„Współrzędne tęsknoty” Shubhangi Swarup

„Seria z żurawiem” jest jedną z moich ulubionych serii wydawniczych Wydawnictwa Uniwesytetu Jagiellońskiego/Bo.Wiem. Kompletuję z niej wszystkie książki, możliwe że brakuje mi jednej czy dwóch. Są to książki dość dla mnie egzotyczne, głównie autorów/autorek japońskich, ale nie tylko oczywiście. Tym razem mamy autorkę z Indii, rejonu świata, którego czytelniczo w ogóle nie znam i jakoś nigdy mnie specjalnie nie interesował. Poza powieściami Salmana Rushdie, którego też znam dość powierzchownie (z dwóch bodajże książek) nie czytam niczego hinduskich pisarzy / pisarek. Postanowiłam, że jednak zaufam mojej ulubionej serii i sięgnę również po „Współrzędne tęsknoty” (co za piękny tytuł w ogóle). Nie czytało mi się tego ani łatwo, ani szybko. Zastój czytelniczy w moim życiu w ostatnich miesiącach nie pomagał, ale w końcu się udało i skończyłam. Podobała mi się ta powieść, głównie ze względu na wszechobecność natury i jej opisy, a właściwie swoisty hołd dla Matki Ziemi i Wszechświata. Podzielona jest na kilka części, które mają, jak się okazuje, wiele ze sobą wspólnego. Język powieści natomiast był dla mnie dość wydumany i mocno skomplikowany, do tego wszystko w czasie teraźniejszym.. dlatego trochę brnęłam przez nią, jak przez pole pełne kamieni. Niemniej porównania, opisy, metafory w tym swoim skomplikowaniu często ujmowały za serce:

„Życie równej pary na równoleżniku tęsknoty i południkach niepokoju było jak dotąd rzadkim, nieudokumentowanym zjawiskiem – jak wieloryb wydający na świat potomstwo na Antarktydzie albo białe słonie rozmnażające się na południu Azji. Zarówno Giridża Prasad, jak i Chanda Devi prędko zdają sobie sprawę, że sformułowanie „zakochać się w kimś” to eufemizm. Uczucie nie jest czymś równie prostym jak zanurkowanie w chłodnych wodach w gorące popołudnie, nie jest też instynktowne jak nauka chodzenia. To nie skarbiec superlatyw, jak poezja sanskrycka, ani też „słodki smutek”, o którym pisali romantycy. Mozół pary równych sobie nie jest wyłącznie kwestią etnograficzną. Jest multidyscyplinarny. Bliskość i dystans działają niczym pływy – w ciągu dnia utrzymują się na wysokim poziomie a maksimum osiągają w porze posiłków. Księżycem jest filiżanka herbaty; przyciąga ich ku zenitowi ich interakcji. Noce są jałowe. Pas niepodbitej ziemi oddziela ich posłania” (str 37-38).

Powyżej przykład narracji, ale też przedstawienie dwojga bohaterów,w których życiu uczestniczymy . On – Girdźa jest geologiem, naukowcem, który bada drzewa i lodowce, ona – Chanda, jest kobietą, która widzi duchy, rozmawia z nimi (zatem mamy tu też odrobinę realizmu magicznego). Poznajemy też inne postacie, które się potem pojawiają: Apo, Devi, Mary, Platona… Każda z nich ma swoją własną historię, które splatają się tworząc sieć na tle historyczno-polityczno-kulturowym Andamanów, Birmy, Nepalu czy Wyżyny Tybetańskiej, bo tu wszędzie przenosimy się z naszymi bohaterami. To wszystko przeplatane jest różnymi legendami, wierzeniami, które trochę wybijają z rytmu, ale z drugiej strony dodają jakiejś magii. Ogólnie ta powieść meandruje między gatunkami, trudno ją zaklasyfikować do jakiegoś konkretnego gatunku: powieść miłosna, obyczajowa, fantastyczna, przygodowa, przyrodnicza, ekologiczna? Bo to co zespala jednak wszystko to właśnie przyroda, natura. Nawet postać Chandy opisywana jest jako „falujący krajobraz” (str. 39), a „na Morzu Andamańskim każda wyspa jest osobą, a każda osoba wyspą” (str. 99). Takich porównań są tu setki.

Cały koncept jest dość oryginalny, ale był trudny w lekturze. Męczyłam się momentami bardzo i odkładałam tę książkę „na potem”. Podsumowując, podobało mi się, ale nie aż tak, jak miałam na to nadzieję. Wymagała ode mnie dużego wysiłku, skupienia i czasu, mimo tego, że zachwycały mnie fragmenty. Generalnie polecam, bo to książka pełna mądrego, ciekawego i pełnego miłości widzenia świata, Ziemi jako naszej planety, przyrody, która tyle nam daje i z której możemy czerpać. Ta książka, choć dla mnie ciężka i mecząca w lekturze, uzmysławia, że nie jesteśmy jako ludzie, niczym wobec potęgi Wszechświata – my jesteśmy jego częścią, tylko musimy mieć oczy szerzej otwarte.

„Świat stworzyła stara kobieta, która to wszystko utkała. To dlatego wszystko – drobne, jak rybie łuski albo łuski skóry węża czy wzorki na motylim skrzydełku, albo olbrzymie, jak łańcuch górski czy biegi rzek – ma swoje odbicie w większym wzorze. Jeżeli ludzie uznają coś w świecie za anomalię czy aberrację, to dlatego, że ich wzrok nie dostrzega wzorca” (str. 246). Nie wiem, czy ja dobrze odebrałam tę powieść, może powinnam do niej jeszcze kiedyś wrócić i przeczytać bez przerw, w totalnym skupieniu i wtedy wyciągnęłabym jeszcze więcej? Kto wie. Była dla mnie trudną przeprawą, ale i interesującą przygodą.

„Współrzędne tęsknoty” Shubhangi Swarup, przekład Mikołaj Denderski, wyd. WUJ / Bo.wiem, 2023.

#współpracabarterowa

„Kobieta w Fioletowej Spódnicy” Natsuko Imamura

„Kobieta w Fioletowej Spódnicy wygląda dokładnie tak samo jak ludzie z jej otoczenia. Jednak jeśli ktoś przyjrzałby się bardzo, bardzo uważnie mógłby je dojrzeć. Prawdziwe uczucia Kobiety w Fioletowej Spódnicy. Wcale nie bawi się dobrze, nie robi tego z głębi serca. Jej usta się śmieją, ale oczy już nie. Twarze wszystkich wokół są pełne życia, ale wśród nich tylko Kobieta w Fioletowej Spódnicy roztacza wokół siebie ledwie uchwytną aurę smutku. Tylko udaje radosną, żeby nie zakłócać innym miłego czasu. By wyciągnąć ją z tej duszącej atmosfery, już dwa razy próbowałam się do niej odezwać, „Hej, słuchaj” i „Cześć”. Dwa razy zagadywałam ją akurat wtedy, kiedy rozmowa stawała się głośniejsza, i nikt nie zwrócił uwagi, że w ogóle się odezwałam”.

Powieść na zaledwie 140 stron, można ją przeczytać w jakąś godzinę, ale została mi w głowie na długo. Z pozoru wydaje się niby banalną opowieścią o dwóch kobietach: tytułowej, oraz drugiej: Kobiecie w Żółtym Kardiganie, która jednocześnie jest narratorką. Obie pozostają tu bezimienne. Określa je jedynie ubiór, który przecież niewiele mówi o człowieku. Jednak według mnie, ta Fioletowa Spódnica i Żółty Kardigan (pisane dodatkowo z dużej litery) już jakoś się wyróżniają w tłumie, przez co człowiek już nie jest niezauważany, przezroczysty i nijaki. To ważny element opowieści Imamury, bo obie bohaterki pragną być zauważane. Jedna co prawda jakby może ma większy do siebie dystans, ale druga (narratorka) bardzo mocno czuje się wyalienowana. To dlatego zaczyna obserwować Kobietę w Fioletowej Spódnicy. Powoli zaznajamia się z jej codziennymi czynnościami, zna jej adres, wie co jada, na której ławce w parku lubi siadać, wie, że raczej jest samotna i nie ma pracy. Wielu rzeczy się domyśla, kilku wskazówek niby przypadkiem jej udzieli, co sprawi, że Kobieta w Fioletowej Spódnicy pojawi się w pracy, w tym samym hotelu, w którym pracuje Kobieta w Żółtym Kardiganie.

Można by pomyśleć, że naszej narratorce zrobiło się żal Kobiety w Fioletowej Spódnicy, dlatego naprowadziła ją na nową pracę, ale myślę sobie, że tak naprawdę popadła w straszliwą obsesję i już nie wyobrażała sobie dnia bez obserwacji tej Kobiety. Niezwykłe (i trochę przerażające jednak) jest w człowieku to, że potrafi się tak zatracić, że chce być tak rozpaczliwie blisko drugiej osoby, która go w jakiś sposób fascynuje, intryguje, wszyscy na nią patrzą, podziwiają jej wygląd itp. Jak bardzo samotnym i niedocenianym trzeba się czuć, by chcieć być cieniem drugiej osoby?

Ciekawy w tej książce jest rozwój wydarzeń i ich konsekwencje. Nie mogę już zbyt wiele powiedzieć, bo zdradziłabym całą fabułę, a nie o to przecież chodzi. W każdym razie, widać w tej powieści, jak szybko zmienia się postrzeganie człowieka przez innych, wystarczy jedna chwila, by całkowicie zmienić o kimś zdanie. Autorka fantastycznie pokazała stereotypowość naszego podejścia do drugiej osoby, kiedy to nie znając kogoś dobrze (a nawet w ogóle) zaczynamy go oceniać, podziwiać, a potem nagle nienawidzić (czy też zwyczajnie nie lubić). Dlaczego tak robimy? Zazdrościmy czegoś? Nie trawimy, kiedy ktoś się wyróżnia, lub jest przez kogoś wyróżniany? Czemu jesteśmy tacy wredni i niesprawiedliwi, nie akceptujemy tego, że ktoś może być od nas sprytniejszy? mądrzejszy? ładniejszy? I do czego to wszystko może doprowadzić..?

Świetna książka. Niepokojąca, dająca do myślenia, napisana prosto, ale jest to taka oszczędność i prostota typowo japońska. Zatracenie w szaleństwie i obsesji bywa bardzo niebezpieczne, często nawet dla osoby, którą ta obsesja zawładnęła. Polecam!

„Kobieta w Fioletowej Spódnicy” Natsuko Imamura, tłumaczenie Wiktor Marczyk, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego / Bo.wiem.

„Kwarantanna” Wytske Versteeg

Może być zdjęciem przedstawiającym książka

„Najdziwniejsze jest to, czego nie ma – absolutna nieobecność dźwięku. Żadnych obłąkańczo dzwoniących rowerzystów kamikadze, zero poirytowanego klaksonu kierowcy, któremu drogę zajechał samochód dostawczy, ostały się jeszcze tylko ptaki. Tylko ptaki, które dzięki zniknięciu człowieka odkryły nową radość życia i teraz głośniej i bardziej triumfalnie śpiewają. Spodziewałem się, że koniec będzie bardziej dramatyczny. Jakieś bicie w kotły albo biali jeźdźcy, plaga szarańczy i przeraźliwe zgrzytanie zębami. Ale będę szczery: nie tęsknię za ludźmi. Bez wątpienia coś zostanie utracone wraz ze zniknięciem hord, które jeszcze nie tak dawno temu zaludniały to miasto, po prostu nie wiem, co. Nie czuję absolutnie żadnego obowiązku, by je opłakiwać. Wszyscy ci nieznajomi, przedwcześnie złamane życia nie robią na mnie żadnego wrażenia: przeciwnie, trudno mi w sobie stłumić poczucie triumfu, kiedy idę wymarłymi ulicami bez konieczności zatrzymywania się przed kimkolwiek, nie będąc przez nikogo obserwowanym. Oto on, ostatni człowiek; tu jestem”.

Nasz bohater Tomas Augustus, ceniony chirurg plastyczny, nie jest początkowo człowiekiem wzbudzającym sympatię. To egoistyczny, bezczelny i zadufany w sobie człowiek. Nie płacze po obumarłym świecie, który nawiedziła straszna choroba, katastrofalna w skutkach pandemia, nie tęskni za swoją żoną, której się brzydził, on, ten „mizoginiczny mizogin” jak powiedziała o nim pewna kobieta, jest dumny z tego, że przetrwał chorobę, że może cieszyć się ze swoich zapasów, być w tym nawet lekko znudzonym i czuć się wolnym. Tylko czy aby na pewno?

Wspomnienia, jakie wyłaniają się w czasie tej „nudy” w jego głowie, liczne retrospekcje ze swojego życia sprzed kwarantanny, jakimi raczy nas bohater, sprawiają, że przez pewien czas nawet mu współczujemy w jego nieszczęśliwej, niespełnionej miłości do dużo młodszej Marii ale też w jego smutku po śmierci matki. Ten bezduszny, cyniczny człowiek, jednak ma jakieś uczucia! Wydaje się, jakby sam pragnął pozbyć się tej swojej powierzchownej warstwy sarkazmu i nienawiści, uważa, że ta powierzchowność jest zwodnicza i marzy o tym „bym mógł zza niej wypaść, nagi, bezbronny, niepokalany”.

Tajemnicza choroba, która spowodowała pandemię, roznosi się poprzez dotyk. I nawet to jest powodem konstruowania przez bohatera pięknych i mądrych myśli (których w tej cieniutkiej powieści jest naprawdę mnóstwo – to zasługa świetnego pióra młodej holenderskiej autorki, której imienia i nazwiska nawet nie ośmielę się wymawiać!): „Tylko osoby samotne przeżywają tę chorobę: ci, którzy sami nie dotykają lub których się nie dotyka i dlatego pozostają bezpieczni”. A wracając do Tomasa, czy jego pogarda wobec ludzi, którzy go otaczają ma szansę przemienić się w coś innego? Może jednak zacznie tęsknić za czułością, zrozumieniem, obecnością drugiego człowieka, dotykiem?

Ta opowieść wzbudza wiele emocji podczas lektury. Podoba mi się przedstawienie postaci, nie tylko Tomasa, jest tu też jego żona Leanne, którą widzimy tylko oczami Tomasa, a to co widzimy jest tak nabuzowane jadem i obrzydzeniem…. Jest też matka Tomasa, a także Josef, kim jest Josef? To świetny przykład powieści, która w swojej niewielkiej objętości ujmuje tak dużo. Nie trzeba pisać opasłej książki, żeby przedstawić w tak interesujący sposób życie człowieka. No i jeszcze opis świata w czasie pandemii, który aktualnie bardzo dobrze znamy i zrozumiemy.

Kunsztowna powieść. Intrygująca, wspaniale napisana, dająca do myślenia. Polecam

„Kiedy umrę, puste domy staną się najwyżej nieco bardziej puste, ciche ulice nieco bardziej ciche”.

„Kwarantanna” Wytske Versteeg, tłumaczenie Jadwiga Jędryas, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Bo.wiem, 2021

„A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura

W prostocie siła. Ta książka jest cieniutka, ale zawiera bardzo dużo emocji mimo bardzo prostego języka, jakim jest napisana. Przyznaję, że były nawet dwa momenty, które mnie mocno wzruszyły, bo dotknęły jakichś moich czułych strun. To mądra historia, taka, która daje do myślenia, dzięki której stawiamy sobie pewne pytania a odpowiedzi, które znajdujemy niekoniecznie mogą nam się spodobać. Przynajmniej tak było w moim przypadku. Czytałam ją przez dwa wieczory, a myślę o niej cały czas. „Seria z Żurawiem” to dość specyficzne książki, może dlatego, że autorzy egzotyczni, szczególnie Japonia, która odbiega bardzo kulturowo od naszej rzeczywistości. Powieść Genki Kawamura mogłaby być równie dobrze autorstwa Murakamiego, głównie ze względu na gadającego przez moment kota Kapustka. Ot, takie skojarzenie….

Bohaterem jest trzydziestoletni mężczyzna, listonosz, który mieszka sam ze swoim kotem i nagle dowiaduje się, że umiera. Już, teraz, zaraz, niebawem. Stan terminalny raka. Cóż. Bywa. Nagle dowiadujesz się, że jesteś chory i że życia zostało Ci bardzo mało: co zrobisz? Będziesz rozpaczać, czy może zaczniesz spełniać zaległe marzenia, o ile w ogóle zdążysz? Genki Kawamura daje bohaterowi jednak szansę na dłuższe życie. Pod warunkiem. Jakim?

Pojawia się diabeł w kolorowej koszuli i zawiera pakt z naszym bohaterem. Jeden dodatkowy dzień życia za każdą rzecz, którą można będzie usunąć ze świata. Coś za coś. Im więcej tracisz, tym więcej zyskujesz. Czy na pewno? Nasz bohater niestety nie do końca będzie mógł sam te rzeczy do usunięcia wybierać. Diabeł będzie miał więcej do powiedzenia. A to całkiem fajna postać, ten diabeł. Taki jakby nasz klon, tyle, że dość specyficzny. Czego zatem pozbyłbyś się z życia człowieku, aby zyskać dodatkowy dzień życia? Czy może byłby to telefon? a może zegarek? a może … Twój kot? Zresztą tych rzeczy można byłoby wymieniać mnóstwo. Każda z nich jest ważna i nieistotna zarazem. Wszystko zależy od perspektywy. Jak potoczy się życie naszego młodego bohatera, który znalazłszy się w tej dziwnej sytuacji, zacznie analizować swoje życie i wspominać przeszłość? Dlaczego zachowywał się kiedyś tak a nie inaczej? Co czuje do ojca, z którym od lat nie rozmawia, jak wyglądałoby jego życie, gdyby ktoś przedstawił je w filmie? A jak wyglądałoby Twoje, czytelniku? Czy wiałoby nudą, a może smutkiem, żalem i samotnością, czy może film ten byłby pełen akcji i niespodziewanych jej zwrotów?

„Od momentu, gdy człowiek zda sobie sprawę, że niedługo umrze, można tylko starać się powoli godzić pragnienie życia z nieuchronnością śmierci – żałując wielu drobnych wyborów i myśląc o marzeniach, których nigdy nie uda się zrealizować. Miałem moc przedłużania mojego pobytu na ziemi, ale doszedłem do wniosku, że właśnie ten żal jest piękny. Bo to dowód na to, że żyłem”.

To piękna książka, choć napisana naprawdę w prosty sposób, prostym językiem. Wspomnienia bohatera wzruszają, każą się zastanowić nad tym, co robimy, jak żyjemy, czy relacje jakie nawiązujemy bądź zrywamy dają nam szczęście, spokój a może są wyrzutem sumienia? Czy jesteśmy szczerzy sami ze sobą? Ta historia, mam wrażenie, odziera człowieka ze złudzeń. No bo, jaki byłby ten nasz film? i czy faktycznie chcielibyśmy usuwać coś ze świata, byle tylko zyskać jeden dzień życia takiego, jakim żyjemy teraz? Pomyślmy głębiej nad tym…

„A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura, tłumaczenie Dariusz Latoś, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Bo. Wiem -Seria z Żurawiem, 2021

„Perfekcyjny świat Miwako Sumidy” Clarissa Goenawan

„Przezroczyści ludzie są całkowicie normalni. Tak normalni, że niczym się nie wyróżniają i po prostu wtapiają się w tło. Jeżeli przyjrzeć się uważnie, można ich dostrzec blisko końca szeregu podczas wycieczek szkolnych, ale nigdy na samym końcu. W klasie siedzą gdzieś pośrodku, zazwyczaj przy ścianie. Nie zajmują przyjemnych miejsc z widokiem, przy oknie. Nie są najlepszymi uczniami w klasie, ale radzą sobie na tyle dobrze, żeby zdawać egzaminy. Reasumując, są typowymi przeciętniakami. Utrzymują w miarę dobre relacje z kilkoma osobami z klasy, ale nie mają prawdziwych przyjaciół. Prowadzą spokojne życie w liceum, na studiach i potem w pracy. Zwykle zawierają małżeństwa z podobnymi sobie, ponieważ inni mogliby przesunąć ich bliżej centrum uwagi, a oni nigdy nie przyzwyczaili się do tego, żeby się nimi interesowano. Są przecież prawie niezauważalni”.

Ten cytat to przemyślenia Chie, jednej z dziewczyn, która przyjaźni się z tytułową Miwako Sumida. Chie od zawsze tak się czuła: niezauważana, niewidzialna, dopóki nie poznała Miwako i jej wielkiej tajemnicy, która jest na tyle bolesna i trudna, że doprowadziła Miwako do samobójstwa. Jednym z głównym bohaterów książki jest też chłopak, Ryusei, który mieszka wraz ze starszą siostrą Fumi. Zostali sami po śmierci rodziców, którzy zginęli w wypadku. Ryusei kocha książki, Fumi maluje. Chłopak przypadkowo poznaje Miwako i zakochuje się w niej, niemniej jednak ta go ciągle odtrąca i traktuje tylko jako przyjaciela. Kiedy w pewnym momencie dochodzi między chłopakiem a dziewczyną do zbliżenia, dziewczyna nagle znika, a Ryu zostają listy od niej.

Cała powieść osadzona jest mocno w japońskim klimacie, mimo, iż napisała ją singapurska pisarka pochodząca z Indonezji. To minimalistyczna, piękna historia, która opowiada losy kilku młodych ludzi dotkniętych nagłym samobójstwem Miwako. Dlaczego dziewczyna to zrobiła? Stało się to tak niespodziewanie…. co ją do tego popchnęło? Chie wie, ale Ryusei nie… dlatego tajemnicze listy od Miwako popchną go do wyjazdu śladami Miwako, podczas którego będzie chciał zrozumieć, dlaczego dziewczyna się zabiła.

Fumi z kolei, która ma dar widzenia duchów, spotka Miwako już po jej śmierci i nie będzie to spotkanie tak oczywiste, jakby z początku się wydawało. Będzie to zaskakujące, niezwykłe i bardzo dziwne, nie tylko dlatego, że to spotkanie z duchem. W ogóle Fumi jest ciekawą postacią. Urodziła się jako chłopiec, ale czuje się dziewczyną. Dyskryminowana niegdyś w szkole za „inność”, musiała długo ukrywać swoją tożsamość. Teraz, gdy już dorosła, stara się żyć odważniej, chce czuć się sobą i być z tego dumną, choć nie jest łatwo. Obserwowanie jej postaci to poniekąd przyjemność dla czytelnika, oczywiście takiego, który nie ma uprzedzeń seksualnych, płciowych itp.- to naprawdę cieszy, że taka postać pojawia się w książce i że jej siła w walce z uprzedzeniami może być dla kogoś przykładem.

Każda z postaci w tej króciutkiej opowieści ma swoją historię i uważam, że każda z ich została świetnie zbudowana. Zarówno tytułowa Miwako, jak i Chie, Ryu czy Fumi mają swoje tajemnice. Jednym dodają one siły do walki z życiem, a innym tę siłę odbierają. Jeszcze inni odnajdują siłę w byciu czyimś przyjacielem.

Generalnie, to, co mi wynika z tej powieści, to to, że warto pamiętać, że każdy jest inny. Że każdemu należy się szacunek, że każdy ma swoją historię i że każdy próbuje budować swój mały, perfekcyjny świat, ale czasem rany zadane w przeszłości są zbyt głębokie, by mogły się zabliźnić i wpływają zbyt mocno na tą naszą wymyślnie stworzoną rzeczywistość. To mądra książka, subtelna, pokazująca w niepokojący sposób jak trudno czasem dotrzeć do bliskiej nam osoby, która otoczona jest pancerzem trosk i ran. Historia Miwako to też taki dowód na to, że depresja jednej osoby może być kompletnie niewidoczna dla innych, albo być odbierana w jakiś pokrętny sposób. Tak sobie myślę.

Jedna uwaga, nie wiem czy to kwestia tej „japońskości”, kultury szeroko pojętej, ale wszystkie dialogi wydawały mi się mocno „ugrzecznione”, zbyt momentami uprzejme i kulturalne, brakowało mi w nich jakiegoś, takiego luzu, choćby potoczności języka. Cały czas ogromny szacunek, kultura, wyważenie. To oczywiście dobrze, ale w książce momentami brzmiało mi dość sztywno. Nie wiem, czy takie zachowanie w życiu młodych ludzi jest realne, być może w Japonii faktycznie?

Polecam, zapadła mi w pamięć ta książka.

„Perfekcyjny świat Miwako Sumidy” Clarissa Goenawan, tłumaczenie Magdalena Rabsztyn-Anioł, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2020.

„Dziewczyna z konbini” Sayaka Murata

pobrane„Już się pani zestarzała, a ciągle pracuje dorywczo, kandydata na męża pewnie też brak, Dziewica, ale warta tyle, co używany towar. Coś okropnego. W neolice błąkała by się pani po wiosce, za stara na rodzenie dzieci, bez mężczyzny. Balast dla społeczeństwa. Ja to co innego, jestem facetem, jeszcze mogę się odkuć, ale dla pani już przecież nie ma ratunku”.

Japońskie społeczeństwo rządzi się swoimi zasadami. Zresztą, nie tylko japońskie. W każdej zbiorowości ludzkiej istnieje pewien narzucony odgórnie system reguł, który ma czemuś służyć. Każdy człowiek w takiej zbiorowości, społeczności musi znaleźć swoje miejsce, a nie zawsze jest to proste. Indywidualizm jest przeszkodą. Są osoby, które nie chcą podporządkowywać się zasadom, chcą żyć po swojemu, pewnie i bezpiecznie, nie spełniając wymogów innych: rodziny, przyjaciół, ludzi z pracy. Chcą być częścią systemu, ale na własnych zasadach. Nie zawsze tak się da. Czasem trzeba dokonywać trudnych wyborów. Okazje ku temu pojawiają się nagle lub nie, wtedy sami musimy do tego dojrzeć. Ale też wszystko zależy od perspektywy. To jak nas widzą inni, nie zawsze zgadza się z tym czego my pragniemy.

Sayaka Murata pokazuje właśnie taki świat. „Świat normalnych ludzi nie znosi odmienności. Obce elementy są po cichu likwidowane. Ci, którzy nie pasują, zostają usunięci”. 36-letnia kobieta, niezamężna, nie mająca dzieci, nie potrzebująca właściwie niczego do szczęścia, poza miejscem, gdzie czuje się dobrze, bezpiecznie i pewnie, to właśnie Keiko. Tym miejscem jest konbini, czyli całodobowy, malutki sklepik wielobranżowy, który musi lśnić, musi być idealnie zorganizowany, jeśli chodzi o obsługę klienta, reklamę, czy też sezonowe promocje. Keiko pracuje w nim dorywczo od 18 lat. Właściwie nigdy nie przeszło jej przez myśl, by zmienić pracę, by zmienić słowo „dorywczo” na „etat”. Bo niby czemu miałaby o tym myśleć, skoro tam pracując właśnie dorywczo czuje się spełniona i szczęśliwa? Dlaczego ma ulegać presji rodziny czy koleżanek i szukać na siłę męża i płodzić dziecko, skoro tego nie chce i nie potrzebuje? Czy nowy chłopak, Shiraha, który zostanie zatrudniony w sklepie, zmieni jej podejście? Czy to co się później wydarzy, zmieni podejście Keiko do swojego życia?

To nie jest książka o tym, że nagle pojawia się książę i wyrywa podstarzałą dziewicę z zapyziałej roboty i żyją długo i szczęśliwie. Wręcz przeciwnie. On uzmysłowi Keiko, co jest tak naprawdę dla niej ważne, choć w sumie ona dobrze o tym od początku wie. Mimo, że od dzieciństwa jest uznawana za dziwaczkę i osobę mającą problemy z emocjami, to wie czego chce. Czy do bólu poukładanego życia i bycia nadal trybikiem w zorganizowanej machinie sklepu, czy może jednak nie? Czy warto może coś zmienić i tym samym wpasować się w ogólny obraz współczesnej kobiety? A może po prostu lepiej zostać sobą i mimo presji, mieć święty spokój i robić to co się chce, bez poczucia bycia kimś gorszym?

Świetna, prosta z pozoru, opowieść, która na zaledwie 142 stronach, daje nam lekcję nieoczywistego poczucia normalności i siły w tym trudnym, zaprogramowanym i śpieszącym się donikąd świecie. Polecam ogromnie.

„Dziewczyna z konbini” Sayaka Murata, tłumaczenie Dariusz Latoś, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego.