mogłabym tu umieścić jeszcze wiele cytatów, które sobie pozaznaczałam. Atmosfera w opowiadaniach jest gęsta, bardzo też typowa dla realizmu magicznego, a pojawiające się zwierzęta są postrzegane symbolicznie, są albo odniesieniem do pragnień, albo przyczyną jakichś zmian w życiach bohaterów. W ostatnim opowiadaniu pojawia się nawet płetwal błękitny – symbol siły i wolności. Dlaczego właśnie on?

Świetna pozycja! Na pewno będę do niej wracać, bo czuję, że z każdą ponowną lekturą w tych opowiadaniach można będzie odnaleźć coś, czego nie widziało się za pierwszym razem.

„Fauna Północy” Andrea Lundgren, tłumaczenia: Karolina Ancerowicz, Natalia Dąbrowska, Diana Hasooni-Abood, Anna Kicka, Justyna Kwiatkowska, Przemysław Pożar, Agata Teperek, Martyna Wojciechowska, pod redakcją Justyny Czechowskiej, Wydawnictwo Pauza, 2020.

„Dorośli” Marie Aubert

„Widzę ich przez okno. W kuchni panuje półmrok, wokół blatu rozlewa się krąg światła rzucanego przez lampkę na ścianie. Widzę, że Marthe zmywa, a Kristoffer wyciera naczynia, jest wysoki i sięga do najwyższych półek. Moja siostra patrzy na niego, mówi coś i się uśmiecha, a on odwzajemnia uśmiech i gładzi ją dłonią po włosach, czuję ucisk w żołądku, ogarnia mnie coś na kształt rozczarowania. Odwracam się i dolewam sobie wina. To nie tak powinno być. Dlaczego to takie proste dla innych, a dla mnie takie trudne, nie rozumiem, o co chodzi, czy to jakaś matematyczna formuła, jakiś kod, który wszyscy znają, operują nim od najwcześniejszego dzieciństwa, podczas gdy mnie zapomniano o nim powiedzieć?”

To króciutka powieść, zaledwie 142 strony, ale wywaliła mnie z butów. Na tak niewielkim obszarze do druku, autorka zawarła tak wiele emocji i prawdy w postrzeganiu przez społeczeństwo bezdzietnych 40-letnich kobiet, że aż się we mnie kotłowało. To najbardziej cenię w książkach – emocje. Nie jestem recenzentem profesjonalnym, który analizuje formę, tezy, fabuły, postacie itp. W ogóle nie śmiem nazywać się nawet recenzentem, bo dla mnie liczą się przede wszystkim emocje, jakie dana książka wywołuje, a to chyba profesjonalnym podejściem nazwać nie można. Nieistotne zresztą… do brzegu..

Marthe i Kristoffer długo starali się o dziecko. Wreszcie Marthe jest w ciąży. Wszyscy nad nią skaczą, życie pary zaczyna się kręcić tylko wokół tego, a sama Marthe, mimo iż nie jest jeszcze w zaawansowanej ciąży, zaczyna zachowywać się, jakby była już w co najmniej ósmym miesiącu. Cieszy się, wręcz wariuje ze szczęścia, matka również się cieszy. Natomiast siostra Marthe – Ida, główna bohaterka i narratorka, nie ma dzieci. Jest singielką, nie ma szczęścia do mężczyzn, ciężko jej znaleźć sobie stałego partnera, ale nie dlatego, że ma jakiś rozrywkowy charakter czy wydziwia. Po prostu. Czasem bywa i tak. Być może jest egoistką? Nawet jeśli, co z tego? Każdy ma prawo do tego, by żyć jak mu się podoba. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest nieświadome (a często i świadome, jak tu) traktowanie przez rodzinę takiej osoby jak gorszej od innych, takiej, która powinna się wstydzić, tego, że nie umie sobie życia ułożyć.

Jako, że mamy wakacje, to z okazji 65 urodzin mamy, kobiety planują wyprawić je w domku nad fiordem. Będzie oczywiście mama (bo ojciec nie żyje), Marthe z Kristofferem i jego córką z poprzedniego związku (która Marthe nie lubi), oraz Ida – znów sama, bez partnera. Podczas tych kilku dni poznamy prawdziwy obraz tej rodziny.

Tu nic nie jest takie jak się wydaje. Nawet radość Marthe z ciąży okaże się cierpieniem. Ciągła rywalizacja i zazdrość między siostrami ciągnące się od najmłodszych lat, faworyzowanie przez matkę starszej córki, tajemnice i sekrety, które wyjdą na jaw podczas tej imprezy pokażą, jak bardzo wszystkim w tej rodzinie brakowało i brakuje miłości. Emocje i krzywdy są tłumione, a poważne problemy istnieją. Trzeba tylko wreszcie o nich porozmawiać. Wybuch złości i wzajemnych oskarżeń nadciąga. Można sobie też zadać pytanie, patrząc na zachowania każdego z bohaterów, czym faktycznie jest ta tytułowa dorosłość i kiedy możemy o sobie powiedzieć, że jesteśmy „dorośli”? Może nigdy?

Jak dla mnie, to świetna powieść, w której każda z postaci jest na tyle dobrze wykreowana, że dzięki temu przestawiona historia rodzinna jest dla mnie bardzo prawdziwa. Mnie ta historia mocno zabolała i na pewno zostanie ze mną na długo.

„Dorośli” Marie Aubert, tłumaczenie Karolina Drozdowska, Wydawnictwo Pauza 2020

„Madame Zero i inne opowiadania” Sarah Hall

DSC07758

„Zima. Odrobina śniegu, która nadaje Anglii starszy, spokojniejszy wygląd. Ona nie wraca. On martwi się o zimno, co się z nią stało tam, na zewnątrz. W nocy słyszy odległe krzyki, jakby dręczonej kobiety – czy to ona? W ogrodzie szuka śladów, odcisków w świeżej skórce lodowej, jej odchodów. Ludziom mówi, że po prosru się rozstali. Sąsiedzi nie zadają pytań. Z jej biura przychodzi list z informacją o rozwiązaniu umowy. Przez cały czas dręczy go ogrom tego, co się stało. Ta wiedza może doprowadzić do szaleństwa, tak sądzi. Któregoś dnia zdejmie ubranie, położy się na ulicy i zacznie okładać pięściami po głowie, śmiać się, jakby się dławił. Przyzna, że ją zabił, będzie błagał o więzienie, choć jej ciała nikt nigdy nie znajdzie”.

„Madame Zero i inne opowiadania” to zbiór opowiadań publikowanych m.in. w „The Guardian”, „Royal Academy Magazine” czy w „BBC Radio 4” i wszystkie są dość dziwne, mroczne, niektóre podobały mi się mniej, inne bardziej. Powyższy cytat pochodzi z otwierającego ten zbiór opowiadania „Pani Lis”, które podobało mi się najbardziej. Pewnego dnia kobieta zmienia się w lisicę i ucieka do lasu, zostawiając swoje dotychczasowe życie, męża i pracę. Woła ją zew natury, nieokiełznana dzikość przyrody i cheć wolności. Jak zreaguje mąż? 

Są tu opisane ludzkie historie, głównie o samotności, o tym, czego pragniemy, jak bardzo nie panujemy nad własnym życiem, jak czasem bywamy obojętni na to, czego doświadczamy, czy widzimy. Jest na przykład historia chłopca, nieprzystosowanego do życia, który uciekł z komuny, jest historia kobiety- anestezjolog i jej codziennej pracy w szpitalu, gdzie już mechanicznie wykonuje się  ważne operacje. Jest też opowieść o pokonywaniu lęku wysokości i strachu przed ekspozycją, kiedy to grupa nastolatków przechodzi przez stary, wysoki i wąski most. Niepokojące doświadczenie, które wywołało ciarki, kiedy o tym czytałam, może dlatego, że sama mam te lęki i wiem dokładnie, co czuła dziewczyna. Ciekawa jest też historia mężczyzny, żyjącego w mieście, jakby po przejściu apokalipsy, gdzie wieje tak silny wiatr, że nie ma jak wyjść na zewnątrz, ale on w swoim uporze pokonuje każdy metr ulicy, by znaleźć brakujące kartki z ważnej dla niego książki. 

To wszystko zadziwia, porusza, miesza rzeczywistość z surrealizmem, delikatność z surowością zarówno uczuć jak i natury. Sarah Hall wchodzi często w mroczne otchłanie umysłu, w których skrywają się myśli, takie jak: „Prawda śmierci to coś wyjątkowego. Bo kiedy najbliżsi nas opuszczają, to jakby nigdy ich nie było. Znikają z tej ziemi i z powietrza. Zostają wrzosowiska i góry, prawdziwy świat, w którym istniejemy i w którym rządzimy. To my jesteśmy wilkami. To my jesteśmy lwami”.

To kolejna książka z wydawnictwa Pauza, która zaskakuje, stawia pytania, zasmuca, zachwyca. Do niektórych opowiadań na pewno wrócę, by je lepiej zrozumieć, bo rzadko czytam krótkie formy i czasem ciężko mi jest je „ogarnąć”, ale polecam jak najbardziej ten zbiór.

(Recenzja powstała we współpracy z księgarnią Tania Książka. Książkę możecie nabyć w dziale Nowości)

Madame Zero i inne opowiadania” Sarah Hall, tłum. Dobromiła Jankowska, wyd. Pauza 2019.