Archiwa tagu: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego

„Biblioteka w oblężonym mieście. O wojnie w Syrii i odzyskanej nadziei” Mike Thomson

„Tajna biblioteka w Darajji była nadzwyczajnym dziełem. Grube mury tego podziemnego schronienia osłaniały czytelników przed okropieństwami rozgrywającymi się na powierzchni. Miejsce spokojnej lektury, nauki i rozmowy; celebrowania literatury, poezji, nauki i historii. Miejsce planowania przyszłości bez kul i pocisków. Najistotniejsze nie było jednak pomieszczenie ani nawet tysiące zgromadzonych w nim książek. Najważniejsi byli ludzie, którzy to miejsce stworzyli. Ludzie, którzy ryzykowali życiem, aby zapełnić regały książkami, organizowali wykłady i kluby dyskusyjne, katalogowali tytuły i szorowali podłogi. Ludzie, którzy w tak okrutnych czasach nie stracili wiary w wartość kultury i człowieczeństwa”.

Właściwie ten cytat jest podsumowaniem tego, co chciałabym napisać o tym reportażu, który został opublikowany w formie dokumentalnej przez Mike’a Thompsona na falach BBC Radio 4 w 2016r., a teraz u nas w formie książki. I generalnie, to jedna z najlepszych książek jakie przeczytałam w tym roku.

Odkąd Syria stała się piekłem w wojnie prowadzonej przez dyktatora Baszszara Al-Asada, wiele miast zostało odciętych od świata. Wjazd dla korespondentów zagranicznych czy dziennikarzy był niezwykle utrudniony, a potem już wręcz niemożliwy. Mieszkańcy oblężonych miast, w tym Darajji właśnie, byli zdani tylko na siebie. Nawet człowiek nie zdaje sobie sprawy, jak to jest, kiedy nagle dom przestaje mieć ściany, kiedy znane na cały świat, winogrona z Darajji przestają istnieć, a od rana do wieczora słychać huk bomb i strzały, rozkładające się ciała bliskich leżą na ulicach, a dzieci mimo strachu przemykają do piwnic w których nauczyciele organizują lekcje.

W 2012r. po masakrze przeprowadzonej ludności cywilnej dokonanej przez siły rządowe, miasto stało się symbolem oporu wobec reżimu Al-Asada. Jak podają źródła, w tym choćby wikipedia (by skrótowo nakreślić wam sytuację) „siły rządowe regularnie zrzucały także bomby beczkowe. Przejście miasta w ręce armii syryjskiej nastąpiło po porozumieniu, w wyniku którego żołnierze rebelianccy wraz z cywilami zostali ewakuowani z miasta oraz dopuszczono pomoc medyczną ze strony Syryjskiego Czerwonego Krzyża. Po ewakuacji Darajja całkowicie opustoszała – 4000 cywilów zostało przymusowo przesiedlonych do innych miejscowości w obrębie muhafaz Damaszek i Miasto Damaszek. Od 700 miejscowych bojowników przetransportowano do muhafazy Idlib, gdzie mieli kontynuować walkę. Przymusowe przesiedlenia mieszkańców miasta zostały skrytykowane przez ONZ.” Wszystko to oczywiście jest opisane również w reportażu Mike’a Thomsona, ale ponieważ autor miał bezpośredni kontakt z mieszkańcami (przez Skype, WhatsApp, telefon, bo tylko tak spisywał ich relacje, z racji zakazu wjazdu do kraju) to jest tu więcej szczegółów i też ich emocjonalnych, osobistych historii. Wszystko jest niezwykle wzruszające i ukazuje ogromną siłę i odwagę ludzi, którzy przecież jeszcze są bardzo młodzi, a już zostali pozbawieni normalnego życia, domu, często bliskich, rodziny.

Ten reportaż przedstawia naprawdę wspaniałych ludzi, którym autor oddaje głos. I tak, jest tu Abdul Basit Al-Ahmar, jeden z twórców bliblioteki, jest Ratib Abu Fajiz – młody chłopak, który nie znał wcześniej wojny, ale jak większość młodych walczył w obronie miasta, jest Abdul Basit, który mówi, że gdy cały świat już o Syrii zapomniał a m.in. konwoje Czerwonego Krzyża były zawracane z granicy: „zaczęliśmy więc od uprawiania warzyw, ale szybko zdaliśmy sobie sprawę, że musimy nakarmić także nasze umysły”, jest też Abu Malik Al-Shami zwany syryjskim Banksy’m – fantastyczny, wrażliwy człowiek, artysta, który swoimi muralami/rysunkami na zniszczonych murach domów próbował podnieść na duchu mieszkańców, a także pokazać światu, że Syria się nie poddaje. Oto kilka jego prac :

źródło: bbc.com

No i jest również czternastoletni Amdżad, samozwańczy bibliotekarz, który z wielką pasją katalogował wszystkie zebrane przez mieszkańców książki z opuszczonych domów, znoszone głównie w nocy w obawie przed strzałami snajperów, do sekretnej piwnicy, w której urządzono bibliotekę.

źródło nytimes.com

To przeciekawy, ważny i wzruszający reportaż, który przedstawia konflikt w Syrii w bardzo przystępny sposób, i choć nie bez emocji, to przez tę książkę się wręcz płynie. Autor skupia się na sytuacji w kraju, ale przede wszystkim na osobach, które są tu prawdziwymi bohaterami. Tych kilka wymienionych wyżej, to naprawdę zaledwie przykłady… Jest tu dużo więcej nazwisk, o których warto wiedzieć i pamiętać. Czuć, że autor zżył się z nimi bardzo, zaprzyjaźnił i było mu momentami wstyd, że mieszka w kraju, w którym może bezpiecznie wyjść na ulicę i że na przykład jedzie właśnie do znajomych na kolację, podczas gdy tam, w Darajji ludzie nie mają co jeść, a jakakolwiek wyprawa w poszukiwaniu czegoś do jedzenia może skończyć się śmiercią, albo od strzału snajpera, albo od bomby beczkowej z gwoździami, albo od zrzuconego napalmu.

Co się stało z biblioteką, czy nadal istnieje? Można się domyślić. Jak bardzo czasem nie doceniamy tego, co mamy… Jak często nie zdajemy sobie sprawy, że nie tylko siła i spryt się liczy, to przede wszystkim wiedza daje nam przewagę. Dlatego książki, czytanie, dokształcanie się były i są ważne. Miejsce takie jak biblioteka pozwoliło przetrwać wielu osobom w oblężonej Darajji. Dało im siłę, poczucie wspólnoty. Przestrzeń dla nadziei i tlen dla duszy. Abdul Basit mówi, że biblioteka była niczym „miejsce, w którym spotykają się anioły. Zawsze gdy wchodziłem do biblioteki, latałem”.

Piękni ludzie, ważny reportaż – czytajcie!

„Biblioteka w oblężonym mieście. O wojnie w Syrii i odzyskanej nadziei” Mike Thomson, tłumaczenie Andrzej Homańczyk, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2020

„Perfekcyjny świat Miwako Sumidy” Clarissa Goenawan

„Przezroczyści ludzie są całkowicie normalni. Tak normalni, że niczym się nie wyróżniają i po prostu wtapiają się w tło. Jeżeli przyjrzeć się uważnie, można ich dostrzec blisko końca szeregu podczas wycieczek szkolnych, ale nigdy na samym końcu. W klasie siedzą gdzieś pośrodku, zazwyczaj przy ścianie. Nie zajmują przyjemnych miejsc z widokiem, przy oknie. Nie są najlepszymi uczniami w klasie, ale radzą sobie na tyle dobrze, żeby zdawać egzaminy. Reasumując, są typowymi przeciętniakami. Utrzymują w miarę dobre relacje z kilkoma osobami z klasy, ale nie mają prawdziwych przyjaciół. Prowadzą spokojne życie w liceum, na studiach i potem w pracy. Zwykle zawierają małżeństwa z podobnymi sobie, ponieważ inni mogliby przesunąć ich bliżej centrum uwagi, a oni nigdy nie przyzwyczaili się do tego, żeby się nimi interesowano. Są przecież prawie niezauważalni”.

Ten cytat to przemyślenia Chie, jednej z dziewczyn, która przyjaźni się z tytułową Miwako Sumida. Chie od zawsze tak się czuła: niezauważana, niewidzialna, dopóki nie poznała Miwako i jej wielkiej tajemnicy, która jest na tyle bolesna i trudna, że doprowadziła Miwako do samobójstwa. Jednym z głównym bohaterów książki jest też chłopak, Ryusei, który mieszka wraz ze starszą siostrą Fumi. Zostali sami po śmierci rodziców, którzy zginęli w wypadku. Ryusei kocha książki, Fumi maluje. Chłopak przypadkowo poznaje Miwako i zakochuje się w niej, niemniej jednak ta go ciągle odtrąca i traktuje tylko jako przyjaciela. Kiedy w pewnym momencie dochodzi między chłopakiem a dziewczyną do zbliżenia, dziewczyna nagle znika, a Ryu zostają listy od niej.

Cała powieść osadzona jest mocno w japońskim klimacie, mimo, iż napisała ją singapurska pisarka pochodząca z Indonezji. To minimalistyczna, piękna historia, która opowiada losy kilku młodych ludzi dotkniętych nagłym samobójstwem Miwako. Dlaczego dziewczyna to zrobiła? Stało się to tak niespodziewanie…. co ją do tego popchnęło? Chie wie, ale Ryusei nie… dlatego tajemnicze listy od Miwako popchną go do wyjazdu śladami Miwako, podczas którego będzie chciał zrozumieć, dlaczego dziewczyna się zabiła.

Fumi z kolei, która ma dar widzenia duchów, spotka Miwako już po jej śmierci i nie będzie to spotkanie tak oczywiste, jakby z początku się wydawało. Będzie to zaskakujące, niezwykłe i bardzo dziwne, nie tylko dlatego, że to spotkanie z duchem. W ogóle Fumi jest ciekawą postacią. Urodziła się jako chłopiec, ale czuje się dziewczyną. Dyskryminowana niegdyś w szkole za „inność”, musiała długo ukrywać swoją tożsamość. Teraz, gdy już dorosła, stara się żyć odważniej, chce czuć się sobą i być z tego dumną, choć nie jest łatwo. Obserwowanie jej postaci to poniekąd przyjemność dla czytelnika, oczywiście takiego, który nie ma uprzedzeń seksualnych, płciowych itp.- to naprawdę cieszy, że taka postać pojawia się w książce i że jej siła w walce z uprzedzeniami może być dla kogoś przykładem.

Każda z postaci w tej króciutkiej opowieści ma swoją historię i uważam, że każda z ich została świetnie zbudowana. Zarówno tytułowa Miwako, jak i Chie, Ryu czy Fumi mają swoje tajemnice. Jednym dodają one siły do walki z życiem, a innym tę siłę odbierają. Jeszcze inni odnajdują siłę w byciu czyimś przyjacielem.

Generalnie, to, co mi wynika z tej powieści, to to, że warto pamiętać, że każdy jest inny. Że każdemu należy się szacunek, że każdy ma swoją historię i że każdy próbuje budować swój mały, perfekcyjny świat, ale czasem rany zadane w przeszłości są zbyt głębokie, by mogły się zabliźnić i wpływają zbyt mocno na tą naszą wymyślnie stworzoną rzeczywistość. To mądra książka, subtelna, pokazująca w niepokojący sposób jak trudno czasem dotrzeć do bliskiej nam osoby, która otoczona jest pancerzem trosk i ran. Historia Miwako to też taki dowód na to, że depresja jednej osoby może być kompletnie niewidoczna dla innych, albo być odbierana w jakiś pokrętny sposób. Tak sobie myślę.

Jedna uwaga, nie wiem czy to kwestia tej „japońskości”, kultury szeroko pojętej, ale wszystkie dialogi wydawały mi się mocno „ugrzecznione”, zbyt momentami uprzejme i kulturalne, brakowało mi w nich jakiegoś, takiego luzu, choćby potoczności języka. Cały czas ogromny szacunek, kultura, wyważenie. To oczywiście dobrze, ale w książce momentami brzmiało mi dość sztywno. Nie wiem, czy takie zachowanie w życiu młodych ludzi jest realne, być może w Japonii faktycznie?

Polecam, zapadła mi w pamięć ta książka.

„Perfekcyjny świat Miwako Sumidy” Clarissa Goenawan, tłumaczenie Magdalena Rabsztyn-Anioł, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2020.

„Kolekcjoner porzuconych dusz. Reportaże z Brazylii” Eliane Brum

„Reportaż oznacza konieczność opuszczenia siebie i zamieszkania w drugim człowieku – w świecie będącym drugim człowiekiem. Ruch ten możemy wykonać wyłącznie przez słuchanie angażujące wszystkie zmysły, a więc docierające zarówno do tego, co wypowiedziane, jak i do tego, co niewypowiedziane; do tego, co brzmi i wybrzmiewa, jak i do ciszy. Zarówno do powierzchni mebli, jak i do wyboru obrazków na ścianach. Do zapachów i nieobecności. Zaprzeczeń, zaskoczeń i wahań. Obgryzionych paznokci, nałożonego lub zapomnianego lakieru. Szczelin. Pozostałości. Słuchanie pozwala nie tylko poznać drugiego człowieka, lecz także umożliwia nam opuszczenie siebie i wejście w jego skórę. Reportaż oznacza wyjście poza uprzedzenia, sądy, światopogląd, aby wkroczyć w odmienne doświadczenie istnienia na świecie. Następnie trzeba udać się w długą drogę powrotną, wydać na świat słowa składające się na historię zapośredniczoną przez ciało powracające z nieznanego miejsca i opowiadające o pewnym „gdzieś”, które dzięki reportażowi stało się również „tu”. W ten sposób docieram też do ludzi, dla których słowo i pismo to dwie różne rzeczy”.

Powyższy cytat pochodzi ze wstępu do książki autorstwa Eliane Brum. Warto go przeczytać, bo autorka opisuje w nim swoje podejście do świata, do ludzi, do życia w ogóle. Przedstawia swój sposób widzenia różnych, poruszonych w reportażach kwestii, pokazuje jak dobierała sobie historię i jak odbywało się samo ich zapisywanie, ile czasu spędzała z konkretnymi osobami, które w tym zbiorze zyskują miano bohaterów.

Nie wiedziałam wcześniej zbyt wiele o Brazylii. Jak sama autorka wspomina, nikt z Europy o niej zbyt wiele nie wie. Kraj ten kojarzy się nam z nędznymi fawelami, karnawałem w Rio, piłką nożną i puszczą amazońską. Właściwie nikt nie zagłębia się w historię kraju i ludzi, których przeszłość to pokolenia niewolników, emigrantów, biedaków. Historia Brazylii była i jest burzliwa: wiele lat pod rządami dyktatury, wiele niesprawiedliwości społecznych, rasizm, gangi przestępcze, ale przede wszystkim kontrasty między bogactwem, a biedą to najważniejsze problemy. Każdy z reportaży porusza ważne kwestie, ale zrobione jest to w bardzo wyważony, delikatny sposób. Wiele z nich wzrusza, łamie serce i co wrażliwszemu czytelnikowi może być ciężko to czytać. Niemniej jednak warto, bo to kawał dobrej roboty. Autorka, jak jest napisane na ostatniej stronie okładki słowami Aleksandra Lipczak: „Jak nikt inny potrafi spleść w całość przemoc i poezję, niesprawiedliwość i piękno, ekstremalne wykluczenie i zwykłe życie”.

Ujęło mnie tu sporo historii, ale najbardziej chyba dwie: o domu spokojnej starości i o matkach, które musiały pochować własne dzieci, zabite w wyniku porachunków gangsterskich. Te dwa reportaże najbardziej mnie dotknęły i na pewno zapamiętam je na długo.

Dom spokojnej starości jawi się jako przejście z życia w śmierć, ale mimo, iż samotność, smutek i choroby są tam najmocniej ukazane, to zdarzają się również romanse, tkliwości i radość z ukradkowego przebywania razem. Niemniej jednak to bardzo smutny reportaż. „Tak jak wszyscy Sandra znajduje się w martwym punkcie. Starcom ubyło więzi, przyjaźni i czułości, a przybyło lat. Żyją dłużej niż ich rodzice i dziadkowie i doświadczają większej samotności. Jeszcze zanim ich serce zabije po raz ostatni, spotyka ich śmierć społeczna. Kroczą zbyt wolno w szybkim świecie, który nie wybacza potknięć. Stali się nieygodnymi dowodami. Społeczeństwo porzucające ich pod żelazną bramą Domu wie, że stąpa po grząskim gruncie, bo nawet najlepszy chirurg plastyczny nie będzie w stanie przeciągnąć młodości w nieskończoność. Stanowią pokryte zmarszczkami, niepewnie stawiające kroki, uciążliwe przypomnienie nie tego, co było, lecz tego, co czeka każdego”. Co za piękny i trafny opis w ogóle! (Język Eliane Brum jest genialny, dodatkowo trzeba pochwalić tłumacza, Pana Gabriela Borowskiego, który wykonał świetną robotę, bo czyta się te reportaże niezwykle płynnie i dobrze. Sam zresztą popełnił niewielkie „Słowo od tłumacza”, w którym opowiedział, jak trudna była praca nad tym przekładem.).

Z kolei reportaż o matkach swych zabitych synów, odkładających pieniądze na kolejne trumny, nie tylko obrazuje ich ciężkie życie, jako matek, ale też odsłania zasady rządzące w fawelach, czyli brazylijskich dzielnicach nędzy. Średnia długość życia chłopców zaangażowanych w handel narkotykami (bo tu nie ma nic innego do roboty, a z drugiej strony, by przeżyć w ogóle, trzeba przynależeć do jakiegoś gangu) wynosi dwadzieścia lat, do tego dochodzi klasa społeczna i kolor skóry, które determinują, kto szybciej zginie. Matki próbują chronić swoje dzieci, zamykając je w domach, ale przecież nie da się tak żyć cały czas. Broń palna noszona przez chłopców w wieku trzynastu lat, jest tu czymś normalnym. „Helena Silva Cruz straciła dwóch synów. Trzeci stał się zabójcą, gdy pomścił braci”.

„Kolekcjoner porzuconych dusz” jest tytułem całego zbioru, ale też tytułem jednego z reportaży opowiadającym o człowieku, który zbiera z ulic w Porto Alegre różne przedmioty wyrzucane przez mieszkańców, nazywa to „okruchami miasta”. To kolejny wzruszający reportaż. Inny z kolei opowiada o akuszerkach niosących pomoc w puszczy amazońskiej, które zajmują się, jak to określają, „łapaniem dzieci”. „Akuszerka nie ma wyboru. Wzywa się ją w środku nocy, by zasiedlała świat”. Jest tu też opowieść o chorej na nieuleczalny nowotwór kobiecie, o człowieku, który od rana wykrzykuje na ulicy reklamę kumulacji w totolotka, o połykaczu szkła, o poszukiwaczach złota, o krainie Śródziemia w puszczy amazońskiej, którą za wszelką cenę rząd chce zniszczyć, budując elektrownię wodną na rzece etc..

Każdy z tych reportaży jest ważny i każdy niesie jakąś naukę, wzbudza empatię w czytelniku. Mogłabym tu zarzucić was cytatami, bo jest mnóstwo wartych tego, ale sięgnijcie sami po reportaże Eliane Brum. Książka tej wielokrotnie nagradzanej dziennikarki jest warta dużej uwagi, bo mimo, iż w każdym kraju są podobne problemy i podobne krzywdy, to warto o nich czytać, by mieć choćby świadomość tego, co działo się/ dzieje na świecie.

„Kolekcjoner porzuconych dusz. Reportaże z Brazylii” Eliane Brum, tłum. Gabriel Borowski, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2020.

„Motyle. Opowieści o wymierających gatunkach” Josef H. Reichholf

Autor książki jest cenionym i znanym zoologiem i biologiem niemieckim, który nie tylko prowadził swego czasu wiele badań, kierował działem kręgowców w bawarskim muzeum zoologicznym, ale jest też człowiekiem wielkiej pasji i łagodności. Jego książka to pozycja naukowa, która, jak na taką przystało, opiera się na wielu badaniach, doświadczeniach i teoriach, ale jest to też piękna opowieść o przyrodzie, która niestety z upływem czasu zmienia się pod wpływem niekorzystnych działań człowieka. Kiedy czyta się o tym, jak bardzo niknie w naszych oczach świat roślin i zwierząt, to nie tylko robi się smutno, ale też ogarnia wściekłość, że kolejne pokolenia nie zaznają już beztroskich zabaw na łąkach, leśnych ostępach i nie będą wiedziały co to, na przykład, żaba, dzik, albo…. fruczak gołąbek, czy cytrynek latolistek. Weźmy poniższy opis, czy nie kojarzy Wam się choćby w części z Waszym dzieciństwem, gdzieś na wsi, jeśli tam się urodziliście, lub też podczas wyjazdów do dziadków czy po prostu sielsko?

„Tuż za płotem naszego ogrodu zaczynały się łaki i pola. Pomiędzy wsią a lasem łęgowym nad Innem płynęły przez łąki trzy strumienie. Jeszcze jeden wytryskał z niewielkiej terasy pół kilometra od domu. Ta krawędź brzegowa Innu z późnej epoki lodowcowej oddzielała nieco wyżej położone ziemie uprawne od łąk. Całą wieś otaczały sady. Niewiele z nich było ogordzonych. Zimą do ogrodów przychodziły sarny i zające. Aby chronić młode pnie przed ogryzaniem, owijano je zwykłą drucianą siatką, jakiej używano na klatki dla kur i królików. Na polach rosły wszystkie rodzaje zbóż, jak również buraki, kapusta i ziemniaki. Pola koniczyny przeplatały się z polami pszenicy, jęczmienia, żyta i owsa. Kukurydzy jeszcze nie było. Kiedy wędrowałem krętą dróżką do źródła strumienia, napotykałem prawie wszystkie z tych upraw. Gdzieniegdzie sadzono też fasolę. Na półkilometrowym odcinku można było znaleźć polne owoce. Późną jesienią po zbiorach stawała się widoczna siatka miedz. Latem biegały po niej zające. Kuropatwy i skowronki gniazdowały na tych trzydziestocentymetrowych pasach granicznych w otoczeniu pachnących kwiatów rumianku i maruny z wianuszkami białych płatków wokół żółtego środka, czerwonych maków i wielu innych polnych ziół. Wiosną rozlegało się charakterystyczne czyrykanie kuropatw. W maju odzywały się przepiórki swoim „pit-pi-lit”, a pod niebem śpiewało tyle skowronków, że często nie mogłem odróżnić, od którego z unoszących się niemal pionowo ptaszków dochodzi głos stapiający się z chórem innych”.

Sam ten opis już pokazuje jak zróżnicowana była przyroda i ile gatunków roślin bytowało w tej samej przestrzeni, co sprzyjało owadom, a w szczególności motylom, by mogły tam latać od wiosny do nawet jesieni, korzystając z dobroci kwiatów. Badania nad motylami dziennymi i nocnymi prowadzone były przez autora od dawna. Głównie skupiał się on na liczeniu osobników z różnych gatunków, wykorzystując do tego różne ciekawe metody od zwykłego liczenia podczas spacerów, po sprytne przyrządy (no bo jak zliczyć te szybko fruwające stworzenia? jak skatalogować coś, co nie da się „usidlić”?).

Jego obserwacje są niezwykle ciekawe, choć momentami, ze względu na naukowe podejście, przyznaję, bywały nużące. Niemniej jednak czytając tę książkę dowiedziałam się wiele o motylach, jakie czasem widzę m.in. podczas swoich pozamiejskich wypraw. Niezwykłe jest to, że są to tak piękne, krótko żyjące zwierzęta, ale jednocześnie tak wytrwałe. Niektóre, jak osetniki, potrafią pokonać drogę z Sahary do Europy, inne są trujące dla ptaków na nie polujących, latają powoli (kraśnik sześcioplamek), aby ciepło wytwarzane przez ich ciało, nie przyspieszyło działania trucizny, co w konsekwencji mogłoby je same otruć, a jeszcze inne stosują zjawisko mimikry, czyli naśladują gatunki trujące, choć same nimi nie są (cytrynek latolistek).

Czytanie o przepoczwarzaniu się w motyla, o dojrzewaniu gąsiennic motyli wodnych czy o namiotnikach, które pokrywają swoich oprzędem drzewa czeremch, było fascynujące. Interesujące było też niezwykłe zachowanie motyli z gatunku mieniaków, które zachowują się jakby były na rauszu, bo i bywają faktycznie. Dlaczego? Co oznacza, kiedy widzimy „goniące się” dwa motylki, czy to gody, czy może walka o terytorium? jak odróżnić samca bielinka kapustnika czy motyla z miernikowcowatych od samicy, ile trwa hibernacja motyli, a ile imago? na jakie ujemne temperatury odporne są motyle? Czemu więcej jest motyli nocnych niż dziennych? A propos, czytanie o ćmach powodowało u mnie dreszcze z gatunku nieprzyjemnych, bo niestety cierpię na fobię dotyczącą tych zwierząt.

W głównej mierze te wszystkie ciekawostki służą jednak temu, aby docenić motyle i zrozumieć jak bardzo są niezwykłymi zwierzętami. Mimo, iż większość z nich nie jest użyteczna człowiekowi (na przykład taki bielinek kapustnik jest uważany za szkodnika), to warto wiedzieć, że są potrzebne dla ekosystemu. A w ten ostatni niestety człowiek ingeruje zbyt mocno m.in. wycinając lasy, kosząc („pielegnując”) trawniki, łąki, niszcząc środowisko na korzyść dróg, zbyt obficie nawożąc glebę, opryskując chemicznymi środkami, itp. itd. Jak mówi autor, co mi się bardzo podobało i może służyć za podsumowanie całej tej książki: „Owady nie powstały po to, żeby do czegoś człowiekowi służyć. Żyją własnym życiem i wykorzystują możliwości, jakie się nadarzają. To, czy w niektórych nielicznych przypadkach uważamy je za „pożyteczne”, jest naszą subiektywną oceną, a nie ich naturalną właściwością. Nie jest też prawem natury. Jej ucieleśnienie stanowi zresztą wytwór myślenia człowieka. Nie ma czegoś takiego jak „natura”. Musielibyśmy stworzyć sobie konstrukt myślowy ekonomii przyrody, chcąc ją zmienić. Pierwotnie nic takiego nie istnieje. Procesy naturalne przebiegają tak, jak przebiegają, a nie tak, jak powinny przebiegać. Nie ma nadrzędnej instancji. Niektórzy ludzie zbyt chętnie wcieliliby się w jej rolę. Zachodnie myślenie sprzyja tego rodzaju pysze. Powinniśmy o tym pomyśleć, gdy zadajemy pytania o potrzebę istnienia takich istot jak motyle albo gdy próbujemy się dowiedzieć, jak ocalić dla przyszłości różnorodność form życia”.

Reichholf oprowadza nas po królestwie pięknych i kruchych motyli, szukając odpowiedzi na pytania jak uchronić je przed wyginięciem. Przybliżając świat motyli czytelnikowi pokazuje jak bliscy jesteśmy katastrofy ekologicznej. Przeciekawa, choć momentami dość „naukowa” pozycja, ale warto podczytywać, bo to wszystko jest niezmiernie ważne w tych czasach.

Na koniec kilka fotek mojego autorstwa, jakie udało mi się zrobić podczas różnych moich wycieczek. Czy jestem w stanie rozpoznać na nich teraz motyle? Myślę, że tak. Spróbuję, podpisy pod zdjeciami.

osadnik kostrzewiec
rusałka pawik
dostojka malinowiec
kraśnik sześcioplamek

„Motyle. Opowieści o wymierających gatunkach” Josef H. Reichholf, tłumaczenie Joanna Gilewicz, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2020

„Pionierki internetu” Claire L.Evans

aaaaKsiążkę Claire L.Evans o amerykańskich (choć nie tylko) kobietach, pionierkach Internetu czytałam długo. Treść nie była dla mnie łatwa do przyswojenia, bo jednak zagadnienia komputerowe (mimo, iż w większości nie są mi obce, potrafię obsługiwać komputer wydaje mi się sprawnie i dobrze) z zakresu początków programowania i tych całych „bebechów”, jakie były i są w maszynie, są dla mnie niczym galaktyka niezmierzonego bezkresu niezrozumiałych i mglistych zagadnień :) Niektóre fragmenty opisujące bardziej szczegółowo różne wynalazki w latach 70-90 męczyłam bardzo, momentami chciałam lekturę tej książkę zakończyć już zaraz, na następnej stronie, ale w sumie byłoby to bezsensem. Bo to nie jest książka stricte o informatyce, matematyce i wszelkich ścisłych, niepojętych dla mnie naukach. To przede wszystkim książkach o niezwykłych umysłach. Kobiecych, dodajmy. Mimo, iż traktowane w tamtych czasach z przymrużeniem oka, z pobłażliwością typu „aaaa… pani zrobi nam cztery kawy”, te kobiety potrafiły zaskoczyć niejednego bardzo mądrego, oczytanego i z napuchniętym od nauk ścisłych mózgiem mężczyznę. Jestem pełna podziwu, bo dla mnie matematyka i logika (które jakby nie patrzeć, są tu podstawowymi gałęziami nauki potrzebnymi dla poczynienia jakichkolwiek dalszych kroków w dziedzinie informatyki i programowania) są niczym bezkresne pola czegoś tam, z czego nigdy nic nie wyniknie w moim mózgu :)) 

„Pam wyobraziła sobie terminale dalekopisowe w każdej centrali, w księgarniach i bibliotekach całego miasta i w samym Resource One, a wszystkie połączone w zdecentralizowaną sieć wspólnych zasobów i regionalnych informacji. „Gdy ludzie by czegoś potrzebowali”, mówiła, „mogliby to wpisać i uzyskać. Gdyby potrzebowali pomocy, gdyby chcieli współdzielić samochód alb potrzebowali jakichś zasobów, mogliby to zdobyć”. W zasadzie wyobraziła sobie Internet”.

No bo, myśleliście kiedyś jak to było, zanim powstał Internet? Kto w ogóle go wymyślił? Jak powstało wwww? Co było przed Google, przed Netscape’em, baaa.. nawet przez Internet Explorerem?  Jaką wymyślono maszynę by wyręczyć ludzi w obliczaniu równań różniczkowych, które pomagały na przykład wojsku w obliczaniu trajektorii bomb? Kim była Grace Hopper albo Stacy Horn? Kiedy powstała i jak wyglądała pierwsza sieć społecznościowa? Ile trzeba było nagłówkować, by połączyć adresy IP w jakiś zbiór? Tu z kolei wielką rolę odegrała niesamowita Elisabeth Feinler. A Wendy Hall i pojęcie hipertekstu? albo Nancy Rhine, która tworzy pierwszą kobiecą stronę Women.com? A jeszcze nie zapominajmy o Adzie King, hrabinie Lovelace, córce Byrona, która jest znana przede wszystkim z publikacji (i to w XIX wieku!) na temat mechanicznego komputera Charlesa Babbage’a, zwanego maszyną analityczną.

Nie wymienię wszystkich kobiet, które w znaczący sposób przyczyniły się do rozwoju techniki, informatyki, które były wynalazczyniami, doskonałymi szefowymi zespołów, doskonałymi analityczkami czy cyberakrywistkami.  Często były odsuwane na boczny tor i zapominane, ale Claire L. Evans dała im szansę zaistnieć w swojej książce. To ważne, bo te kobiety poświęcały całe swoje życie maszynom, obliczeniom, wynalazkom, często zaniedbując własne życie osobiste. 

„Obecnie bycie kobietą w Internecie wiąże się z takimi samymi obawami, jakie od zawsze towarzyszyły kobietom i mniejszościom, a strach przed uciszeniem, wykluczeniem i zastraszeniem pozostaje w obszarze cyfrowym równie realny, co w świecie rzeczywistym”. Czytajcie zatem o mądrych, inteligentnych kobietach, okażcie im szacunek i podziw. Mimo, że może nie są popularne tak jak Mark Zuckerbeg czy Bill Gates, to jednak przyczyniły się bardzo mocno do wdrożenia nowych technologii, bez których być może Ci wyżej wymienieni, nie byliby teraz tam gdzie są. 

Polecam, choć to momentami trudna w lekturze książka. Warto dawkować. 

„Pionierki internetu” Claire L. Evans, tłumaczenie Magdalena Rabsztyn-Anioł, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2020.

„Pszczoły i grom w oddali” Riku Onda

89603319_2774555642593878_8540865269248032768_o„Gdyby zapytać, czy można przekładać sztukę na punkty, każdy pewnie się zgodzi, że nie sposób. Każdy to rozumie. W głębi serca jednak pragnie się takiej oceny. Ludzie chcą widzieć tych wybranych, zwycięskich, ten talent, który został dany tylko garstce. Im więcej wkłada się w to wysiłku, tym bardziej poruszają radość i łzy, tym większa ekscytacja. Ludzie ponad wszystko chcą widzieć proces, który do tego wiedzie. Chcą oglądać tych, którzy stoją skąpani w świetle reflektorów, a także łzy tych, którzy odchodzą w cień”.

Książka „Pszczoły i grom w oddali” japońskiej pisarki Riku Onda, to opowieść o pasjonatach muzyki klasycznej, pianistach i pianistkach, którzy stają do Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego w Yoshigae. Są wśród nich młodzi studenci, jak przystojny i bardzo zdolny Masaru, są tacy, którzy kiedyś byli na dobrej drodze do sławy ale coś im w niej przeszkodziło, jak Eiden Aya – młodziutka ale niegdyś zwana genialnym dzieckiem, kobieta, jest także Takashima Akashi – pracownik sklepu muzycznego, który chce udowodnić wszystkim i sobie, że ma talent.

Pojawia się też Kazama Jin – nastolatek, który nie skończył szkoły muzycznej, jest biednym synem pszczelarza, nie mającym nawet w domu fortepianu do ćwiczeń. Jedyne, co go kwalifikuje do eliminacji, to list polecający od zmarłego niedawno, słynnego profesora Hoffmana, postrzeganego w świecie muzyki jako ta najwyższa półka. Zaszczytem i honorem było być kiedykolwiek jego uczniem. Wiedzą to głównie jurorzy. List polecający jest dość zaskakujący i tajemniczy, a Kazama Jin faktycznie staje się  objawieniem konkursu. Nie dość, że posiada niezwykłą umiejętność grania ze słuchu (a ten słuch ma ponadprzeciętny) nawet najtrudniejszych utworów, co z jednej strony wywołuje w jurorach zachwyt i ekstazę wręcz, a z drugiej uważane jest za bezczeszczenie muzyki i niestosowność, to jeszcze gra tak swobodnie, wręcz trójwymiarowo, że na przesłuchania konkursowe zaczynają przychodzić tłumy. 

Marzeniem Kazamy Jina jest wygranie konkursu, bo tylko wtedy będzie mógł kupić sobie fortepian. To skromny dzieciak, ale bardzo wrażliwy i inteligentny. Wydaje się, jakby w ogóle nie stresował się konkursem, podczas gdy wszyscy inni ćwiczą zawzięcie i modlą się o spokój wewnętrzny. Jego podejście do muzyki jest niespotykane. On nie chce tylko grać, bo to kocha.

„Rozmawiałem z profesorem, wiesz. Teraz na świecie pełno jest najróżniejszych dźwięków, ale muzyka jest zamknięta w pudełku. A dawniej świat opływał w muzykę.

– Aaa rozumiem. Dawniej zapisywali muzykę, którą słyszeli w świecie. Dziś nikt już nie słyszy w naturze muzyki. Wszyscy myślą, że muzyką jest to, co mają pozamykane we własnych uszach.

– Właśnie, dlatego nauczyciel powiedział, żebym zamkniętą muzykę zwrócił na jej pierwotne miejsce. Jak to zrobić?”

Cała fabuła książki to trzy etapy konkursu i finał, który będzie najtrudniejszym etapem dla tych, którzy przejdą. Będziemy towarzyszyć im w zmaganiach, chłonąc przepiękne opisy granych utworów, poznając przeszłość uczestników i ich problemy. Niemniej jednak, to co się wydarzy w tym konkursie, zmieni na zawsze jego uczestników. Dodam tylko, że to właśnie przez postać Kazamy Jina. Co zatem się wydarzy? 

Ta książka to rarytas dla miłośników muzyki klasycznej. Sama nie mam zbyt dużego pojęcia o utworach tego gatunku, wiedzy o: glissando, tremolo czy trylu. Znam nazwiska kompozytorów wymienionych w powieści, ale nie znam ich utworów. Obracam się w dość ciężkich klimatach muzycznych, ale uwierzcie, że podczas lektury tej książki szukałam na youtube wymienianych kompozycji i słuchałam niektórych koncertów, recitali. To było niezwykłe przeżycie. Podziwiam Riku Onda za wiedzę muzyczną, za umiejętność przedstawienia muzyki w tak piękny, obrazowy, choć prosty sposób. Po przeczytaniu tej książki i posłuchaniu na przykład „La Valse” Ravela (baaaardzo trudny utwór) albo Piano Concerto no.2 Prokofieva (!), doceniam, szanuję i ogromnie podziwiam kunszt pianistów, ich umiejętności, lata ćwiczeń techniki, znajomość nut, które są dla mnie kosmosem. Wielki, wielki PODZIW dla tej zupełnie nieznanej mi do tej pory, sfery muzyki. To wszystko dzięki tej książce. To 460 stron muzycznego wszechświata, ale też poszukiwania siebie. I mimo, że to nie był mój wszechświat, to zrozumiałam choć w części jego zasady.

Polecam.

„Pszczoły i grom w oddali” Riku Onda, tłumaczenie Katarzyna Sonnenberg-Musiał, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2020.

Stosik marcowy

Sytuacja w kraju wiadomo jaka jest. Ja również siedzę w domu od dzisiaj, narazie nie wiem jak długo i jak się potoczy dalej sytuacja w pracy, niemniej jednak, lepiej zapobiegać, jak to mówią. Przy okazji jest czas na nadrobienie lektur, seriali itp., no i na odpoczynek, jakby nie patrzeć, którego mi bardzo brakowało. I choć pogoda nie zachęca do siedzenia w domu, to pamiętajmy, że lepiej cierpliwie unikać zatłoczonych miejsc i korzystać ze uroków zbliżającej się wiosny rozsądnie.

Zdobycze książkowe, jakie napłynęły do mnie w ostatnich marcowych tygodniach prezentują się poniżej. Pierwszych pięć książek od dołu to egzemplarze do recenzji od wydawnictw (Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Dom Wydawniczy Rebis, Wydawnictwo Muza i Skarpa Warszawska : „Boski znak” z autografem autora!!), za które serdecznie dziękuję. Resztę kupiłam w promocji około -35-44% na Świecie Książki (na samej górze „Lekarze w górach”, bo słabo widać tytuł). Czekam jeszcze na parę innych książek do recenzji, ale pokażę je już na koniec miesiąca.

No to miłego czasu. Dbajmy o siebie!

DSC08568