„Kornik” Layla Martinez

„Już wam mówiłam, że z tego domu nikt nie odchodzi. Jesteśmy w nim uwięzione, my i cienie. Tak mawiała moja matka. Jesteśmy w nim uwięzione, powtarzała, dopóki nas nie zabiorą. Dopóki to nas nie zabierze. Ten, który chodzi po domach i płoszy umarłych, żeby szli ze świętymi”. Ta krótka, debiutancka powieść Layli Martinez zostawiła mnie z mieszanymi uczuciami. Jednocześnie podobał mi się pomysł na fabułę i nie podobało wykonanie. Może dlatego, że zbyt nie znam historii Hiszpanii i ciężko było mi wyłowić te wszystkie alegorie i odniesienia, a może męczył chaos kilku narracji, przy czym tej jednej bez interpunkcji? Często też zauważałam jakieś błędy w tekście (o ile dobrze znam gramatykę) – i akurat jest to wątpliwe, by wynikało z faktu, iż bohaterki: babka, matka i córka wywodzą się z tej biedniejszej części społeczeństwa.

Sama historia jest ciekawa. Mamy trzy kobiety i jeden dom, w którym żyją one od pokoleń. „W tym domu zmarli żyją zbyt długo, a żywi zbyt krótko. A my, jako że jesteśmy gdzieś pomiędzy, nie robimy ani jednego, ani drugiego. Dom nie pozwala nam umrzeć ani nie pozwala nam odejść”. Ten dom jest ciekawym tłem i równocześnie bohaterem. To tu kobiety widzą duchy schowane pod łóżkiem, świętych na suficie, meble się przesuwają, a za szafą kryją się naprawdę makabryczne rzeczy. Wprowadza to element grozy do powieści, ale bardziej skupiamy się jednak podczas lektury na tym, co wydarzyło się w życiu kobiet. Upokarzanych, niesłusznie oskarżanych, pokazywanych palcem przez sąsiadów, szczególnie tych bogatszych, u których niegdyś przyszło im pracować. Najmłodsza z kobiet chyba najbardziej cierpi i „zieje” gniewem, to ona pracowała kiedyś jako opiekunka synka bogatej rodziny, dziecko zniknęło pewnej nocy, o co kobieta została oskarżona. Teraz wychodzi z aresztu, wraca do domu toczonego przez korniki (które toczą również jej duszę) i cienie zmarłych i opowiada swoją historię łącząc ją z historiami życia swojej matki i babki. Są one bardzo do siebie podobne, dziedziczona trauma ma swoje konsekwencje, a one same postrzegane są często jako czarownice. Dlaczego? Co takiego się wydarzyło? Skąd w kobietach tyle smutku, bólu i depresyjnego tonu?

Ciężko mi się czytało tę książkę. Nie wiem, może nieodpowiedni moment, a może ona sama jest dla mnie zbyt „wyrafinowana”, a może po prostu to styl? Nie mówię, że nie polecam, bo ogólnie zbiera ona same pozytywne opinie, ale mnie zmęczyła. Po prostu.

„Kornik” Layla Martinez, tłumaczenie Maja Gańczarczyk, wydawnictwo Bo.Wiem, 2024

#współpracabarterowa

„Współrzędne tęsknoty” Shubhangi Swarup

„Seria z żurawiem” jest jedną z moich ulubionych serii wydawniczych Wydawnictwa Uniwesytetu Jagiellońskiego/Bo.Wiem. Kompletuję z niej wszystkie książki, możliwe że brakuje mi jednej czy dwóch. Są to książki dość dla mnie egzotyczne, głównie autorów/autorek japońskich, ale nie tylko oczywiście. Tym razem mamy autorkę z Indii, rejonu świata, którego czytelniczo w ogóle nie znam i jakoś nigdy mnie specjalnie nie interesował. Poza powieściami Salmana Rushdie, którego też znam dość powierzchownie (z dwóch bodajże książek) nie czytam niczego hinduskich pisarzy / pisarek. Postanowiłam, że jednak zaufam mojej ulubionej serii i sięgnę również po „Współrzędne tęsknoty” (co za piękny tytuł w ogóle). Nie czytało mi się tego ani łatwo, ani szybko. Zastój czytelniczy w moim życiu w ostatnich miesiącach nie pomagał, ale w końcu się udało i skończyłam. Podobała mi się ta powieść, głównie ze względu na wszechobecność natury i jej opisy, a właściwie swoisty hołd dla Matki Ziemi i Wszechświata. Podzielona jest na kilka części, które mają, jak się okazuje, wiele ze sobą wspólnego. Język powieści natomiast był dla mnie dość wydumany i mocno skomplikowany, do tego wszystko w czasie teraźniejszym.. dlatego trochę brnęłam przez nią, jak przez pole pełne kamieni. Niemniej porównania, opisy, metafory w tym swoim skomplikowaniu często ujmowały za serce:

„Życie równej pary na równoleżniku tęsknoty i południkach niepokoju było jak dotąd rzadkim, nieudokumentowanym zjawiskiem – jak wieloryb wydający na świat potomstwo na Antarktydzie albo białe słonie rozmnażające się na południu Azji. Zarówno Giridża Prasad, jak i Chanda Devi prędko zdają sobie sprawę, że sformułowanie „zakochać się w kimś” to eufemizm. Uczucie nie jest czymś równie prostym jak zanurkowanie w chłodnych wodach w gorące popołudnie, nie jest też instynktowne jak nauka chodzenia. To nie skarbiec superlatyw, jak poezja sanskrycka, ani też „słodki smutek”, o którym pisali romantycy. Mozół pary równych sobie nie jest wyłącznie kwestią etnograficzną. Jest multidyscyplinarny. Bliskość i dystans działają niczym pływy – w ciągu dnia utrzymują się na wysokim poziomie a maksimum osiągają w porze posiłków. Księżycem jest filiżanka herbaty; przyciąga ich ku zenitowi ich interakcji. Noce są jałowe. Pas niepodbitej ziemi oddziela ich posłania” (str 37-38).

Powyżej przykład narracji, ale też przedstawienie dwojga bohaterów,w których życiu uczestniczymy . On – Girdźa jest geologiem, naukowcem, który bada drzewa i lodowce, ona – Chanda, jest kobietą, która widzi duchy, rozmawia z nimi (zatem mamy tu też odrobinę realizmu magicznego). Poznajemy też inne postacie, które się potem pojawiają: Apo, Devi, Mary, Platona… Każda z nich ma swoją własną historię, które splatają się tworząc sieć na tle historyczno-polityczno-kulturowym Andamanów, Birmy, Nepalu czy Wyżyny Tybetańskiej, bo tu wszędzie przenosimy się z naszymi bohaterami. To wszystko przeplatane jest różnymi legendami, wierzeniami, które trochę wybijają z rytmu, ale z drugiej strony dodają jakiejś magii. Ogólnie ta powieść meandruje między gatunkami, trudno ją zaklasyfikować do jakiegoś konkretnego gatunku: powieść miłosna, obyczajowa, fantastyczna, przygodowa, przyrodnicza, ekologiczna? Bo to co zespala jednak wszystko to właśnie przyroda, natura. Nawet postać Chandy opisywana jest jako „falujący krajobraz” (str. 39), a „na Morzu Andamańskim każda wyspa jest osobą, a każda osoba wyspą” (str. 99). Takich porównań są tu setki.

Cały koncept jest dość oryginalny, ale był trudny w lekturze. Męczyłam się momentami bardzo i odkładałam tę książkę „na potem”. Podsumowując, podobało mi się, ale nie aż tak, jak miałam na to nadzieję. Wymagała ode mnie dużego wysiłku, skupienia i czasu, mimo tego, że zachwycały mnie fragmenty. Generalnie polecam, bo to książka pełna mądrego, ciekawego i pełnego miłości widzenia świata, Ziemi jako naszej planety, przyrody, która tyle nam daje i z której możemy czerpać. Ta książka, choć dla mnie ciężka i mecząca w lekturze, uzmysławia, że nie jesteśmy jako ludzie, niczym wobec potęgi Wszechświata – my jesteśmy jego częścią, tylko musimy mieć oczy szerzej otwarte.

„Świat stworzyła stara kobieta, która to wszystko utkała. To dlatego wszystko – drobne, jak rybie łuski albo łuski skóry węża czy wzorki na motylim skrzydełku, albo olbrzymie, jak łańcuch górski czy biegi rzek – ma swoje odbicie w większym wzorze. Jeżeli ludzie uznają coś w świecie za anomalię czy aberrację, to dlatego, że ich wzrok nie dostrzega wzorca” (str. 246). Nie wiem, czy ja dobrze odebrałam tę powieść, może powinnam do niej jeszcze kiedyś wrócić i przeczytać bez przerw, w totalnym skupieniu i wtedy wyciągnęłabym jeszcze więcej? Kto wie. Była dla mnie trudną przeprawą, ale i interesującą przygodą.

„Współrzędne tęsknoty” Shubhangi Swarup, przekład Mikołaj Denderski, wyd. WUJ / Bo.wiem, 2023.

#współpracabarterowa

„O zmierzchu” Hwang Sok-Yong

„Gdy byłem młody, wcale nie patrzyłem na świat tak cynicznie. Rozumiałem tych, którzy sprzeciwiali się wszelkim niesprawiedliwościom, jednocześnie zapewniając samego siebie, że jakoś muszę je znosić. To właśnie dzięki tej samokontroli byłem w stanie sam sobie wybaczyć. Wraz z upływem czasu dopadło mnie swego rodzaju notoryczne zrezygnowanie, moim nawykiem stało się traktowanie wszystkiego i wszystkich wokół chłodno, z obojętnością. Sądziłem, że świadczy to o mojej dojrzałości. Na początku lat osiemdziesiątych, kiedy większość ludzi żyjących w skrajnym ubóstwie zdołała nieco odbić się od dna, frustracja i rezygnacja były już na porządku dziennym, niczym małe otarcia, które z czasem przemieniały się w bolesne zgrubienia. Jak uwierająca kurzajka na stopie – człowiek zarzeka się, że musi ją usunąć, aż w pewnym momencie staje się ona po prostu nierozerwalna częścią jego ciała. Tylko chwilami, przez przypadek, przypomina sobie o niej i zdaje sprawę z istnienia tej niedoskonałości”.

Narracja prowadzona jest z dwóch perspektyw. Pierwsza z nich należy do starszego już wiekiem architekta, Parki Min-u, który opowiada historię swojego życia opierając się na wspomnieniach z dzieciństwa i młodości. Sam wywodzi się z dzielnicy slumsów, z której od zawsze pragnął się wyrwać. Chciał zostać kimś, kto nie będzie musiał już więcej patrzeć na biedę, blaszane baraki i kolegów parających się czyszczeniem butów zamożnych panów. Jedynym, co ukochał w swojej biednej dzielnicy była Cha Sun-A, córka właściciela sklepu z makaronem. Pierwsza miłość, o której nigdy nie zapomniał, którą wiele lat później zdradził, a o której cały czas pamięta i żałuje straconego czasu.

Druga perspektywa to opowieść kobiety, która również pochodzi ze slumsów, ale wbrew pozorom za nimi bardzo tęskni. Teraz jest autorką scenariuszy teatralnych do bardzo niepopularnych i niedochodowych sztuk. Nie wiedzie się jej, mieszka w biednym, wynajmowanym pokoju i uważa, nie ma męża i uważa, że już nigdy w życiu do niczego nie dojdzie. „Zawsze gdy myślę o czasie, który przeminął, wydaje się, jakbym nie miała żadnych wyraźnych wspomnień. Wszystko jest takie mętne. Cholera, kiedy zdążyłam się tak zestarzeć?”

Co łączy tych dwoje bohaterów, poza żalem za utraconą przeszłością, frustracją i zrezygnowaniem? Czy jest coś więcej, jakaś niewidzialna nić, która jest na styku ich smutnych historii?

„O zmierzchu” opowiada dokładnie o…zmierzchu: życia, oczekiwań, świata, jaki zapamiętało się w dzieciństwie, o, jak pisze autor, „cieniu blaknącej starej miłości”. To smutna książka o rozliczaniu się z życiem, wyrzutach sumienia i żalu za tym, co już nie wróci. Z drugiej strony, to też świetny obraz Korei Południowej i jej modernizacji. Slumsy, które kiedyś były całym światem bohaterów zostały zniszczone, na ich miejscu stoją nowoczesne budynki, ale za tym wszystkim stoi też historia ludzi, którzy byli, mimo protestów, wysiedlani ze swoich biednych domów, których życie często zostało okupione tragedią prowadzącą nawet do samobójstw, jakże wtedy powszechnych w Korei. To, co Park Min-u chciał zrobić jako architekt, dla wielu stało się zmorą i czymś, co odcisnęło piętno na ich życiach. A nasz bohater w związku z tym, może odczuć jedynie skruchę i smutek, ale nie może już nic z tym zrobić. I to pogrąża go jeszcze bardziej w niepokoju, niepewności i chaosie własnych myśli. „I tak też stałem tępo na środku drogi, niepewny, w którym kierunku powinienem się udać”.

Myślę, że to też ciekawa opowieść o tym, jak bardzo ciężką pracą można dojść do celu, ale nie wszystkim się to udaje, bo inni może po prostu mają mniej szczęścia? mniej wsparcia ze strony bliskich?

Poruszająca książka, gęsta od emocji. Warto. Dodam, że książka nominowana była do Międzynarodowej Nagrody Bookera.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu.

„O zmierzchu” Hwang Sok-Yong, przekład Dominika Chybowska-Jang, Wyd. Uniwersytetu Jagiellońskiego – Bo.Wiem, 2022

„Prawdziwe fałszerstwa. Kilka niesamowitych historii o podrabianiu” Lydia Pyne

Czym są prawdziwe fałszerstwa, autentyczne falsyfikaty, co jest prawdą, a co nie, gdzie zaciera się granica?

O tym wszystkim możemy poczytać w książce Lydii Pyne, historyczki, która przedstawia nam w kilkunastu rozdziałach różne historie fałszerstw, tych znanych i tych mniej znanych, których dokonano już wieki temu, ale też i współcześnie. Poczytamy o pięknej, francuskiej jaskini Chauveta z malowidłami z paleolitu, o filmach przyrodniczych serii BBC i nie tylko, o fałszerzu dokumentów i listów Szekspira, o skamielinach, które niekoniecznie muszą być prawdziwymi, czy też o podrabianych diamentach. Są tu również rozdziały dotyczące takich trywialnych rzeczy, jak aromaty spożywcze, którymi producenci dopełniali smaku różnych produktów spożywczych – mamy przykładowo sukces żelków Jelly Belly, których przeróżne dziwne smaki np: brudnej zmywarki, przepoconych skarpet czy wiórków z ołówka, stały się hitem. Ciekawy był również rozdział o tym, czego dokonał razu pewnego Banksy w Muzeum Brytyjskim w 2005r. i jaki miało to wpływ na postrzeganie autentyczności dzieł.

Wszystko to jest niezwykle ciekawe, przeciekawe wręcz. Spodobało mi się stwierdzenie w prologu: „Starożytny rzymski satyryk Petroniusz przypomina nam: „Świat chce być oszukiwany. Niech więc będzie oszukiwany”. Ironia losu: właściwie nie wiadomo, czy Petroniusz kiedykolwiek rzeczywiście wypowiedział te słowa. A mimo to są prawdziwe”.

Książka należy do gatunku popularnonaukowej literatury i przyznaję, że nie czyta się jej dobrze. Jest bardzo ciężka w odbiorze, choć tematyka wydawałaby się bardzo przystępna. Męczyłam się z nią, chciałam skończyć, bo bardzo ciekawiły mnie te wszystkie historie, ale… bywały momenty, że pomijałam niektóre eksperckie wywody, czy przydługawe opisy historyczne. No jakoś mi się to wszystko nie kleiło. Rozdziały zwykle miały w treści jakąś anegdotę, co mnie zatrzymywało na dłużej, ale potem robiło się już zbyt naukowo i nieprzyswajalnie dla mojego mózgu, choć nie ukrywam, że dowiedziałam się sporo. Lubię książki, z których można czerpać wiedzę, choć mam wrażenie, że autorka nie miała zbytnio ‚scenariusza’ na tę pozycję – dlaczego? Bo tak jak wspomniałam na początku jest tu takie pomieszanie z poplątaniem: tu Szekspir, za chwilę żelki, potem paleolit … Właściwie mogłoby się tu znaleźć zapewne jeszcze milion innych rzeczy, a i też przecież nie wszystko wymieniłam.

Ciekawe były te wszystkie historyczne rysy, np. w rozdziale o aromatach spożywczych, w którym pokrótce przedstawiona została ewolucja smaku, również ciekawie czytało mi się o metodach tworzenia diamentów. Ogólnie jest tu naprawdę sporo perełek, ale jak wspomniałam, podanych momentami w sposób ciężki. Styl autorki jest według mnie nierówny, niektóre rozdziały czyta się płynnie, a inne chce się ominąć. Nie wiem, może to kwestia gatunku, może kwestia mojego zmęczonego pracą umysłu ostatnio, ale przyznaję, że czytałam tę książkę chyba miesiąc, co rzadko mi się zdarza. Niemniej jednak polecam, bo można się z niej sporo dowiedzieć. Zawsze warto sięgać bo literaturę popularnonaukową, żeby poszerzać swoją wiedzę z różnych dziedzin, a i też zwrócić może uwagę (jak w przypadku tej książki) jak bardzo się nas jako konsumentów, odbiorców kultury, oszukuje i jak bardzo nami manipuluje.

„Prawdziwe fałszerstwa. Kilka niesamowitych historii o podrabianiu” Lydia Pyne, tłumaczenie Andrzej Homańczyk, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego – Bo.Wiem, 2021.

„Kobieta w Fioletowej Spódnicy” Natsuko Imamura

„Kobieta w Fioletowej Spódnicy wygląda dokładnie tak samo jak ludzie z jej otoczenia. Jednak jeśli ktoś przyjrzałby się bardzo, bardzo uważnie mógłby je dojrzeć. Prawdziwe uczucia Kobiety w Fioletowej Spódnicy. Wcale nie bawi się dobrze, nie robi tego z głębi serca. Jej usta się śmieją, ale oczy już nie. Twarze wszystkich wokół są pełne życia, ale wśród nich tylko Kobieta w Fioletowej Spódnicy roztacza wokół siebie ledwie uchwytną aurę smutku. Tylko udaje radosną, żeby nie zakłócać innym miłego czasu. By wyciągnąć ją z tej duszącej atmosfery, już dwa razy próbowałam się do niej odezwać, „Hej, słuchaj” i „Cześć”. Dwa razy zagadywałam ją akurat wtedy, kiedy rozmowa stawała się głośniejsza, i nikt nie zwrócił uwagi, że w ogóle się odezwałam”.

Powieść na zaledwie 140 stron, można ją przeczytać w jakąś godzinę, ale została mi w głowie na długo. Z pozoru wydaje się niby banalną opowieścią o dwóch kobietach: tytułowej, oraz drugiej: Kobiecie w Żółtym Kardiganie, która jednocześnie jest narratorką. Obie pozostają tu bezimienne. Określa je jedynie ubiór, który przecież niewiele mówi o człowieku. Jednak według mnie, ta Fioletowa Spódnica i Żółty Kardigan (pisane dodatkowo z dużej litery) już jakoś się wyróżniają w tłumie, przez co człowiek już nie jest niezauważany, przezroczysty i nijaki. To ważny element opowieści Imamury, bo obie bohaterki pragną być zauważane. Jedna co prawda jakby może ma większy do siebie dystans, ale druga (narratorka) bardzo mocno czuje się wyalienowana. To dlatego zaczyna obserwować Kobietę w Fioletowej Spódnicy. Powoli zaznajamia się z jej codziennymi czynnościami, zna jej adres, wie co jada, na której ławce w parku lubi siadać, wie, że raczej jest samotna i nie ma pracy. Wielu rzeczy się domyśla, kilku wskazówek niby przypadkiem jej udzieli, co sprawi, że Kobieta w Fioletowej Spódnicy pojawi się w pracy, w tym samym hotelu, w którym pracuje Kobieta w Żółtym Kardiganie.

Można by pomyśleć, że naszej narratorce zrobiło się żal Kobiety w Fioletowej Spódnicy, dlatego naprowadziła ją na nową pracę, ale myślę sobie, że tak naprawdę popadła w straszliwą obsesję i już nie wyobrażała sobie dnia bez obserwacji tej Kobiety. Niezwykłe (i trochę przerażające jednak) jest w człowieku to, że potrafi się tak zatracić, że chce być tak rozpaczliwie blisko drugiej osoby, która go w jakiś sposób fascynuje, intryguje, wszyscy na nią patrzą, podziwiają jej wygląd itp. Jak bardzo samotnym i niedocenianym trzeba się czuć, by chcieć być cieniem drugiej osoby?

Ciekawy w tej książce jest rozwój wydarzeń i ich konsekwencje. Nie mogę już zbyt wiele powiedzieć, bo zdradziłabym całą fabułę, a nie o to przecież chodzi. W każdym razie, widać w tej powieści, jak szybko zmienia się postrzeganie człowieka przez innych, wystarczy jedna chwila, by całkowicie zmienić o kimś zdanie. Autorka fantastycznie pokazała stereotypowość naszego podejścia do drugiej osoby, kiedy to nie znając kogoś dobrze (a nawet w ogóle) zaczynamy go oceniać, podziwiać, a potem nagle nienawidzić (czy też zwyczajnie nie lubić). Dlaczego tak robimy? Zazdrościmy czegoś? Nie trawimy, kiedy ktoś się wyróżnia, lub jest przez kogoś wyróżniany? Czemu jesteśmy tacy wredni i niesprawiedliwi, nie akceptujemy tego, że ktoś może być od nas sprytniejszy? mądrzejszy? ładniejszy? I do czego to wszystko może doprowadzić..?

Świetna książka. Niepokojąca, dająca do myślenia, napisana prosto, ale jest to taka oszczędność i prostota typowo japońska. Zatracenie w szaleństwie i obsesji bywa bardzo niebezpieczne, często nawet dla osoby, którą ta obsesja zawładnęła. Polecam!

„Kobieta w Fioletowej Spódnicy” Natsuko Imamura, tłumaczenie Wiktor Marczyk, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego / Bo.wiem.

„Na zawsze w lodzie. Śladami tragicznej wyprawy Johna Franklina” Owen Beattie, John Geiger

O ekspedycji Johna Franklina w 1845r. która miała za zadanie pokonanie ostatniej, nieprzebytej części „Przejścia Północno-Zachodniego” u wybrzeży Arktyki na pewno wielu z was słyszało, choćby Ci, którzy czytali „Terror” Dana Simmonsa, tudzież oglądali serial na podstawie książki. Ja nie czytałam jeszcze „Terroru” więc nie do końca znałam szczegóły tej ekspedycji jakże tragicznej w skutkach. Oba statki „HMS Erebus” i „HMS Terror” zniknęły właściwie bez śladu, a cała załoga nie przeżyła. Co się wydarzyło podczas tej wyprawy, czy faktycznie udało się odkryć ten nieprzebyty nigdy fragment „Przejścia Północno-Zachodniego”? Jak okrutny los spotkał tych ludzi, i co tak naprawdę było przyczyną ich gehenny a ostatecznie śmierci, jest wyjaśnione właśnie w tym reportażu autorstwa Owena Beattie – profesora Uniwersytetu Alberty i jednocześnie antropologa sądowego, oraz Johna Geigera – dyrektora generalnego Królewskiego Kanadyjskiego Towarzystwa Geograficznego.

Czyta się to świetnie, napięcie trzyma przez całą książkę, skrupulatne badania prowadzone na miejscu kilka lat po zaginięciu ekspedycji, a także i dużo później odsłaniają brutalną i jeżącą skórę prawdę. Niewyobrażalnym dla mnie jest cierpienie tych młodych ludzi, oraz desperacja, która popchnęła ich do wielu niepojętych dla nas, czytelników, siedzących w ciepłych domach, czynów. Jakich? Ano, przeczytajcie sami. To tak jak z himalaistami, którzy często osądzani są przez nas, zwykłych leni z kanap, o to, że zostawili kogoś na wysokości 8000 m., bo nie mogli go uratować i że myśleli wtedy tylko o sobie. Że jak to? że sumienia nie mają, jak mogli?? Ano. Ja akurat jestem w stanie to zrozumieć. Dlaczego? dlatego, że w ekstremalnych, naprawdę ekstremalnych sytuacjach, u człowieka wyłącza się rozum i rozsądek, a włącza instynkt przetrwania. Okrutne ale prawdziwe.

Generalnie podziwiam te wszystkie ekspedycje, jakie wyruszyły na poszukiwania, a głównie badaczy, którzy zajmowali się tą sprawą. Mieli odwagę i samozaparcie, by jednak próbować zrozumieć przyczynę śmierci całej załogi. Jedni zmarli wcześniej, inni później. Dlaczego część z nich zmarła już na statku? Jaka była przyczyna? Szkorbut tak bardzo powszechny wówczas? Brak przygotowania? Zbytnia buta i pewność siebie wobec natury? Ekstremalne zimno? Wycieńczenie? Śmierć głodowa? Choroba? a może Inuici? Co się wydarzyło? Co udało się wywnioskować z ekshumowanych w 1984r. z wiecznej zmarzliny ciał trzech członków załogi, pochowanych nieco wcześniej na wyspie Beechey, zanim reszta dokonała żywota, szukając wybawienia i drogi powrotnej? Niesamowicie było czytać o tych trzech osobach, których ciała zachowały się przez tyle lat praktycznie w idealnym stanie. Lód potrafi czynić cuda, jak widać. Podoba mi sie drobiazgowość, upór i rzetelność badaczy. Cała ekshumacja wymagała wielkiego wysiłku zarówno fizycznego, jak i biurokratycznego. To, co odkryli okazało się zaskakujące. Wcześniejsze domniemania na temat przyczyny śmierci załogi zostały kompletnie wyparte przez nowe informacje, które wypełniły wreszcie lukę w dotychczasowej wiedzy na temat jednej z największych zagadek polarnych ostatnich lat.

Niezwykle ciekawa jest ta książka. Bardzo dobrze napisana, opatrzona czarno-białymi fotografiami, które pozwalają na poczucie klimatu tamtych czasów, a niektóre mrożą nawet krew w żyłach. Dodajmy, że niepowodzenie ekspedycji Franklina miało też swoje pozytywne konsekwencje, paradoksalnie. „W ciągu dwóch dekad od zaginięcia jego wyprawy, na poszukiwania wskazówek dotyczących jej losu wyruszy ponad trzydzieści ekspedycji morskich i lądowych, które przy okazji zbadają ogromny obszar Arktyki i naniosą na mapę całą trasę „Przejścia Północno-Zachodniego”.

Serdecznie polecam, a Margaret Atwood w przedmowie pisze o tej książce tak: „Saga o Franklinie była relacją kryjącą w sobie zagadkę, historię pełną domysłów i przypuszczeń, zbiorem pogłosek, legendą, heroiczną przygodą i hagiografią narodu. W „Na zawsze w lodzie” staje się powieścią detektywistyczną, tym bardziej trzymającą w napięciu, że prawdziwą”.

Na zawsze w lodzie. Śladami tragicznej wyprawy Johna Franklina” Owen Beattie, John Geiger, tłumaczenie: Aleksander Gomola, Wydawnictwo Uniwerstytetu Jagiellońskiego, Bo.Wiem, 2021.

„Japonia, Chiny i Korea. O ludziach skłóconych na śmierć i życie” Michael Booth

„Co najmniej setka uczniów szkół średnich siedzi po turecku na chodniku w dzielnicy biznesowej Seulu. Każdy trzyma w ręku żółtego papierowego motyla na patyku. Śmieją się i wdzięczą do aparatów w swoich smartfonach, poprawiają włosy i wydymają wargi, pozując do selfie. Wygląda to jak klasowa wycieczka albo dzień sportu. Jedna z dziewczyn ma torbę z napisem: TOKYO STREET GIRL. U kilku innych zauważam gadżety z logo Hello Kitty. Kapłan w ciężkiej szacie barwy kości słoniowej, z zaczeską, którą w tej części świata nazywa się kodem kreskowym, stoi tyłem do nastolatków za niewielkim pulpitem ustawionym w rynsztoku. Na zwoju, który zwisa z pulpitu, widnieje napis: „Kościół Pamięci Dziewcząt Niewolnic Seksualnych Armii Japońskiej” wraz z numerem telefonu, adresem strony na Facebooku i strony internetowej. Duchowny stoi twarzą do szarego parkanu, który otacza plac budowy po drugiej stronie ulicy. Scenie tej przyglądają się z pewnej odległości przywiezieni tu czterema autokarami policjanci z oddziałów prewencyjnych”.

Taka próbka stylu Michaela Bootha na początek. Styl ten bardzo mi pasuje, a książkę, mimo trudnej tematyki i wielu poważnych zagadnień czy to politycznych, czy historycznych czyta się płynnie i lekko. To ogrom wiedzy tak naprawdę, ale też ciężka praca autora i duży talent do przekazywania obserwacji i przemyśleń. Lektura była przeciekawa, nie na raz, bo jest dość wymagająca. Czytałam ją długo, bo jednak mimo, iż przez tekst się płynie, informacji jest naprawdę bardzo dużo. Książka jest reportażem, momentami śmiesznym, ze względu na poczucie humoru autora, momentami wzruszającym i smutnym. Na pewno mocno obiektywnym, a biorąc choćby pod uwagę powyższy cytat, widać, że autor doskonale zauważa to, co widoczne na każdym kroku w odwiedzonych krajach: łączenie nowoczesności i współczesności z tym, co już było i minęło, ale dalej siedzi zadrą w sercach mieszkańców.

Michael Booth ma niezwykły talent do przekazywania wiedzy (a tę bezspornie posiada), widać że jest dobrym dziennikarzem. To także autor książki „Skandynawski raj”, którą mam gdzieś na półce i niebawem pewnie po nią sięgnę. Tutaj, autor rozmawia z różnymi ludźmi w różnym wieku, o różnych poglądach, są to politycy, weterani wojen, ale też ofiary zbrodni wojennych czy represji. Spotyka się też z osobami kierującymi muzeami, prowadzącymi badania czy choćby ze zwykłymi studentami. W każdym z odwiedzonych krajów dowiaduje się czegoś na temat zaszłości historycznych, kultury, polityki, ale szuka przede wszystkim odpowiedzi na pytanie: dlaczego narody Japonii, Chin i Korei są od lat ze sobą skłócone, jakoś nie do końca się akceptują mimo, że są „sąsiadami”.

NIezwykłe ile smaczków można wynieść z lektury tej książki. Ileż tu jest informacji i ciekawostek. Nie jest to książka podróżnicza jednak w swoim zamyśle, to bardziej opowieść o ludziach, o historii krajów, narodu. Kto komu podlegał, kto kogo wybijał, albo kto komu zawadzał. To również opowieść o tych wszystkich kwestiach, które zaważyły na wzajemnym szacunku czy jego braku. O tym, co wpłynęło na takie a nie inne postrzeganie danego kraju i jego mieszkańców. Ważne są tu przede wszystkim sprawy takie jak: przebaczenie, zadośćuczynienie, przeproszenie za zbrodnie i krzywdy, wszystko to głównie widać u starszych pokoleń mieszkańców (głównie Chin i Korei, bo generalnie te kraje są najbardziej uprzedzone do Japonii, to jej najwięcej zarzucają, choć z drugiej strony fascynują się jej kulturą, technologią i nowoczesnymi modami. Dlaczego?)

W tych wszystkich rozmowach, spotkaniach widać, że ludzie młodzi są bardziej tolerancyjni, bo albo nie znają na tyle dobrze historii swojego kraju, albo po prostu chcą o niej zapomnieć i żyć w normalnym, zgodnym świecie, bez uraz i bez rozpamiętywania. Weźmy na przykład rzeź w chińskim Nankinie dokonaną na ludności cywilnej przez wojska japońskie. Chiński producent mebli, który założył muzeum masakry nankińskiej, prywatne dodajmy, mówi „Ludzie stają się potworami i może się to przydarzyć każdemu narodowi i każdemu krajowi. Każde państwo może się dopuścić czegoś równie potwornego, jak masakra w Nankinie. Stać na to każdą cywilizację i każdą grupę etniczną”. Czyż nie tak? (A propos masakry w chińskim Nankinie polecam również książkę Iris Chang „Rzeź Nankinu”, którą autor tu wspomina, a którą czytałam parę lat temu. Jej recenzja na blogu nie powstała, bo nie mam słów, by o tym pisać. Nadal te emocje są we mnie i w głowie nie mieści mi sie takie okrucieństwo ludzkie.)

Ciężko jest czytać o Jednostce 731 w Korei, w której przeprowadzano okrutne badania na ludziach, czy o tak zwanych „sekcjach pocieszania” tworzonych podczas II wojny światowej. To o kobietach z tych sekcji mówi mówi m.in cytat z początku mojego wpisu. „Kobieta pocieszycielka” mogła być gwałcona dziennie przez około 40 mężczyzn, co było dopuszczane przez rząd. Ciężko się czyta o podziale Korei na Północną i Południową (Północnej autor nie odwiedził, ale przytacza różne trudne historie związane z tym krajem). Dużo się dowiedziałam też o Tajwanie, może to są podstawowe rzeczy, ale podane bardzo czytelnie i lekko, zresztą nigdy specjalnie się nie interesowałam tą wyspą, a tu proszę: populacja to Hakka, Hoklo i Aborygenowie tajwańscy. Tajwan jest też jednym z pierwszych państw (nie-państw, bo nadal z tym uznaniem niepodległości jest ciężko), które może pochwalić się równouprawnieniem płci, albo akceptacją małżeństw jednopłciowych. Nie wiedziałam o tym. A wiecie co to jest Związek Bambusowy? Ha.

To bardzo mocna pozycja, dobrze napisana, przenikliwa, rzetelna i ciekawa, a przede wszystkim poszerzająca wiedzę. Doskonałe studium kultur i konfliktów w Japonii, Chinach i Korei. Bardzo polecam.

„Japonia, Chiny i Korea. O ludziach skłóconych na śmierć i życie” Michael Booth, tłumaczenie Barbara Gutowska – Nowak, wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego – Bo.Wiem, 2021