Archiwa tagu: Wydawnictwo Stapis

„Witalij Abałakow. Jego czasy, góry, przyjaciele i wrogowie” Siergiej Szibajew

Dawno nie było tu niczego z tematyki górskiej. Książkę otrzymałam w maju od Wydawnictwa Stapis – trochę przeleżała na półce ze względu na brak czasu na czytanie, potem brak weny na pisanie, a jeszcze potem ze względu na brak sił z racji upałów. Niemniej trzeba wreszcie parę słów napisać, bo wiadomo – góry, alpinizm, coś co lubię. Wahałam się początkowo, czy ze względu na sytuację za naszą wschodnią granicą chcę czytać cokolwiek o alpinizmie rosyjskim, no ale Abałakow zmarł w 1986r. więc cóż on miał z wojną wspólnego? Dokonań ma sporo, warto cokolwiek o nim wiedzieć, choćby dlatego, że jego nazwisko posłużyło do nazwania pewnych przyrządów znanych wspinaczom. Jakich? Poszukajcie.

Autor książki, Siergiej Szibajew, również jest Rosjaninem, ale po wybuchu wojny w Ukrainie napisał przedmowę dla polskiego wydania, w której wyraził stanowcze NIE dla tych wydarzeń. Bardzo to cenię, również wydawnictwo najpewniej dzięki temu, zdecydowało się na wydanie tej książki. I słusznie. W końcu nie każdy Rosjanin popiera działania wojenne Putina.

Wracając do książki i jej bohatera. Było ich właściwie dwóch. Abałakow Witalij i Abałakow Jewgienij. Bracia, którzy od najmłodszych lat interesowali się zdobywaniem szczytów. Początkowo niewielkich, zaczynając swoje treningi (a właściwie wariackie wyczyny) w Stołbach niedaleko Krasnojarska. Stołby są formacjami skalnymi przypominającymi gigantyczne, skamieniałe kopy siana, są niebezpieczne, bo strome i mają fantazyjne kształty. To tu Abałakowowie kombinowali, oczywiście bez zabezpieczenia, którego wtedy w latach trzydziestych jeszcze nie wytwarzano, nie znano, jak wspiąć się na te ostańce. Autor opisuje ich jako skromnych, niezmordowanych, pomysłowych chłopaków. W wieku niespełna 25 – 26 lat zdobyli kaukaski szczyt Dychtau o wysokości 5204 m. gdzie wykazali się „sybiracką twardością”. Nie znając żadnej drogi na szczyt, szli na czuja, choć trzeba przyznać, że już tu zabezpieczali się liną, nie mieli natomiast nic do jedzenia ani picia.

Autor dokopuje się również do wspomnień dotyczących zdobycia kolejnych szczytów takich jak: Pik Lenina, Chan-Tengri czy Pik Pobiedy. Wejścia te były ciężkie, okupione wysiłkiem, tragediami ale też heroizmem. Te rozdziały są najciekawsze, wywołują emocje podczas lektury – takie lubię najbardziej. Autor skupia się bardzo na życiorysach obu braci, które nie były w tamtych czasach usłane różami. Polityka zbyt mocno wchodziła z butami w zwykłą, szarą rzeczywistość i niestety, bracia mimo, iż nierozłączni podczas wspinaczek, zostali rozdzieleni przez NKWD. Epoka stalinowskich represji odcisnęła piętno na ich życiu i ich rodzin. Witalij trafił do aresztu na 2 lata jako wróg ludu. Dlaczego?

Szibajew przedstawia czytelnikowi losy ale też i ewolucję charakteru Abałakowa, świetnie zarysowując tło wydarzeń w Rosji w latach trzydziestych i oczywiście później na przestrzeni XX wieku. Autor próbuje znaleźć odpowiedzi, czy Witalij Abałakow był dobrym człowiekiem, wspinaczem, jak rysowała się jego kariera, dlaczego musiał tyle wycierpieć, kto był jego wrogiem, a kto przyjacielem. Spora bibliografia i rozmowy ze znajomymi bohatera, dają dowód rzetelności autora. Momentami, historia Abałakowa była przedstawiana w zbyt „suchy” dla mnie sposób, ale generalnie można to wybaczyć. To ciekawa pozycja, a o rosyjskim alpinizmie nie ma takich wiele. Przynajmniej ich nie znam, no poza książką „Kategoria trudności” Wladimira Szatajewa. <<klik.

„Witalij Abałakow. Jego czasy, góry, przyjaciele i wrogowie” Siergiej Szibajew, tłumaczenie Marian Leon Kalinowski, wydawnictwo Stapis, 2022.

„Haramosh. Góra bez powrotu” Ralph Barker

Książka z gatunku literatury górskiej, która szczególnie ostatnimi 100 stronami, czyli właściwie połową, rozłożyła mnie emocjonalnie. Na jednej ze stron się poryczałam, co mi się rzadko zdarza przy czytaniu. Generalnie jestem twarda, ale bezsilność bohaterów doprowadziła mnie do takiego stanu, jakiego się nie spodziewałam u siebie. Cały czas myślę o tej historii i na pewno długo nie zapomnę, a usłyszałam o niej pierwszy raz! Świetnie, że powstała ta książka, bo dzięki niej możemy usłyszeć „głośniej” o studentach, którzy odważyli się na wyprawę w Karakorum, w celu zdobycia, nie zdobytej do tej pory pięknej góry Haramosh. Jak dowiedziałam się z posłowia Hara to „kamienny”, a Mosh „sakwa na skarby” w języku balti, używanym w płn. Pakistanie czy Kaszmirze. W górze tej, o czym mówi jej nazwa, znajdują się miejsca, z których wydobywa się kamienie szlachetne: turmaliny, szmaragdy, topazy. Kamienna sakwa na skarby idealnie zatem odzwierciedla nazwę góry, niemniej jednak jest to siedmiotysięcznik ogromnie niebezpieczny, masywny i rozległy, strasznie ciężki dla wspinaczki, choćby ze względu na wiele szczelin lodowcowych, czy lawiny, no ale są alpiniści, którym udało się stanąć na szczycie (m.in. kilka polskich wypraw).

„Haramosh. Góra bez powrotu” opowiada historie grupy studentów z Oxfordu (jedni byli bardziej doświadczeni we wspinaczce, inni troszkę mniej), którzy w 1957r. postanowili spełnić marzenie wyprawy w góry wysokie i udać się właśnie na Haramosh. Marzyli, by zdobyć szczyt, ostatecznie dotarli do 6500m i musieli zawrócić, gdyż zgodnie stwierdzili, że nie mogą ryzykować dalszego wspinania się, z różnych względów. To, co wydarzyło się kilka sekund po tej decyzji, zdeterminowało całą ich wyprawę i spowodowało, że stała się ona tragiczna w skutkach a ironia losu zmieniła wszystko. Nie mogę się tu wdawać w szczegóły i streszczać fabuły, bo to mija się z celem. Powiem tylko, że reporterski styl Barkera wprowadza takie napięcie, że czytałam to praktycznie na wstrzymanym oddechu. Podobnie czułam się ostatnio przy lekturze książki „Fiva. Przekroczyć granicę strachu”, ale tutaj mamy więcej postaci, a cała historia jest dużo bardziej dramatyczna. Ociera się o dylematy moralne, podejmowanie decyzji tak trudnych dla alpinistów, że brak słów – takich, których my, siedząc w domach, nigdy nie pojmiemy i nie zrozumiemy. Tam, w górach jednak działa instynkt, Rozum wyłącza się. Po prostu. No bo kiedy ma się przed sobą tysiące metrów w śniegu, trudne trawersy po stromej ścianie, by ratować kolegów, idzie się z odmrożonymi stopami, nie ma jedzenia, a noc się spędza w lodowatej szczelinie mając pod sobą czarną otchłań, to nic dziwnego. „Siedzieli ciasno do siebie przytuleni, grzejąc się nawzajem. Culbert obawiał się, że odmrozi sobie stopę, bo po utracie raka z lewego buta musiał ściągnąć z niego zewnętrzny ochraniacz. Streather zaproponował mu, aby teraz ściągnął również but i wsunął mu stopę pod koszulę na brzuchu, aby ją rozgrzać i przywrócić prawidłowe krążenie”.

Ta książka to historia tragiczna, ale jednocześnie udowadniająca, że męska przyjaźń i odpowiedzialność jeden za drugiego może być siłą napędową do działania, nawet jeśli wcześniej się za sobą nie przepadało. W obliczu trudnej sytuacji, kiedy się jest zdanym tylko na siebie (czyli na zespół) nie ma miejsca na złość czy fochy. Nawet jeśli się one pojawiają, to i tak należy zebrać się do kupy i walczyć wspólnie. Każdy może coś dla kogoś zrobić, choć czasem nie bardzo jest jak. I ta zawziętość wspinaczy jest tu bezcenna, a bezsilność najgorsza – bezsilność, która człowieka wręcz miażdży, powoduje senne koszmary i nie pozwala się otrząsnąć przez długie lata.

Ich radość po ujrzeniu panoramy gór, kiedy wreszcie weszli za jakąś kolejną grań, jest nie opisania i wierzę, że te odczucia są niepowtarzalne i ekscytujące. „Odnieśli wrażenie, że oto jest im dane poznać największą tajemnicę Haramosha – źródła życia, które tętni o tysiące metrów niżej i setki kilometrów dalej, na gorącej, pokrytej pyłem ziemi subkontynentu. Długo, bardzo długo czterej mężczyźni stali w milczeniu, wpatrując się w misterium, którego przepych oszołamiał”. Ci młodzi mężczyźni, porzucili na kilka miesięcy swoje dotychczasowe, wygodne w miarę życia, by siedzieć w cholernie zimnym namiocie, dzień w dzień odkopywać go ze śniegu, torować drogi w polach śnieżnych, metr za metrem pieczołowicie, po to tylko by „zrobić” własną drogę na szczyt. To była mozolna, katorżnicza robota, bez telefonów satelitarnych, bez wypasionych ciuchów czy sprzętów. Nie to, co teraz. Wielu powie: po co? No właśnie. Dla tej euforii? Dla spełnienia marzenia? Dla podbudowania ego? Odpowiedzi jest wiele, albo nie ma żadnej.

Według mnie warto czytać o takich ludziach. Autor wysłuchał opowieści tych, którzy przetrwali tę wyprawę, opisał ją w fantastyczny, wciągający i wzruszający sposób. Bardzo polecam, choć ci, którzy nie interesują się wyprawami w góry wysokie, mogą czuć się początkowo znużeni, choćby ze względu na opisy „chodzenia tam i z powrotem” z obozu I do obozu II, potem z obozu II do III, a później z III do I, potem od nowa…. No ale tak po prostu wygląda powolne budowanie swoich śladów na górze. Nie wszystkim po tych śladach udaje się wrócić…

„Haramosh. Góra bez powrotu” Ralph Baker, tłumaczenie Danuta Hołata-Loetz, Wacław Sonelski, wydawnictwo Stapis, 2021