Archiwa tagu: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego

„O zmierzchu” Hwang Sok-Yong

„Gdy byłem młody, wcale nie patrzyłem na świat tak cynicznie. Rozumiałem tych, którzy sprzeciwiali się wszelkim niesprawiedliwościom, jednocześnie zapewniając samego siebie, że jakoś muszę je znosić. To właśnie dzięki tej samokontroli byłem w stanie sam sobie wybaczyć. Wraz z upływem czasu dopadło mnie swego rodzaju notoryczne zrezygnowanie, moim nawykiem stało się traktowanie wszystkiego i wszystkich wokół chłodno, z obojętnością. Sądziłem, że świadczy to o mojej dojrzałości. Na początku lat osiemdziesiątych, kiedy większość ludzi żyjących w skrajnym ubóstwie zdołała nieco odbić się od dna, frustracja i rezygnacja były już na porządku dziennym, niczym małe otarcia, które z czasem przemieniały się w bolesne zgrubienia. Jak uwierająca kurzajka na stopie – człowiek zarzeka się, że musi ją usunąć, aż w pewnym momencie staje się ona po prostu nierozerwalna częścią jego ciała. Tylko chwilami, przez przypadek, przypomina sobie o niej i zdaje sprawę z istnienia tej niedoskonałości”.

Narracja prowadzona jest z dwóch perspektyw. Pierwsza z nich należy do starszego już wiekiem architekta, Parki Min-u, który opowiada historię swojego życia opierając się na wspomnieniach z dzieciństwa i młodości. Sam wywodzi się z dzielnicy slumsów, z której od zawsze pragnął się wyrwać. Chciał zostać kimś, kto nie będzie musiał już więcej patrzeć na biedę, blaszane baraki i kolegów parających się czyszczeniem butów zamożnych panów. Jedynym, co ukochał w swojej biednej dzielnicy była Cha Sun-A, córka właściciela sklepu z makaronem. Pierwsza miłość, o której nigdy nie zapomniał, którą wiele lat później zdradził, a o której cały czas pamięta i żałuje straconego czasu.

Druga perspektywa to opowieść kobiety, która również pochodzi ze slumsów, ale wbrew pozorom za nimi bardzo tęskni. Teraz jest autorką scenariuszy teatralnych do bardzo niepopularnych i niedochodowych sztuk. Nie wiedzie się jej, mieszka w biednym, wynajmowanym pokoju i uważa, nie ma męża i uważa, że już nigdy w życiu do niczego nie dojdzie. „Zawsze gdy myślę o czasie, który przeminął, wydaje się, jakbym nie miała żadnych wyraźnych wspomnień. Wszystko jest takie mętne. Cholera, kiedy zdążyłam się tak zestarzeć?”

Co łączy tych dwoje bohaterów, poza żalem za utraconą przeszłością, frustracją i zrezygnowaniem? Czy jest coś więcej, jakaś niewidzialna nić, która jest na styku ich smutnych historii?

„O zmierzchu” opowiada dokładnie o…zmierzchu: życia, oczekiwań, świata, jaki zapamiętało się w dzieciństwie, o, jak pisze autor, „cieniu blaknącej starej miłości”. To smutna książka o rozliczaniu się z życiem, wyrzutach sumienia i żalu za tym, co już nie wróci. Z drugiej strony, to też świetny obraz Korei Południowej i jej modernizacji. Slumsy, które kiedyś były całym światem bohaterów zostały zniszczone, na ich miejscu stoją nowoczesne budynki, ale za tym wszystkim stoi też historia ludzi, którzy byli, mimo protestów, wysiedlani ze swoich biednych domów, których życie często zostało okupione tragedią prowadzącą nawet do samobójstw, jakże wtedy powszechnych w Korei. To, co Park Min-u chciał zrobić jako architekt, dla wielu stało się zmorą i czymś, co odcisnęło piętno na ich życiach. A nasz bohater w związku z tym, może odczuć jedynie skruchę i smutek, ale nie może już nic z tym zrobić. I to pogrąża go jeszcze bardziej w niepokoju, niepewności i chaosie własnych myśli. „I tak też stałem tępo na środku drogi, niepewny, w którym kierunku powinienem się udać”.

Myślę, że to też ciekawa opowieść o tym, jak bardzo ciężką pracą można dojść do celu, ale nie wszystkim się to udaje, bo inni może po prostu mają mniej szczęścia? mniej wsparcia ze strony bliskich?

Poruszająca książka, gęsta od emocji. Warto. Dodam, że książka nominowana była do Międzynarodowej Nagrody Bookera.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu.

„O zmierzchu” Hwang Sok-Yong, przekład Dominika Chybowska-Jang, Wyd. Uniwersytetu Jagiellońskiego – Bo.Wiem, 2022

„Prawdziwe fałszerstwa. Kilka niesamowitych historii o podrabianiu” Lydia Pyne

Czym są prawdziwe fałszerstwa, autentyczne falsyfikaty, co jest prawdą, a co nie, gdzie zaciera się granica?

O tym wszystkim możemy poczytać w książce Lydii Pyne, historyczki, która przedstawia nam w kilkunastu rozdziałach różne historie fałszerstw, tych znanych i tych mniej znanych, których dokonano już wieki temu, ale też i współcześnie. Poczytamy o pięknej, francuskiej jaskini Chauveta z malowidłami z paleolitu, o filmach przyrodniczych serii BBC i nie tylko, o fałszerzu dokumentów i listów Szekspira, o skamielinach, które niekoniecznie muszą być prawdziwymi, czy też o podrabianych diamentach. Są tu również rozdziały dotyczące takich trywialnych rzeczy, jak aromaty spożywcze, którymi producenci dopełniali smaku różnych produktów spożywczych – mamy przykładowo sukces żelków Jelly Belly, których przeróżne dziwne smaki np: brudnej zmywarki, przepoconych skarpet czy wiórków z ołówka, stały się hitem. Ciekawy był również rozdział o tym, czego dokonał razu pewnego Banksy w Muzeum Brytyjskim w 2005r. i jaki miało to wpływ na postrzeganie autentyczności dzieł.

Wszystko to jest niezwykle ciekawe, przeciekawe wręcz. Spodobało mi się stwierdzenie w prologu: „Starożytny rzymski satyryk Petroniusz przypomina nam: „Świat chce być oszukiwany. Niech więc będzie oszukiwany”. Ironia losu: właściwie nie wiadomo, czy Petroniusz kiedykolwiek rzeczywiście wypowiedział te słowa. A mimo to są prawdziwe”.

Książka należy do gatunku popularnonaukowej literatury i przyznaję, że nie czyta się jej dobrze. Jest bardzo ciężka w odbiorze, choć tematyka wydawałaby się bardzo przystępna. Męczyłam się z nią, chciałam skończyć, bo bardzo ciekawiły mnie te wszystkie historie, ale… bywały momenty, że pomijałam niektóre eksperckie wywody, czy przydługawe opisy historyczne. No jakoś mi się to wszystko nie kleiło. Rozdziały zwykle miały w treści jakąś anegdotę, co mnie zatrzymywało na dłużej, ale potem robiło się już zbyt naukowo i nieprzyswajalnie dla mojego mózgu, choć nie ukrywam, że dowiedziałam się sporo. Lubię książki, z których można czerpać wiedzę, choć mam wrażenie, że autorka nie miała zbytnio ‚scenariusza’ na tę pozycję – dlaczego? Bo tak jak wspomniałam na początku jest tu takie pomieszanie z poplątaniem: tu Szekspir, za chwilę żelki, potem paleolit … Właściwie mogłoby się tu znaleźć zapewne jeszcze milion innych rzeczy, a i też przecież nie wszystko wymieniłam.

Ciekawe były te wszystkie historyczne rysy, np. w rozdziale o aromatach spożywczych, w którym pokrótce przedstawiona została ewolucja smaku, również ciekawie czytało mi się o metodach tworzenia diamentów. Ogólnie jest tu naprawdę sporo perełek, ale jak wspomniałam, podanych momentami w sposób ciężki. Styl autorki jest według mnie nierówny, niektóre rozdziały czyta się płynnie, a inne chce się ominąć. Nie wiem, może to kwestia gatunku, może kwestia mojego zmęczonego pracą umysłu ostatnio, ale przyznaję, że czytałam tę książkę chyba miesiąc, co rzadko mi się zdarza. Niemniej jednak polecam, bo można się z niej sporo dowiedzieć. Zawsze warto sięgać bo literaturę popularnonaukową, żeby poszerzać swoją wiedzę z różnych dziedzin, a i też zwrócić może uwagę (jak w przypadku tej książki) jak bardzo się nas jako konsumentów, odbiorców kultury, oszukuje i jak bardzo nami manipuluje.

„Prawdziwe fałszerstwa. Kilka niesamowitych historii o podrabianiu” Lydia Pyne, tłumaczenie Andrzej Homańczyk, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego – Bo.Wiem, 2021.

„Kobieta w Fioletowej Spódnicy” Natsuko Imamura

„Kobieta w Fioletowej Spódnicy wygląda dokładnie tak samo jak ludzie z jej otoczenia. Jednak jeśli ktoś przyjrzałby się bardzo, bardzo uważnie mógłby je dojrzeć. Prawdziwe uczucia Kobiety w Fioletowej Spódnicy. Wcale nie bawi się dobrze, nie robi tego z głębi serca. Jej usta się śmieją, ale oczy już nie. Twarze wszystkich wokół są pełne życia, ale wśród nich tylko Kobieta w Fioletowej Spódnicy roztacza wokół siebie ledwie uchwytną aurę smutku. Tylko udaje radosną, żeby nie zakłócać innym miłego czasu. By wyciągnąć ją z tej duszącej atmosfery, już dwa razy próbowałam się do niej odezwać, „Hej, słuchaj” i „Cześć”. Dwa razy zagadywałam ją akurat wtedy, kiedy rozmowa stawała się głośniejsza, i nikt nie zwrócił uwagi, że w ogóle się odezwałam”.

Powieść na zaledwie 140 stron, można ją przeczytać w jakąś godzinę, ale została mi w głowie na długo. Z pozoru wydaje się niby banalną opowieścią o dwóch kobietach: tytułowej, oraz drugiej: Kobiecie w Żółtym Kardiganie, która jednocześnie jest narratorką. Obie pozostają tu bezimienne. Określa je jedynie ubiór, który przecież niewiele mówi o człowieku. Jednak według mnie, ta Fioletowa Spódnica i Żółty Kardigan (pisane dodatkowo z dużej litery) już jakoś się wyróżniają w tłumie, przez co człowiek już nie jest niezauważany, przezroczysty i nijaki. To ważny element opowieści Imamury, bo obie bohaterki pragną być zauważane. Jedna co prawda jakby może ma większy do siebie dystans, ale druga (narratorka) bardzo mocno czuje się wyalienowana. To dlatego zaczyna obserwować Kobietę w Fioletowej Spódnicy. Powoli zaznajamia się z jej codziennymi czynnościami, zna jej adres, wie co jada, na której ławce w parku lubi siadać, wie, że raczej jest samotna i nie ma pracy. Wielu rzeczy się domyśla, kilku wskazówek niby przypadkiem jej udzieli, co sprawi, że Kobieta w Fioletowej Spódnicy pojawi się w pracy, w tym samym hotelu, w którym pracuje Kobieta w Żółtym Kardiganie.

Można by pomyśleć, że naszej narratorce zrobiło się żal Kobiety w Fioletowej Spódnicy, dlatego naprowadziła ją na nową pracę, ale myślę sobie, że tak naprawdę popadła w straszliwą obsesję i już nie wyobrażała sobie dnia bez obserwacji tej Kobiety. Niezwykłe (i trochę przerażające jednak) jest w człowieku to, że potrafi się tak zatracić, że chce być tak rozpaczliwie blisko drugiej osoby, która go w jakiś sposób fascynuje, intryguje, wszyscy na nią patrzą, podziwiają jej wygląd itp. Jak bardzo samotnym i niedocenianym trzeba się czuć, by chcieć być cieniem drugiej osoby?

Ciekawy w tej książce jest rozwój wydarzeń i ich konsekwencje. Nie mogę już zbyt wiele powiedzieć, bo zdradziłabym całą fabułę, a nie o to przecież chodzi. W każdym razie, widać w tej powieści, jak szybko zmienia się postrzeganie człowieka przez innych, wystarczy jedna chwila, by całkowicie zmienić o kimś zdanie. Autorka fantastycznie pokazała stereotypowość naszego podejścia do drugiej osoby, kiedy to nie znając kogoś dobrze (a nawet w ogóle) zaczynamy go oceniać, podziwiać, a potem nagle nienawidzić (czy też zwyczajnie nie lubić). Dlaczego tak robimy? Zazdrościmy czegoś? Nie trawimy, kiedy ktoś się wyróżnia, lub jest przez kogoś wyróżniany? Czemu jesteśmy tacy wredni i niesprawiedliwi, nie akceptujemy tego, że ktoś może być od nas sprytniejszy? mądrzejszy? ładniejszy? I do czego to wszystko może doprowadzić..?

Świetna książka. Niepokojąca, dająca do myślenia, napisana prosto, ale jest to taka oszczędność i prostota typowo japońska. Zatracenie w szaleństwie i obsesji bywa bardzo niebezpieczne, często nawet dla osoby, którą ta obsesja zawładnęła. Polecam!

„Kobieta w Fioletowej Spódnicy” Natsuko Imamura, tłumaczenie Wiktor Marczyk, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego / Bo.wiem.

„Na zawsze w lodzie. Śladami tragicznej wyprawy Johna Franklina” Owen Beattie, John Geiger

O ekspedycji Johna Franklina w 1845r. która miała za zadanie pokonanie ostatniej, nieprzebytej części „Przejścia Północno-Zachodniego” u wybrzeży Arktyki na pewno wielu z was słyszało, choćby Ci, którzy czytali „Terror” Dana Simmonsa, tudzież oglądali serial na podstawie książki. Ja nie czytałam jeszcze „Terroru” więc nie do końca znałam szczegóły tej ekspedycji jakże tragicznej w skutkach. Oba statki „HMS Erebus” i „HMS Terror” zniknęły właściwie bez śladu, a cała załoga nie przeżyła. Co się wydarzyło podczas tej wyprawy, czy faktycznie udało się odkryć ten nieprzebyty nigdy fragment „Przejścia Północno-Zachodniego”? Jak okrutny los spotkał tych ludzi, i co tak naprawdę było przyczyną ich gehenny a ostatecznie śmierci, jest wyjaśnione właśnie w tym reportażu autorstwa Owena Beattie – profesora Uniwersytetu Alberty i jednocześnie antropologa sądowego, oraz Johna Geigera – dyrektora generalnego Królewskiego Kanadyjskiego Towarzystwa Geograficznego.

Czyta się to świetnie, napięcie trzyma przez całą książkę, skrupulatne badania prowadzone na miejscu kilka lat po zaginięciu ekspedycji, a także i dużo później odsłaniają brutalną i jeżącą skórę prawdę. Niewyobrażalnym dla mnie jest cierpienie tych młodych ludzi, oraz desperacja, która popchnęła ich do wielu niepojętych dla nas, czytelników, siedzących w ciepłych domach, czynów. Jakich? Ano, przeczytajcie sami. To tak jak z himalaistami, którzy często osądzani są przez nas, zwykłych leni z kanap, o to, że zostawili kogoś na wysokości 8000 m., bo nie mogli go uratować i że myśleli wtedy tylko o sobie. Że jak to? że sumienia nie mają, jak mogli?? Ano. Ja akurat jestem w stanie to zrozumieć. Dlaczego? dlatego, że w ekstremalnych, naprawdę ekstremalnych sytuacjach, u człowieka wyłącza się rozum i rozsądek, a włącza instynkt przetrwania. Okrutne ale prawdziwe.

Generalnie podziwiam te wszystkie ekspedycje, jakie wyruszyły na poszukiwania, a głównie badaczy, którzy zajmowali się tą sprawą. Mieli odwagę i samozaparcie, by jednak próbować zrozumieć przyczynę śmierci całej załogi. Jedni zmarli wcześniej, inni później. Dlaczego część z nich zmarła już na statku? Jaka była przyczyna? Szkorbut tak bardzo powszechny wówczas? Brak przygotowania? Zbytnia buta i pewność siebie wobec natury? Ekstremalne zimno? Wycieńczenie? Śmierć głodowa? Choroba? a może Inuici? Co się wydarzyło? Co udało się wywnioskować z ekshumowanych w 1984r. z wiecznej zmarzliny ciał trzech członków załogi, pochowanych nieco wcześniej na wyspie Beechey, zanim reszta dokonała żywota, szukając wybawienia i drogi powrotnej? Niesamowicie było czytać o tych trzech osobach, których ciała zachowały się przez tyle lat praktycznie w idealnym stanie. Lód potrafi czynić cuda, jak widać. Podoba mi sie drobiazgowość, upór i rzetelność badaczy. Cała ekshumacja wymagała wielkiego wysiłku zarówno fizycznego, jak i biurokratycznego. To, co odkryli okazało się zaskakujące. Wcześniejsze domniemania na temat przyczyny śmierci załogi zostały kompletnie wyparte przez nowe informacje, które wypełniły wreszcie lukę w dotychczasowej wiedzy na temat jednej z największych zagadek polarnych ostatnich lat.

Niezwykle ciekawa jest ta książka. Bardzo dobrze napisana, opatrzona czarno-białymi fotografiami, które pozwalają na poczucie klimatu tamtych czasów, a niektóre mrożą nawet krew w żyłach. Dodajmy, że niepowodzenie ekspedycji Franklina miało też swoje pozytywne konsekwencje, paradoksalnie. „W ciągu dwóch dekad od zaginięcia jego wyprawy, na poszukiwania wskazówek dotyczących jej losu wyruszy ponad trzydzieści ekspedycji morskich i lądowych, które przy okazji zbadają ogromny obszar Arktyki i naniosą na mapę całą trasę „Przejścia Północno-Zachodniego”.

Serdecznie polecam, a Margaret Atwood w przedmowie pisze o tej książce tak: „Saga o Franklinie była relacją kryjącą w sobie zagadkę, historię pełną domysłów i przypuszczeń, zbiorem pogłosek, legendą, heroiczną przygodą i hagiografią narodu. W „Na zawsze w lodzie” staje się powieścią detektywistyczną, tym bardziej trzymającą w napięciu, że prawdziwą”.

Na zawsze w lodzie. Śladami tragicznej wyprawy Johna Franklina” Owen Beattie, John Geiger, tłumaczenie: Aleksander Gomola, Wydawnictwo Uniwerstytetu Jagiellońskiego, Bo.Wiem, 2021.

„Japonia, Chiny i Korea. O ludziach skłóconych na śmierć i życie” Michael Booth

„Co najmniej setka uczniów szkół średnich siedzi po turecku na chodniku w dzielnicy biznesowej Seulu. Każdy trzyma w ręku żółtego papierowego motyla na patyku. Śmieją się i wdzięczą do aparatów w swoich smartfonach, poprawiają włosy i wydymają wargi, pozując do selfie. Wygląda to jak klasowa wycieczka albo dzień sportu. Jedna z dziewczyn ma torbę z napisem: TOKYO STREET GIRL. U kilku innych zauważam gadżety z logo Hello Kitty. Kapłan w ciężkiej szacie barwy kości słoniowej, z zaczeską, którą w tej części świata nazywa się kodem kreskowym, stoi tyłem do nastolatków za niewielkim pulpitem ustawionym w rynsztoku. Na zwoju, który zwisa z pulpitu, widnieje napis: „Kościół Pamięci Dziewcząt Niewolnic Seksualnych Armii Japońskiej” wraz z numerem telefonu, adresem strony na Facebooku i strony internetowej. Duchowny stoi twarzą do szarego parkanu, który otacza plac budowy po drugiej stronie ulicy. Scenie tej przyglądają się z pewnej odległości przywiezieni tu czterema autokarami policjanci z oddziałów prewencyjnych”.

Taka próbka stylu Michaela Bootha na początek. Styl ten bardzo mi pasuje, a książkę, mimo trudnej tematyki i wielu poważnych zagadnień czy to politycznych, czy historycznych czyta się płynnie i lekko. To ogrom wiedzy tak naprawdę, ale też ciężka praca autora i duży talent do przekazywania obserwacji i przemyśleń. Lektura była przeciekawa, nie na raz, bo jest dość wymagająca. Czytałam ją długo, bo jednak mimo, iż przez tekst się płynie, informacji jest naprawdę bardzo dużo. Książka jest reportażem, momentami śmiesznym, ze względu na poczucie humoru autora, momentami wzruszającym i smutnym. Na pewno mocno obiektywnym, a biorąc choćby pod uwagę powyższy cytat, widać, że autor doskonale zauważa to, co widoczne na każdym kroku w odwiedzonych krajach: łączenie nowoczesności i współczesności z tym, co już było i minęło, ale dalej siedzi zadrą w sercach mieszkańców.

Michael Booth ma niezwykły talent do przekazywania wiedzy (a tę bezspornie posiada), widać że jest dobrym dziennikarzem. To także autor książki „Skandynawski raj”, którą mam gdzieś na półce i niebawem pewnie po nią sięgnę. Tutaj, autor rozmawia z różnymi ludźmi w różnym wieku, o różnych poglądach, są to politycy, weterani wojen, ale też ofiary zbrodni wojennych czy represji. Spotyka się też z osobami kierującymi muzeami, prowadzącymi badania czy choćby ze zwykłymi studentami. W każdym z odwiedzonych krajów dowiaduje się czegoś na temat zaszłości historycznych, kultury, polityki, ale szuka przede wszystkim odpowiedzi na pytanie: dlaczego narody Japonii, Chin i Korei są od lat ze sobą skłócone, jakoś nie do końca się akceptują mimo, że są „sąsiadami”.

NIezwykłe ile smaczków można wynieść z lektury tej książki. Ileż tu jest informacji i ciekawostek. Nie jest to książka podróżnicza jednak w swoim zamyśle, to bardziej opowieść o ludziach, o historii krajów, narodu. Kto komu podlegał, kto kogo wybijał, albo kto komu zawadzał. To również opowieść o tych wszystkich kwestiach, które zaważyły na wzajemnym szacunku czy jego braku. O tym, co wpłynęło na takie a nie inne postrzeganie danego kraju i jego mieszkańców. Ważne są tu przede wszystkim sprawy takie jak: przebaczenie, zadośćuczynienie, przeproszenie za zbrodnie i krzywdy, wszystko to głównie widać u starszych pokoleń mieszkańców (głównie Chin i Korei, bo generalnie te kraje są najbardziej uprzedzone do Japonii, to jej najwięcej zarzucają, choć z drugiej strony fascynują się jej kulturą, technologią i nowoczesnymi modami. Dlaczego?)

W tych wszystkich rozmowach, spotkaniach widać, że ludzie młodzi są bardziej tolerancyjni, bo albo nie znają na tyle dobrze historii swojego kraju, albo po prostu chcą o niej zapomnieć i żyć w normalnym, zgodnym świecie, bez uraz i bez rozpamiętywania. Weźmy na przykład rzeź w chińskim Nankinie dokonaną na ludności cywilnej przez wojska japońskie. Chiński producent mebli, który założył muzeum masakry nankińskiej, prywatne dodajmy, mówi „Ludzie stają się potworami i może się to przydarzyć każdemu narodowi i każdemu krajowi. Każde państwo może się dopuścić czegoś równie potwornego, jak masakra w Nankinie. Stać na to każdą cywilizację i każdą grupę etniczną”. Czyż nie tak? (A propos masakry w chińskim Nankinie polecam również książkę Iris Chang „Rzeź Nankinu”, którą autor tu wspomina, a którą czytałam parę lat temu. Jej recenzja na blogu nie powstała, bo nie mam słów, by o tym pisać. Nadal te emocje są we mnie i w głowie nie mieści mi sie takie okrucieństwo ludzkie.)

Ciężko jest czytać o Jednostce 731 w Korei, w której przeprowadzano okrutne badania na ludziach, czy o tak zwanych „sekcjach pocieszania” tworzonych podczas II wojny światowej. To o kobietach z tych sekcji mówi mówi m.in cytat z początku mojego wpisu. „Kobieta pocieszycielka” mogła być gwałcona dziennie przez około 40 mężczyzn, co było dopuszczane przez rząd. Ciężko się czyta o podziale Korei na Północną i Południową (Północnej autor nie odwiedził, ale przytacza różne trudne historie związane z tym krajem). Dużo się dowiedziałam też o Tajwanie, może to są podstawowe rzeczy, ale podane bardzo czytelnie i lekko, zresztą nigdy specjalnie się nie interesowałam tą wyspą, a tu proszę: populacja to Hakka, Hoklo i Aborygenowie tajwańscy. Tajwan jest też jednym z pierwszych państw (nie-państw, bo nadal z tym uznaniem niepodległości jest ciężko), które może pochwalić się równouprawnieniem płci, albo akceptacją małżeństw jednopłciowych. Nie wiedziałam o tym. A wiecie co to jest Związek Bambusowy? Ha.

To bardzo mocna pozycja, dobrze napisana, przenikliwa, rzetelna i ciekawa, a przede wszystkim poszerzająca wiedzę. Doskonałe studium kultur i konfliktów w Japonii, Chinach i Korei. Bardzo polecam.

„Japonia, Chiny i Korea. O ludziach skłóconych na śmierć i życie” Michael Booth, tłumaczenie Barbara Gutowska – Nowak, wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego – Bo.Wiem, 2021

„Kwarantanna” Wytske Versteeg

Może być zdjęciem przedstawiającym książka

„Najdziwniejsze jest to, czego nie ma – absolutna nieobecność dźwięku. Żadnych obłąkańczo dzwoniących rowerzystów kamikadze, zero poirytowanego klaksonu kierowcy, któremu drogę zajechał samochód dostawczy, ostały się jeszcze tylko ptaki. Tylko ptaki, które dzięki zniknięciu człowieka odkryły nową radość życia i teraz głośniej i bardziej triumfalnie śpiewają. Spodziewałem się, że koniec będzie bardziej dramatyczny. Jakieś bicie w kotły albo biali jeźdźcy, plaga szarańczy i przeraźliwe zgrzytanie zębami. Ale będę szczery: nie tęsknię za ludźmi. Bez wątpienia coś zostanie utracone wraz ze zniknięciem hord, które jeszcze nie tak dawno temu zaludniały to miasto, po prostu nie wiem, co. Nie czuję absolutnie żadnego obowiązku, by je opłakiwać. Wszyscy ci nieznajomi, przedwcześnie złamane życia nie robią na mnie żadnego wrażenia: przeciwnie, trudno mi w sobie stłumić poczucie triumfu, kiedy idę wymarłymi ulicami bez konieczności zatrzymywania się przed kimkolwiek, nie będąc przez nikogo obserwowanym. Oto on, ostatni człowiek; tu jestem”.

Nasz bohater Tomas Augustus, ceniony chirurg plastyczny, nie jest początkowo człowiekiem wzbudzającym sympatię. To egoistyczny, bezczelny i zadufany w sobie człowiek. Nie płacze po obumarłym świecie, który nawiedziła straszna choroba, katastrofalna w skutkach pandemia, nie tęskni za swoją żoną, której się brzydził, on, ten „mizoginiczny mizogin” jak powiedziała o nim pewna kobieta, jest dumny z tego, że przetrwał chorobę, że może cieszyć się ze swoich zapasów, być w tym nawet lekko znudzonym i czuć się wolnym. Tylko czy aby na pewno?

Wspomnienia, jakie wyłaniają się w czasie tej „nudy” w jego głowie, liczne retrospekcje ze swojego życia sprzed kwarantanny, jakimi raczy nas bohater, sprawiają, że przez pewien czas nawet mu współczujemy w jego nieszczęśliwej, niespełnionej miłości do dużo młodszej Marii ale też w jego smutku po śmierci matki. Ten bezduszny, cyniczny człowiek, jednak ma jakieś uczucia! Wydaje się, jakby sam pragnął pozbyć się tej swojej powierzchownej warstwy sarkazmu i nienawiści, uważa, że ta powierzchowność jest zwodnicza i marzy o tym „bym mógł zza niej wypaść, nagi, bezbronny, niepokalany”.

Tajemnicza choroba, która spowodowała pandemię, roznosi się poprzez dotyk. I nawet to jest powodem konstruowania przez bohatera pięknych i mądrych myśli (których w tej cieniutkiej powieści jest naprawdę mnóstwo – to zasługa świetnego pióra młodej holenderskiej autorki, której imienia i nazwiska nawet nie ośmielę się wymawiać!): „Tylko osoby samotne przeżywają tę chorobę: ci, którzy sami nie dotykają lub których się nie dotyka i dlatego pozostają bezpieczni”. A wracając do Tomasa, czy jego pogarda wobec ludzi, którzy go otaczają ma szansę przemienić się w coś innego? Może jednak zacznie tęsknić za czułością, zrozumieniem, obecnością drugiego człowieka, dotykiem?

Ta opowieść wzbudza wiele emocji podczas lektury. Podoba mi się przedstawienie postaci, nie tylko Tomasa, jest tu też jego żona Leanne, którą widzimy tylko oczami Tomasa, a to co widzimy jest tak nabuzowane jadem i obrzydzeniem…. Jest też matka Tomasa, a także Josef, kim jest Josef? To świetny przykład powieści, która w swojej niewielkiej objętości ujmuje tak dużo. Nie trzeba pisać opasłej książki, żeby przedstawić w tak interesujący sposób życie człowieka. No i jeszcze opis świata w czasie pandemii, który aktualnie bardzo dobrze znamy i zrozumiemy.

Kunsztowna powieść. Intrygująca, wspaniale napisana, dająca do myślenia. Polecam

„Kiedy umrę, puste domy staną się najwyżej nieco bardziej puste, ciche ulice nieco bardziej ciche”.

„Kwarantanna” Wytske Versteeg, tłumaczenie Jadwiga Jędryas, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Bo.wiem, 2021

„A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura

W prostocie siła. Ta książka jest cieniutka, ale zawiera bardzo dużo emocji mimo bardzo prostego języka, jakim jest napisana. Przyznaję, że były nawet dwa momenty, które mnie mocno wzruszyły, bo dotknęły jakichś moich czułych strun. To mądra historia, taka, która daje do myślenia, dzięki której stawiamy sobie pewne pytania a odpowiedzi, które znajdujemy niekoniecznie mogą nam się spodobać. Przynajmniej tak było w moim przypadku. Czytałam ją przez dwa wieczory, a myślę o niej cały czas. „Seria z Żurawiem” to dość specyficzne książki, może dlatego, że autorzy egzotyczni, szczególnie Japonia, która odbiega bardzo kulturowo od naszej rzeczywistości. Powieść Genki Kawamura mogłaby być równie dobrze autorstwa Murakamiego, głównie ze względu na gadającego przez moment kota Kapustka. Ot, takie skojarzenie….

Bohaterem jest trzydziestoletni mężczyzna, listonosz, który mieszka sam ze swoim kotem i nagle dowiaduje się, że umiera. Już, teraz, zaraz, niebawem. Stan terminalny raka. Cóż. Bywa. Nagle dowiadujesz się, że jesteś chory i że życia zostało Ci bardzo mało: co zrobisz? Będziesz rozpaczać, czy może zaczniesz spełniać zaległe marzenia, o ile w ogóle zdążysz? Genki Kawamura daje bohaterowi jednak szansę na dłuższe życie. Pod warunkiem. Jakim?

Pojawia się diabeł w kolorowej koszuli i zawiera pakt z naszym bohaterem. Jeden dodatkowy dzień życia za każdą rzecz, którą można będzie usunąć ze świata. Coś za coś. Im więcej tracisz, tym więcej zyskujesz. Czy na pewno? Nasz bohater niestety nie do końca będzie mógł sam te rzeczy do usunięcia wybierać. Diabeł będzie miał więcej do powiedzenia. A to całkiem fajna postać, ten diabeł. Taki jakby nasz klon, tyle, że dość specyficzny. Czego zatem pozbyłbyś się z życia człowieku, aby zyskać dodatkowy dzień życia? Czy może byłby to telefon? a może zegarek? a może … Twój kot? Zresztą tych rzeczy można byłoby wymieniać mnóstwo. Każda z nich jest ważna i nieistotna zarazem. Wszystko zależy od perspektywy. Jak potoczy się życie naszego młodego bohatera, który znalazłszy się w tej dziwnej sytuacji, zacznie analizować swoje życie i wspominać przeszłość? Dlaczego zachowywał się kiedyś tak a nie inaczej? Co czuje do ojca, z którym od lat nie rozmawia, jak wyglądałoby jego życie, gdyby ktoś przedstawił je w filmie? A jak wyglądałoby Twoje, czytelniku? Czy wiałoby nudą, a może smutkiem, żalem i samotnością, czy może film ten byłby pełen akcji i niespodziewanych jej zwrotów?

„Od momentu, gdy człowiek zda sobie sprawę, że niedługo umrze, można tylko starać się powoli godzić pragnienie życia z nieuchronnością śmierci – żałując wielu drobnych wyborów i myśląc o marzeniach, których nigdy nie uda się zrealizować. Miałem moc przedłużania mojego pobytu na ziemi, ale doszedłem do wniosku, że właśnie ten żal jest piękny. Bo to dowód na to, że żyłem”.

To piękna książka, choć napisana naprawdę w prosty sposób, prostym językiem. Wspomnienia bohatera wzruszają, każą się zastanowić nad tym, co robimy, jak żyjemy, czy relacje jakie nawiązujemy bądź zrywamy dają nam szczęście, spokój a może są wyrzutem sumienia? Czy jesteśmy szczerzy sami ze sobą? Ta historia, mam wrażenie, odziera człowieka ze złudzeń. No bo, jaki byłby ten nasz film? i czy faktycznie chcielibyśmy usuwać coś ze świata, byle tylko zyskać jeden dzień życia takiego, jakim żyjemy teraz? Pomyślmy głębiej nad tym…

„A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura, tłumaczenie Dariusz Latoś, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Bo. Wiem -Seria z Żurawiem, 2021