Archiwum kategorii: [o ksiazkach]

„W snach to ja trzymam nóż” Ashley Winstead

„Wspomnienia mają moc. Jednak – a to ważne, jak powiedziała moja terapeutka – tak samo mroczne miejsca. Rzeczy, które wypierasz, świadomie lub nie. Zawsze są jakieś sprawy, przed którymi musisz się chronić. Takie z b y t : zbyt straszne, zbyt wstydliwe, zbyt druzgocące. Rzeczy, które, jeśli im na to pozwolić, mogą zagrozić samemu rdzeniowi tego, kim powinnaś być. Okazuje się, że prawdziwa osobowość jest mozaiką światła i cienia. Życiem, które wiodłaś w słońcu i w mroku, rozciągającym się pod powierzchnią twojego umysłu niczym głęboki podwodny świat, wywierający niewidzialny wpływ. Jesteś żywą, oddychającą historią stworzoną z momentów, które cenisz i które ukrywasz. Momentów, które wydają się stracone. Aż do dnia, kiedy wrócą”.

Siódemka przyjaciół z czasów studenckich: Mint, Caro, Frankie, Coop, Heather (została zamordowana), Jack i Jessica (ta ostatnia jest narratorką) to główni bohaterowie thrillera psychologicznego, który trochę przypominał mi konstrukcją książkę Ruth Ware „Gra w kłamstwa”. Oczywiście w ogóle mi to nie przeszkadzało, bo wciągnęłam się niesamowicie i było kilka momentów, w których rozdziawiałam buzię z gromkim „no nie!!!”. Początek roku był dla mnie mocnym zastojem czytelniczym i byłam w stanie czytać tylko thrillery albo kryminały. W sumie nadal nie mogę się zebrać do czegoś ambitniejszego, ale… do brzegu.

Przyjaciele z collegu spotykają się po dziesięciu latach od skończenia szkoły. Wówczas na kampusie zamordowano Heather. Oskarżono Jacka. Wszyscy są przekonani o jego winie, poza Erikiem, bratem zamordowanej. Zjazd absolwentów będzie dla niego doskonałą okazją, by powiedzieć wszystkim o swoich podejrzeniach i zrealizować swój plan zemsty.

Kto zatem jest prawdziwym mordercą? Kto w snach trzyma nóż? Czy tylko w snach?

Tp bardzo fajny, trzymający w napięciu thriller, i choć postacie są takie trochę miałkie i nijakie, a szczególnie irytująca dla mnie była Jessica, to relacje między nimi i skrywane uczucia oraz tajemnice są nakreślone w taki sposób, że ciężko jest odłożyć tę książkę. Są tu też elementy takiego słodkiego romansu rodem z collegu, ale nie ma się co czepiać. Każdy w tym wieku miał zapewne podobne przeżycia i intensywność uczuć była co najmniej na tym samym poziomie.

Jest też fajny motyw socjalizacji młodych ludzi, tego pierwszego wchodzenia w dorosłość studencką, w grupę, szukanie przyjaźni, pierwsze chwile, kiedy się już wie, że tej osobie można zaufać, a tej niekoniecznie. Kto będzie liderem, kto ofiarą. Kogo polubi się bardziej, a kto będzie wiecznie irytujący.

Ogólnie, bardzo mi się podobało. Trafiło w odpowiedni dla mnie moment. Jest napięcie, jest fajny pomysł na fabułę, dzieją się plot-twisty, więc czegóż chcieć więcej?

„W snach to ja trzymam nóż” Ashley Winstead, tłumaczenie Agnieszka Brodzik, wyd. Znak, 2023

„Genialna przyjaciółka”, „Historia nowego nazwiska” Elena Ferrante

Postanowiłam, że napiszę kilka słów od razu o tych dwóch książkach, czyli pierwszym i drugim tomie tetralogii Eleny Ferrante. Zakochałam się w „Genialnej przyjaciółce” od pierwszych zdań i uważam, że drugi tom, czyli „Historia nowego nazwiska” jest już za bardzo przegadany i nudniejszy, co nie znaczy, że nie sięgnę po kolejne. Ale to za jakiś czas, na razie muszę chwilę odsapnąć od Eleny i Lili, bo już czuję przesyt.

Elenę poznajemy, kiedy dowiaduje się ona, że jej przyjaciółka z dzieciństwa Lila, znika bez śladu. Czy coś jej się przydarzyło? czy może rzeczywiście zapragnęła usunąć wszelkie możliwe ślady swojego istnienia ze świata? Sześćdziesięcioletnia teraz Elena postanawia opowiedzieć swoją historię życia i przyjaźni z Lilą. Cofa się więc do lat pięćdziesiątych, kiedy obie mieszkały na przedmieściach Neapolu, w biedzie i brudzie obdrapanych ulic, nigdy nie widząc morza, a tylko przerażający, mroczny i przygnębiający obraz własnej dzielnicy. To już wtedy Lila doświadczała „wykonturowania”, podczas którego widziała straszne rzeczy i odczuwała kompletny brak przynależności do czegokolwiek i kogokolwiek. Mrok, w którym się zatapiała sprawiał, że czuła odrazę do bliskich, nawet do własnego brata, oraz do wszystkich ludzi, którzy wtedy okazywali się paskudni. Mimo to, to Lila uważana jest w dzielnicy za tę bardziej charyzmatyczną, dziką, nieokiełznaną. Od najmłodszych lat.

Im dziewczynki stają się starsze, tym bardziej, mimo różnic w charakterach zaprzyjaźniają się. Żyją z dnia na dzień, mają paczkę znajomych i po szkole zawsze spędzają czas razem. „Kiedy jest się na świecie od niedawna, nie można wiedzieć, jakie nieszczęścia leżą u źródeł lęków. Zresztą wtedy nie czuje się nawet takiej potrzeby. Dorośli, w oczekiwaniu na przyszłość, poruszają się w teraźniejszości, przed którą zawsze było jakieś wczoraj lub przedwczoraj czy zeszły tydzień. O tym, co było jeszcze wcześniej, często wolą nie myśleć. Dzieci nie wiedzą, czym jest dzień wczorajszy czy przedwczorajszy albo jutrzejszy. Wszystko jest teraz: ulica, brama i schody; matka jest teraz i ojciec; teraz jest dzień i teraz jest noc”. Dorastają, wymieniają się poglądami, przeżywają nastoletnie porażki i małe radości.

„Genialna przyjaciółka” to opowieść o przyjaźni, o tym jak prosta i jednocześnie skomplikowana jest ta relacja. Mam wrażenie, że jedna z dziewczyn zawsze próbowała dogonić drugą, czy to w nauce, czy to w ilości koleżanek, czy w „posiadaniu” chłopaka. Odwieczna rywalizacja, ale taka podświadoma, doświadczała je obie na wielu płaszczyznach. Jedna z nich zawsze czuje się gorsza. Która? Czy Elena, która musi poświęcać więcej na czasu na naukę, podczas gdy Lila łapie wszystko w lot, czy Lila, która jest ładniejsza i może bardziej bystra, ale jest niespokojnym duchem? Nie jest to osoba, którą da się włożyć w jakieś ramy, bo czym prędzej i tak z nich wyjdzie. Dąży ku samozagładzie, podczas gdy Elena marzy by się odbić się od dna i coś w życiu osiągnąć – jest bardziej rozsądna i skupiona.

W pierwszej części docieramy do momentu, kiedy Lila przygotowuje się do ślubu ze Stefano, a Elena dopiero przeżywa pierwsze zauroczenie chłopakiem z sąsiedztwa, Nino. Czyli znów się nie dogoniły…

Druga część „Historia nowego nazwiska” to nadal historia obu dziewczyn, ale ich relacje się nieco rozluźniają, Elena wyjeżdża z Neapolu do Pizy, na studia. Lila z kolei pracuje w sklepach swojego męża, dobrze im się powodzi, ale wszystko zmienia się po dłuższym pobycie całej paczki nad morzem, na wyspie Ischia. Można powiedzieć, że nowe nazwisko Lili to nowa historia, która położy się cieniem na relacji z Eleną. Dlaczego?

Podoba mi się w tych historiach umiejętność autorki do przestawienia emocji obu bohaterek, bo choć obie mają dopiero po 16 lat, widać w pełni ich emocje i chęć ich zrozumienia. Jedna chce odnaleźć swoją tożsamość, druga ją traci. Obie marzą o miłości i spełnieniu. Co z tego wyniknie? Czy rysy na ich przyjaźni okażą się na tyle trwałe, by ją zniszczyć ? Okaże się pewnie w kolejnych dwóch tomach „Historia ucieczki” i „Historia zaginionej dziewczynki”. Jak dla mnie rewelacja. No i Neapol jako tło, szczególnie urzekający, w pierwszym tomie, choć biedny i brudny.

„Genialna przyjaciółka” Elena Ferrante, tłumaczenie Alina Pawłowska-Zampino, wyd. Sonia Draga 2014;
„Historia nowego nazwiska” Elena Ferrante, tłumaczenie Lucyna Rodziewicz-Doktór, wyd. Sonia Draga 2015

„Nasze idealne małżeństwo” Loreth Anne White

Rzutem na taśmę, po lekturze „Miasteczka Twin Falls” sięgnęłam po wcześniejszy thriller psychologiczny Loreth Anne White, również wydany przez wydawnictwo Mando, w 2021r. Książka według mnie jakoś przeszła bez echa, a to dla fanów psychologicznych thrillerów, myślę bardzo dobra propozycja. Przeczytałam na wdechu bardzo szybko.

Poznajemy Ellie Creswell-Smith , gdy wysiada z auta przed sądem, jest oskarżona o morderstwo swojego męża Martina, którego ciało znaleziono w szuwarach nad jeziorem w Nowej Południowej Walii. Za chwilę ma rozpocząć się proces a Ellie mówi: „Wypuście mnie stąd, wszyscy jak jeden. Bo sprzedam wam swoją historię. Tylko patrzcie”.

Patrzymy więc. Poznajemy Ellie kiedy jeszcze bawi się na przyjęciu zorganizowanym przez własnego, bogatego ojca, z którym nie dogaduje się najlepiej. To tam wpada na Martina, fajnego i przystojnego faceta, z którym od razu klei się rozmowa, wytwarza się niesamowita chemia i oboje czują, że odnaleźli się po latach w tłumie, niczym przysłowiowe dwie połówki jabłka. Ale czytelnik, podobnie jak Ellie, musi pamiętać ojcowską dewizę, że „Życie to gra w trzy kubki, a w tej grze wygrywa tylko prowadzący, nigdy obstawiający. Albo rozgrywasz, albo przegrywasz”.

To właśnie na tym będzie polegać małżeństwo Ellie i Martina. Na grze. Tylko przez kogo prowadzonej? Oboje udają się do Agnes Basin w Nowej Południowej Walii właśnie, gdzie mają plan rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu, a Martin marzy również o tym, by to właśnie tu wybudować kompleks wypoczynkowy, w pięknym miejscu otoczony naturą. Skąd weźmie pieniądze? Oczywiście zaślepiona miłością Ellie mu w tym pomoże, tylko co dalej? Kim tak naprawdę okaże się Martin a kim Ellie. Które z nich będzie Wybawcą, Oprawcą i Ofiarą? A może oboje będą wszystkim jednocześnie? Kto rozgrywa a kto przegrywa? Kto gra najbardziej elementarnymi przekonaniami?

Świetna powieść o manipulacji, o genialnie zaplanowanej intrydze, w której role odgrywają właśnie Ellie i Martin. Bardzo dobry, wciągający thriller. Polecam.

„Nasze idealne małżeństwo” Loreth Anne White, tłumaczenie Ewa Penksyk-Kluczkowska, Wydawnictwo Mando, 2021.

„Miasteczko Twin Falls” Loreth Anne White

„Morderstwo i następujący po nim proces ścigania jest swego rodzaju teatrem, teatrem makabry. Morderstwo kieruje uwagę na patologię w naszych społecznościach. Chętnie ten spektakl oglądamy, bo morderstwo wyjawia fakty na temat nas samych – takie, od których nie możemy odwrócić wzroku. Dostrzegamy przywary morderców, głęboko w nas samych – wynaturzone pragnienia, choroba psychiczna, skłonność do przemocy, gniew, uprzedzenia, rasizm, frustracja, złowrogość, okrucieństwo… Wszystko to prowadzi do wielkich dramatów. A żeby zrozumieć morderstwo w danej społeczności, należy dokładnie zbadać istniejące w miasteczku napięcia. Morderstwo ukazuje też autorytet władz i najwyższą moc, jaką mają nad życiem obywateli. Moc odbierania wolności, zamknięcia kogoś w więzieniu. Karania. A nawet zabicia w ramach odwetu, w formie najwyższego wymiaru kary. Ale władze czasem się mylą. Czasami prawdy musi dochodzić dziennikarz. I czasami odkrywanie tej prawdy może się zacząć tak jak podwodne poszukiwania nurków, w gęstej ciemności, po omacku, centymetr po centymetrze, aż w końcu palce na coś natrafią”.

W niewielkim miasteczku Twin Falls dwadzieścia lat temu zostaje zamordowana nastolatka – Leena. Śledztwo prowadziła wówczas lokalna policja dowodzona przez emerytowaną już teraz policjantkę Rachel. Wydawać by się mogło, że sprawca, którego wówczas oskarżono, niejaki Clayton, odsiaduje słusznie swój wyrok w więzieniu, jednak okazuje się że TERAZ, po latach milczenia nagle ujawnia on nowe fakty. Zaszokowana tym, pewna podcasterka kryminalna, Trinity, zaczyna na własną rękę prowadzić śledztwo, które doprowadza ją do kompletnie innych ustaleń niż ustalenia policji sprzed dwudziestu lat. Czy Rachel nie dopilnowała śledztwa, pomyliła się? Obie panie spotykają się na farmie u Rachel, co sprawia że kobieta zaczyna przypominać sobie tamto śledztwo i dociera do niej powoli, co tak bardzo nie dawało jej wtedy spokoju, mimo, iż sprawę zamknięto

Narracja prowadzona jest dwutorowo: w czasie teraźniejszym przez Trinity, oraz w przeszłości przez Rachel. Nie mogę zdradzić zbyt wiele z fabuły, bo wiadomo, że nie o to w tym chodzi. Powiem tylko, że pojawi się tu sporo postaci, które nieważne czy mniej czy bardziej wyraziste, odegrają sporą rolę w śledztwie dziennikarskim prowadzonym teraz przez Trinity a końcowy plot twist nieźle mnie zaskoczył.

Świetny thriller psychologiczny z akcją w niewielkiej społeczności, w której każdy się zna, ale też takiej, gdzie każdy każdemu może dać alibi. Jakie demony obudziła Trinity w Twin Falls, kto naprawdę zawinił i popełnił grzech morderstwa?

„Miasteczko Twin Falls”, Loreth Anne White, tłumaczenie Ewa Ratajczyk, wydawnictwo Mando, 2022

„Ślady miasta. Ewald i Maj” Lars Saabye Christensen

„Czyż nie tego właśnie wszyscy pragniemy? – Czego? – Ratować życie”.

To pierwszy tom trylogii. Z niecierpliwością czekam na kolejne dwa, o których póki co nie słychać nic. Ktoś coś wie? Pytałam pod koniec roku na Facebooku o to samo, bo wtedy zaczęłam czytać tę powieść, ale nikt nic nie wiedział. Może już coś się zmieniło?

Ten pierwszy tom nosi tytuł „Ewald i Maj”. To małżeństwo Kristoffersenów żyjące w powojennym Oslo, w dzielnicy Fagerborg. Mamy rok 1947. Ewald jest pracownikiem agencji reklamowej i jego zadaniem jest praca nad projektem reklamowym na 900-lecie miasta. Zabiera mu to cały wolny czas, przykłada się do niego jak tylko potrafi, próbuje wymyślić coś konstruktywnego. Maj, jego żona, jest pracownikiem Czerwonego Krzyża i zajmuje się organizacją zbiórek darów, szeroko pojętą pomocą, z czasem wchodzi nawet do zarządu. Śledzimy działania Czerwonego Krzyża w krótkich rozdziałach, które pokazują nam jak wiele drobnych rzeczy może pomóc ludziom potrzebującym. I mamy również ich syna Jaspera. To chłopiec niezwykle wrażliwy, introwertyczny, bardzo delikatny, tak zwane „dziecko wojny”, charakteryzowany jako „przedziwna struna, jednocześnie luźna i napięta”. Taka zwykła rodzina ze zwykłym, normalnym w sumie życiem, które próbują przeżyć najlepiej jak mogą. Ciekawą postacią jest też ich sąsiadka, pani Vik, która wniesie nieco kolorytu w całą opowieść. Cały spokój jednak zaburzony zostanie przez naglą chorobę Ewalda oraz ciążę Maj. Jak dalej potoczą się losy Kristoffersenów?

Kolejnym bohaterem jest samo miasto, wspaniale opisane ulice, którymi przemieszczają się bohaterowie, zostawiając swoje ślady na chodnikach, na których dochodzi do spotkań, wypadków, którymi nocą biegnie się w niezbornym ruchu, gdzie tramwaje wzbudzają nostalgię, wspomnienia, a każdy budynek jest czyimś miejscem pracy, czy zamieszkania. Obrazowo i plastycznie nakreślone jest Oslo. I to chyba najbardziej podobało mi się w tej książce. Sama fabuła ma tu według mnie znaczenie dopełniające. Zwykle życie Kristoffersenów zmagających się z pracą, problemami zwykłego dnia, z wychowaniem zbyt wrażliwego dziecka, które trzeba chronić przed „spadaniem”, to tylko drobiazg, mam wrażenie, jeden klocek z układanki przedstawiającej budzące się do życia po wojnie, miasto. Do tego dochodzi muzyka, nie tylko muzyka ulic, ale też muzyka, której zacznie uczyć się Jesper. Muzyka, której szuka w każdym zasłyszanym tonie.
„Jesper wstaje i na palcach zakrada się do salonu, do telefonu. Zegar na ścianie pokazuje dziesięć po dwunastej. Gdyby to on mógł decydować, na ścianach nie wisiałby żaden zegar. Podnosi słuchawkę i słucha. Cały ten dzień, cała ta doba gromadzi się w sygnale, w tym obiecującym brzęczeniu, które jedynie czeka na to, aby je przerwano i kontynuowano w rozmowach, zwierzeniach lub milczeniu. To dźwięk A, tyle umie usłyszeć. Myśli sobie, że skoro istnieje ton, który potrafi skłonić ludzi do płaczu, to musi też istnieć taki, który może skłonić ludzi do śmiechu. Nie wie jeszcze, że to ten sam ton, tylko zagrany w inny sposób.”

Wspaniała uczta, niespieszna, z wyrazistymi postaciami, to historia nakreślona z niezwykłą czułością i wrażliwością. Wzbudza wiele emocji.

„Ślady miasta. Ewald i Maj” Lars Saabye Christensen, przekład Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Literackie, 2020.

„Doll Story” Michał Paweł Urbaniak

„Nienawidził swojego więzienia bardziej niż dawniej. W niektóre dni marzył, że je rozwali. Spali. Zniszczy aż do fundamentów. Powybija okna, wpuszczając zimne powietrze. Wypruje wnętrzności kanap i poduszek. Stosy talerzy zmieni w szklane puzzle. Zrzuci ze ścian portrety. Porąbie fortepian. Gdy był sam, wysypywał lód z kostkarki. Kostki lądowały na podłodze i pływały w samych sobie, coraz mniejsze. Dom w swojej pustocie wydawał się nawiedzony, a Wolf stał się nieciekawym duchem”.

Nastoletni Wolf mieszka z rodzicami, kiedyś chorował na białaczkę, nie ma śledziony, rzucił grę na fortepianie, bo się już „przegrał”, nie chodzi do szkoły, by nie złapać zarazków, w ogóle nigdzie nie wychodzi – to w głównej mierze można powiedzieć o głównym bohaterze powieści Urbaniaka. Poznając jego sytuację, współczujemy mu, kibicujemy, mamy za złe jego rodzicom, a szczególnie matce, która go trzyma pod szklanym kloszem i wymaga od niego, by tylko się uczył i został kimś wielkim. „Wierzyła, że jej jedyny syn zawojuje świat nie tylko swoją historią, ale także swoją wiedzą, a potem swoją muzyką. Gdy rzucił grę na fortepianie mógł się pożegnać z „człowiekiem renesansu”. Choć odpowiednio wystrojony, wciąż był tylko tą osobą, którą wyprasza się z towarzystwa po kwadransie”. Niezauważalny, niewidoczny, nijaki. Sam.

Na urodziny Wolf dostaje Maskotkę, o którą sam zabiegał z całych sił. Jego marzeniem od jakiegoś czasu jest mieć przyjaciela, którego traktowałby jak brata. Albo przyjaciółkę – siostrę. Ogólnie, Maskotki to dzieciaki, które biorą udział w projekcie społecznym, mającym na celu pomoc dzieciom z trudnych rodzin. Z takiej dysfunkcyjnej rodziny właśnie pochodzi Mariusz, chłopiec do towarzystwa, który przyjeżdża do domu Wolfa, dostaje swój pokój i wchodzi w rodzinę …. być może zbyt szybko i zagarnia dla siebie uczucia i emocje, które w pewnym sensie zostają odebrane Wolfowi. Jakie konsekwencje będzie miało zatem przybycie Mariusza dla Wolfa, dla jego matki i ojca, bo oni również są bardzo ciekawymi postaciami?

To opowieść o samotności, o dorastaniu, o niedoborach. Czego? Miłości, zrozumienia, ciepła. Matka Wolfa myśli tylko o tym jak bardzo jej się nie powiodło w życiu, jak bardzo jest rozczarowana wyborami jej męża i syna. Ojciec z kolei, chyba najbardziej normalny w tej rodzinie, usuwa się w cień, chce żyć po swojemu, ale wiecznie wysłuchuje pretensji, wrzasków i obelg od swojej żony (w czym i on też niczym jej nie ustępuje). Wolf z kolei czuje się dojmująco samotny, a po przyjeździe i zadomowieniu się Mariusza, jeszcze bardziej. Dlaczego? „To nadal była tylko próbka życia – niczym plaster dla kogoś, kto właśnie wykrwawia się na śmierć” (celność Urbaniaka w niektórych zdaniach mnie zachwyciła).

Urbaniak pisze szczerze, prosto i nie kombinuje, obnaża ludzkie słabości w sposób fantastyczny. Ukazuje hipokryzję rodziny, jej chłód i pozory w relacjach. Pojawienie się Maskotki zaburzy to wszystko w pewien sposób, ale też pokaże członkom rodziny jak słabi są, jak ten świat, który sobie wykreowali w klaustrofobicznym domu, jest wątły i głupi. Jak łatwo przejść z zachwytu do nienawiści, z rozczarowania do miłości i odwrotnie, jak niewiele trzeba by marzenie stało się katastrofą. Czasem wydaje się, że od razu komuś zaufamy i będzie pięknie, a nagle on zapyta „Nie boisz się, że kiedyś rozwalę wam głowy siekierą?”. Kocioł uczuć, emocji, niedopowiedzeń, dusznych lęków i nadziei pomieszanej jednocześnie z niechęcią. Sam finał wzbudza wiele emocji, jest niedopowiedziany a jednocześnie sugeruje, że te niezdrowe relacje będą eskalować jeszcze bardziej.

Nie wiem czy ja tu za bardzo nie mieszam, ale czytając tę powieść kotłowało się we mnie bardzo dużo emocji. Wywarła na mnie ogromne wrażenie plastycznością narracji i celnością wyrażania myśli. Urbaniak jest ciekawym pisarzem, podobały mi się również jego wcześniejsze książki („Niestandardowi” i „Lista nieobecności”), ale uważam, że ta jest jak na razie najlepsza.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu MOVA.

„Doll Story” Michał Paweł Urbaniak, wydawnictwo MOVA, 2023.

Nowe książki

Bardzo zaniedbałam bloga. Ostatni wpis był 12go stycznia i też dotyczył stosu książek. Trochę się wypaliłam, jeśli chodzi o pisanie „notek” a trochę też brak czasu, jak zawsze. Był też zastój czytelniczy, a potem tylko mogłam czytać thrillery i kryminały, na nic innego nie miałam ochoty. Ale nie oszukujmy się, głównym powodem niepisania jest brak motywacji i dyscypliny. To chyba to. Nie zwalajmy na lenistwo i na brak czasu… choć po części jest to też kolejnym powodem.

Książki na powyższym zdjęciu są zbieraniną zakupów od stycznia, jedynie „Doll Story” Urbaniaka jest egzemplarzem do recenzji od wydawnictwa Mova, za co dziękuję i już zaczęłam czytać (podoba mi się, lubię książki tego autora, wcześniej pisałam o „Niestandardowych” i „Liście obecności”). Jestem załamana lekko tym, że w tym miesiącu wychodzi tyle książek, które bym chciała przeczytać i mieć, ale no przecież nie wydolę. Trzeba by tylko się tym zajmować, a gdzie życie, praca, sen, wyjazdy itp. ? To jest nie do ogarnięcia, wszystkie mole książkowe to wiedzą dobrze ;)

Jak wspomniałam, czytałam trochę thrillery i kryminały, zatem z powyższego zdjęcia „Miasteczko Twin Falls”, „Lilie”, „W snach to ja trzymam nóż” i „Prawo matki” już za mną. Wszystkie bardzo fajne, jak się zbiorę, kiedyś, to o nich napiszę :))) Przeczytałam też „Dom” Piotra Kościelnego (był na poprzednim stosiku) i na fali zakupiłam inne jego książki, które właśnie widać. Inne to różne powieści, jeden reportaż „Ołowiane dzieci” o hucie cynku w Katowicach Szopienicach i książka o ekspozycjach stałych w „Muzeum Śląskim” w Katowicach (bo mnie Śląsk ostatnio bardzo kręci i często zwiedzam). No i tak to. Resztę tytułów dobrze widać chyba na zdjęciu, gdyby coś było nieczytelne, piszcie.

A już niebawem postaram się wrzucić jakieś „recenzje” książek jakie przeczytałam, a których lista jest tutaj. Jest ich póki co tylko 10, ale czytam teraz jeszcze dwie naraz.