
Sobota taka nieco deszczowa, zimna, zakatarzona, ale z jakim pięknym zachodem słońca za oknem… Zdążyłam pstryknąć zanim paląca kula całkiem zniknęła za dachami budynków, niebo rozpalone – przepięknie.
Nadal czytam „Duklę” Stasiuka, smakuję słowa, bo to piękna proza, bardzo nostalgiczna, pełna metafor.
Chciałabym się wybrać w podróż śladami słów Stasiuka, odwiedzić te wszystkie małe miasteczka, wsie o dziwnych, pozbawionych sensu ale uroczych nazwach. Mieściny zabite dechami, na końcu Polski…
„No więc Dukla. Dziwne miasteczko, z którego nie ma już dokąd pojechać. Dalej jest tylko Słowacja, a jeszcze dalej Bieszczady, lecz po drodze diabeł powtarza jak litanię swoje „dobranoc” i nic z rzeczy ważnych się nie przydarza (…)”
Wszystko to jest jakieś metafizyczne.
„Dukla staje się centrum świata, omfalos uniwersum – rzecz, w której zaczynają się wszystkie rzeczy, rdzeń, na który nizają się kolejne warstwy ruchomych zdarzeń, nieodwracalnie zmienionych w nieruchome fikcje: dorożka jednokonna z Iwonicza 3 korony, dwukonna 7 koron (…). Spać można w zajeździe u Lichtmanna za koronę pięćdziesiąt, zjeść w pokoju śniadankowym u pana Henryka Muzyka. Trzy tysiące mieszkańców, z czego dwa i pół to Żydzi. Rok, powiedzmy, 1910. Wszystko razem przypomina sepiową fotografię albo stary celuloid – jedno i drugie łatwo płonie i zostawia po sobie puste miejsce. To tak, jakby spłonął czas”.
Stasiuk potrafi wszystko celnie opisać. Jakby robił zdjęcie, malował..
„W ciemnej, przypominającej zrujnowany podcień budzie siedziała rodzina i czekała na autobus. Wszyscy milczeli. Dzieci odtwarzały zrezygnowaną powagę dorosłych. Tylko nogi dziewczynki w białych rajstopach i czerwonych lakierkach ze złotymi sprzączkami kołysały się miarowo nad ziemią. (…) Dziewczynka siedziała na wsuniętych pod uda dłoniach. (…) Matka patrzyła przed siebie. Pod granatowym żakietem pienił się żółty żabot. Ojciec siedział pochylony, z ramionami wspartymi o szeroko rozstawione kolana i też patrzył w głąb dnia, w to miejsce, gdzie przecinają się wszystkie ludzkie spojrzenia, które po drodze nie napotkały na żaden opór”.
Mogłabym długo wymieniać, cytować… Książka jest rewelacyjna, a jak skończę to postaram się ubrać w słowa te moje odczucia, bo jest ich wiele… a czytać szybko jej nie można, bo wiele się straci. Zresztą, żadnej książki nie powinno się czytać za szybko, no chyba, że akcja obłędnie wciąga, że przewraca się stronę za stroną w tempie torpedy. Tutaj należy się delektować, więc wybaczcie ale przeniosę się znów w Beskid Niski.
ps. mam jeszcze kilka książek, jakie od bodajże maja czy lipca czekają na opisanie, a są to książki od wydawnictw. w sumie wszystko ok, bo książki sama wybrałam, dobrze, że nikt nie naciska na termin, bo mnie ciągle pojawia się coś nowego i zabrać się nie mogę do czytania tamtych. dlatego cieszy mnie, że moja współpraca z wydawnictwami zamyka się na liczbie 2 w porywach do 3. zależy jak się uleży ;)
ps2. przypominam o rozdawajce – jutro losowanie, dwie notki poniżej wpisujcie się jeśli jeszcze ktoś chce książki.
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…