Część druga z komisarzem Erikiem Winterem podobała mi się dużo bardziej niż „Taniec z aniołem”. Może w tej pierwszej wadą było tłumaczenie, a może jakaś nieporadność autora, nie wiem. „Wołanie z oddali” ma w sobie wszystko co powinien posiadać niezły współczesny kryminał. Autor sprawie łączy wszystkie wątki (a tych jest naprawdę sporo): od momentu znalezienia zwłok młodej kobiety, poprzez mozolne ‚grzebanie się’ w jej życiu, wyłuskiwanie kolejnych informacji, aż do finału, który dość mocno zaskakuje, upływa dużo czasu. Nie na tyle dużo żeby liczyć to w tygodniach, ale ponieważ cofamy się w czasie o prawie 25 lat do wcześniejszej sprawy o podobnym przebiegu, mamy wrażenie jakby upłynęło tego czasu bardzo dużo.
Zwłoki młodej kobiety zostają znalezione nad jeziorem. Nikt o niej nic nie wie, nikt nie zgłasza jej zaginięcia, nic nie wskazuje na to, aby śledztwo zostało szybko rozwiązane. Brak jakichkolwiek wiadomości na temat ofiary wynika z jej totalnej samotności. Oprócz dziecka, które posiada (a o którym policja dowie się dużo później i które będzie poszukiwane) nie ma nikogo. To taka samotność, która spowija niczym całun coraz większą cześć szwedzkiego (i nie tylko) społeczeństwa. To ona sprawia, że człowiek zaczyna się ukrywać ze strachu przed ludźmi. Co do takiej samotności doprowadza? Przeszłość, jakaś trauma, przykre wspomnienia, które ukryte w załomach świadomości, zepchnięte do kąta, czasem się ujawniają, wychodzą ze zdwojoną siłą powodując strach i brak poczucia jakiejkolwiek stabilności. Człowiek zapada się we własnym świecie, stroniąc od ludzi, a kiedy nagle znika, nikt nawet tego nie zauważa. Tak właśnie dzieje się z ofiarą, jedynie pewna staruszka jest w stanie zauważyć, że jej nie od kilku tygodni nie widziała.
Wintera taka samotność nie dziwi. Uważa, że zamordowana kobieta nie była na tym świecie jedyna w tej swojej samotności, że takich jak ona jest mnóstwo, coraz więcej. To świat tak zmienia ludzi. Zamyka ich we własnych skorupach. Tak jak Erica Wintera. Strach przed lękiem, przed wszechobecnym lękiem i złem jakie panoszy się na świecie, sprawia, że Winter otacza się pancerzem, który sam porównuje do swojej koszuli. „Pancernej” koszuli i garnituru. Ubrany w nie, czuje się pewniej. Jest przecież komisarzem, młodym ale w końcu komisarzem. A w nocy zdejmując koszulę i kochając się ze swoją dziewczyną Angelą, w ogóle nie czuje się lepiej. Zdejmując eleganckie ubranie, nie udaje mu się pozbyć przenikającego go lęku i pewnego rodzaju niedojrzałości, na czym cierpi również jego życie prywatne i rodzinne.
Dobija go również sytuacja w Gotteborgu. Strzelaniny na ulicach w jakich biorą udział gangi motocyklowe, rasistowskie traktowanie imigrantów, coraz większa przestępczość, którą Erik naiwnie chce zwalczać dobrem… nie napawają go optymizmem. Sam dochodzi do wniosku, że być może zło należy zwalczać złem? Może to będzie bardziej skuteczne?
Takie i inne przemyślenia towarzyszą komisarzowi podczas śledztwa. Nie są to może jakieś górnolotne i głębokie uwagi, wręcz przeciwnie są banalne i często płytkie, niemniej jednak komisarza Wintera nie odbiera się już jak snoba z pierwszej części, ale jak normalnego, przepełnionego ludzkimi uczuciami człowieka. Nawet muzycznie Winter troszkę zmienia kierunek i wszechobecny od zawsze w życiu Wintera jazz zaczyna przeplatać się z rockiem.
Sprawa morderstwa młodej kobiety oczywiście zostanie rozwiązana, przy pomocy tym razem duńskiej policji. Czy będzie zaskoczenie ? A i owszem.
Polubiłam i Wintera i Edwardsona, który go stworzył. Na pewno przeczytam kolejne części. I na koniec utwór towarzyszący Winterowi: The Clash „London Calling” (klip).
Ake Edwardson „Wołanie z oddali”, Wydawnictwo Czarna Owca 2011, stron 536.
Mnie się również podobała :) Czasem odbiór poszczególnych tomów to sprawa nierównego tłumaczenia bądź kunsztu autora. Pozdrawiam !
PolubieniePolubienie
Być może.. Dalej jest już tylko lepiej :) pzdr
PolubieniePolubienie