Takie tam

Ten mój blog o książkach na wordpress.com chyba umiera śmiercią naturalną. Nie wiem kiedy wrócę do szerszego pisania o książkach, nie mam motywacji ani chęci … ba, nie wiem nawet kiedy wreszcie uda mi się skończyć czytać cokolwiek.

No… sorry, kończę „Magiczne lata” Roberta McCammona – genialna powieść o dorastaniu w amerykańskim miasteczku, wspaniały język i lekkość pióra połączona z fantastycznym wyczuciem emocji i ich opisem. McCammon i ta powieść, jak się okazuje, będzie na pewno w moim TOP 10 albo TOP 5 tego roku (póki co jest to siedemnasta czytana książka w tym roku -> dopiero, albo AŻ, biorąc pod uwagę ogólne wyczerpanie organizmu i stresy). Zakupiłam już jego kolejne tytuły czyli „Zew nocnego ptaka”, „Słuchacza”, którą ostatnio zaczęłam w pociągu i chyba nie podoba mi się AŻ tak bardzo (póki co przynajmniej) oraz „Dziedzictwo Usherów”. Cegły niezłe (poza „Słuchaczem”).

No i dlatego postanowiłam tu napisać o czymkolwiek, aby nieco ruszyć tę stronę. Częściej wrzucam byle jakie, krótkie wpisy na FB czy instagram, a nie tu… blogi już dawno wyszły z mody. Teraz liczą się youtuby i tiktoki, ale to nie dla mnie.

Z książek jeszcze, zawiesiłam nieco moje czytanie Elleny Ferrante i jej cyklu „Genialna przyjaciółka”, ale za to obejrzałam zaległe dla mnie 3 sezony serialu – fantastyczny! Świetne główne role Lili i Eleny, genialne inne postacie (matka Eleny, Nino, bracia Solara), bardzo wciągające historie i te postacie tak dobrze nakreślone… siedziałam przez 3 dni (bo mam urlop) i oglądałam ciurkiem wszystkie trzy sezony. Właśnie przed chwilą skończyłam ostatni odcinek trzeciego i jestem zachwycona. Podobnie jak wcześniej oglądanym serialem „From” na HBO (co za fabuła!, jakie postacie… jak genialnie przedstawiona mała społeczność.. bardzo polecam!) z elementami grozy czy nawet horroru, ale nie to akurat tu jest najważniejsze… Bardzo dobry serial.

To tyle co chciałam tu napisać. Może będą się tu pojawiać jakieś takie właśnie bardziej ogólne wpisy, dłuższe o różnych rzeczach… nie mam jeszcze pomysłu. Zobaczę :)

tumturum

wczorajsza notka wzięła i zniknęła, bo była, że tak powiem, nieco głupawa / nie przemyślana / z dupy / bla bla. nikogo nie wpuszczę w moje blogowe kąty;)

ale przywitam się jeszcze raz :)

i nie wiem czy gdzieś czytałam, czy mi się przyśniło, że MV Llosa pisze/ napisał  kolejną książkę? Jeśli to tylko „przywidzenie” to dobrze, bo jeszcze mam kilka innych jego nie przeczytanych. A i tak dostaję szału, bo mi się nalęgło nowych jakoś dziwnie, zupełnie nie wiem skąd i kiedy. Tak jakoś – przychodzę to domu a tu hops – paczuszka (kilka dni muszę rozpracowywać skąd i co zacz). Kiedyś coś pozamawiałam, teraz przysłali. Nową Maurice Jennings, jakiś zaległy tom Sjowall/Wahloo, dwie nadesłała Muza (bardzo się cieszę) : „Przez pustynie na ośnieżone szczyty” W. Lewandowskiego i „W świecie jurt i szamanów” B. Uryna (cudnie wydane, piękne fotografie). 

No i tyle w sumie. Relacja zdana. Zmykam. 

ps. czytam „Poniedziałkowe dzieci” Patti Smith – no co za przepiękna i mądra opowieść … bardzo mi się podoba.

W chwilach przygnębienia zastanawiałam się, jak sens kryje się w tworzeniu sztuki. Dla kogo? Czy naśladujemy Boga? Mówimy wyłącznie do siebie? Jaki jest ostateczny cel? Po co? Żeby dzieło znalazło się w klatce jednego z wielkich artystycznych zoo – Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Metropolitan albo Luwru? Łaknęłam uczciwości, a jednak odkrywałam w sobie fałsz. Po co poświęcać się sztuce? Żeby się spełnić czy dla niej samej? Jeśli nie dajemy ludziom iluminacji, powiększanie tego nadmiaru poprzez własną twórczość wydaje się egocentryzmem. Często zasiadałam do wiersza albo rysunku, ale cała ta gorączkowa aktywność na ulicach, w połączeniu z wojną w Wietnamie, sprawiała, że moje wysiłki wydawały się bezsensowne.”

krótko

Czy taki komentarz (których mnóstwo ląduje mi w spamie) może być zachętą do dalszego pisania? 

„Hola! I’ve been following your blog for some time now and finally got the courage to go ahead and give you a shout out from Austin Texas! Just wanted to tell you keep up the great work!”

Otóż, gdybym była początkującą blogerką, pewnie bym była zachwycona, że ktoś z Austin Texas rozumie po polsku ;) i wali mi komplementami.  Ale nie jestem. Zadziwiają mnie te wszystkie spamy i to, że w ogóle takie gówno jest rozsyłane. Dzisiaj znalazłam podobnych 25. Z jednej strony gówno, z drugiej – z braku laku dobre i to ;)

Ale na cóż można liczyć, kiedy się nic nie pisze? :)))) No właśnie.

Chyba przerwa… (co zresztą widać od dłuższego czasu, niepotrzebnie o tym mówić …), bo … bo tak.  Ale wrócę… za czas jakiś. 

takie tam

Tak sobie w niedzielny wieczór obmyślam strategię, jakby tu się zmobilizować. Fakt, że prawdą jest że „pracujesz po to by żyć, a nie żyjesz po to żeby pracować”. Ostatnio o tym zapominam. Stąd mój brak skupienia i zmęczenie… Trzeba nieco odkręcić hierarchię. I przestać się zamartwiać i skupiać na tym co nie warte jest mojej energii. Aż takiej.

„(…) życie podobne jest do halucynacji, bo nic z tego, na co się spojrzy, nie jest takie , jakie jest.” („Dukla”, Stasiuk)

No właśnie. Niepotrzebnie wytwarzam sobie problemy. To też dodatkowa kwestia, którą muszę ogarnąć. Podczytując „Kruchy lód” Anny Wojtachy reporterki wojennej, wbijam sobie do łba, że na świecie są gorsze rzeczy, w których ja na szczęście nie muszę i nie biorę udziału. Przykładowo:

„Jeroen nadal nie wierzy w śmierć przyjaciela i woła go. To jest wstrząsające. Adrian stoi niedaleko z włączoną kamerą. Nagle Jeroen odwraca się i wali pięścią w obiektyw. Jest wściekły, że filmujemy moment, kiedy dowiaduje się o śmierci partnera. Potem będzie nas przepraszał. Piotr chwyta go pod ręce i razem z sanitariuszami prowadzi do kostnicy. Jeroen od razu podbiega do betonowego stołu, na którym ułożono ciało Stana. Wyje. Wyje jak ranione zwierze i tuli przyjaciela. Przytula jego głowę do swojej piersi i powtarza jego imię. Całuje go po twarzy i płacze. Zakrywam twarz dłońmi. Krzyk Jaroena przeszywa mnie na wylot. Dopiero po chwili rozglądam się po kostnicy. Nieduże wybetonowane pomieszczenie. Żadnych lodówek, półek na ciała. Tylko ten jeden betonowy stół na środku. Wokół ciała rzucone jak zepsute lalki z otwartymi ustami i brzuchami. Stoję w drzwiach kostnicy i nie mogę przestać patrzeć, jak Jeroen przytula głowę martwego Stana. Za plecami słyszę jednak poirytowany głos faceta z karetki, który przepycha się obok mnie, niosąc kolejne ciało. Kolejną lalkę z otwartym brzuchem. Kolejnego człowieka, którego imienia nawet nie znam. Jego ręka, wystająca sztywno, dotyka mojej nogi. Rozpoczyna się kolejny nalot. Chcę do domu.”

A ja, przecież jestem w domu. Bezpieczna. Nic mi nie grozi. W obliczu w/w cytatu wydaje się to najważniejsze. Życie mam w sumie zwyczajne, staram się nim cieszyć, na tyle na ile mogę, czerpać z niego tyle ile mogę, po swojemu. Więc ?? 

… Puknij się w łeb babo, ogarnij i wyluzuj, kopnij w dupę wszelkie obawy. Ot, taka oczyszczająca notka (potrzebne mi było takie lekkie wywnętrzenie się).

hello

jak by się ktoś pytał (ewentualnie), to żyję i mam się dobrze ;))

nic nie czytam aktualnie, bo mnie siły i wena odeszły.  zajętam niemożebnie a jak nie zajętam to leniuchuję. kiwam palcem w bucie/kapciu/boso i se tak dni mijają. jeszcze se farbnę włosy na blond i będę dziunią ;)))) i może zacznę tivi ogladać??? kto wie ;DDDDDD

no to pozdrawiam!

(notka z dupy, żeby mi bloga nie wcięło)

z okazji….

Z okazji Święta Czekolady (czego to nie wymyślą, ciekawe czy jest święto pasztetowej albo makreli ? ;))) samych słodyczy Mary życzy.

„Czekoladka, której człowiek nie miał ochoty zjeść, nie liczy się jako czekoladka. To odkrycie pochodzi z tej samej dziedziny fizyki kulinarnej co ta, która wykazała, że jedzenie skonsumowane nie przy stole nie zawiera żadnych kalorii.”
– Terry Pratchett (z książki Złodziej czasu)

No ;)

czwartek

Jestem tak zmęczona, że w ogóle nie wiem co się dzieje…. Może jak skończę „Białą gorączkę” (którą jestem zachwycona!) to spróbuję sklecić ‚recenzję’. Narazie niech wystarczą słowa Mariusza Szczygła z okładki:

„Pojechałem do ZSRR kilka razy w 1991 i 1992 roku i więcej nie chciałem. Fantastyczni ludzie i obraza rozumu. Wielka sztuka i poniżające poszukiwania z opuszczonymi spodniami choć kawałka papieru toaletowego. Wspaniała architektura i okno wychodzące na górę śmieci na wysokość drugiego piętra. Zabrakło mi wtedy reporterskiego zrozumienia, zabrakło determinacji. I oto Jacek Hugo-Bader wchodzi w imperium dla mnie. Bo kiedy czytam jego reportaże, mam wrażenie, że specjalnie dla mnie-czytelnika przeżywa te wszystkie przygody. Przeżywa je niejako w moim imieniu. Wiem, że inni też mają takie wrażenie: czytają i czują, że to jest ich człowiek tam. I włazi, gdzie ja bym się bał wleźć. Ryszard Kapuściński opisywał imperium z lotu ptaka; uchwycił mechanizmy myślenia, zachowań, procesów. Hugo-Bader opisuje imperium z perspektywy wałęsającego się psa; chwyta mechanizmy myślenia, zachowań, procesów i na dodatek szczura za ogon.”

Póki co … mam dupny nastrój. W pracy wszystkich posrało. W domu też. Muzyka mnie ratuje – różna, ale głównie z rejonów skandynawskich.

 Spokojnych i radosnych Świąt, albo jak kto woli, dobrego długiego weekendu.

zdjęcie ze strony tapety.24on.pl