wczorajsza notka wzięła i zniknęła, bo była, że tak powiem, nieco głupawa / nie przemyślana / z dupy / bla bla. nikogo nie wpuszczę w moje blogowe kąty;)
ale przywitam się jeszcze raz :)
i nie wiem czy gdzieś czytałam, czy mi się przyśniło, że MV Llosa pisze/ napisał kolejną książkę? Jeśli to tylko „przywidzenie” to dobrze, bo jeszcze mam kilka innych jego nie przeczytanych. A i tak dostaję szału, bo mi się nalęgło nowych jakoś dziwnie, zupełnie nie wiem skąd i kiedy. Tak jakoś – przychodzę to domu a tu hops – paczuszka (kilka dni muszę rozpracowywać skąd i co zacz). Kiedyś coś pozamawiałam, teraz przysłali. Nową Maurice Jennings, jakiś zaległy tom Sjowall/Wahloo, dwie nadesłała Muza (bardzo się cieszę) : „Przez pustynie na ośnieżone szczyty” W. Lewandowskiego i „W świecie jurt i szamanów” B. Uryna (cudnie wydane, piękne fotografie).
No i tyle w sumie. Relacja zdana. Zmykam.
ps. czytam „Poniedziałkowe dzieci” Patti Smith – no co za przepiękna i mądra opowieść … bardzo mi się podoba.
„W chwilach przygnębienia zastanawiałam się, jak sens kryje się w tworzeniu sztuki. Dla kogo? Czy naśladujemy Boga? Mówimy wyłącznie do siebie? Jaki jest ostateczny cel? Po co? Żeby dzieło znalazło się w klatce jednego z wielkich artystycznych zoo – Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Metropolitan albo Luwru? Łaknęłam uczciwości, a jednak odkrywałam w sobie fałsz. Po co poświęcać się sztuce? Żeby się spełnić czy dla niej samej? Jeśli nie dajemy ludziom iluminacji, powiększanie tego nadmiaru poprzez własną twórczość wydaje się egocentryzmem. Często zasiadałam do wiersza albo rysunku, ale cała ta gorączkowa aktywność na ulicach, w połączeniu z wojną w Wietnamie, sprawiała, że moje wysiłki wydawały się bezsensowne.”