„Unterstadt” Ivana Šojat

„Dreptałam ciemną, nigdy porządnie nieoświetloną ulicą, ciągnącą się wzdłuż torów aż do ulicy Klajnowej. Pomyślałam: „Nic się nie zmieniło, nadal się boję tej ulicy”. Wojna przyszła i poszła, a tak naprawdę wszystko pozostało takie samo, miasto niczym uparty starzec, wracało do swoich nawyków. Ale potem zobaczyłam, że na niektórych ciemnych domach zamiast szyb nadal majtają źle przyklejone folie. Zapatrzyłam się w te wojenne blizny. Niektóre rodziny przekształciły się w dynastie i potężne rody, a niektóre, chyba niezaradne, nie mają pieniędzy, aby nawet po ośmiu latach zamienić folię na szyby. Widziałam blizny w kształcie gwiazd na fasadach nasączonych wilgocią nieba, które jesienią nie zna litości. Przez rozwalone piwniczne okienka domy dmuchały na mnie pleśnią. Pomyślałam, że ktoś albo coś złapie mnie za nogę z tej głębokiej i zapleśniałej ciemności, więc przyspieszyłam. Prawie biegłam, aż do ulicy Divaltowej” (str.11).

Tytułowy „Unterstadt” to z niemieckiego Dolne Miasto, część chorwackiego miasta Osijek, do którego przyjeżdża pewnego dnia Katarina. To jej rodzinne miasto, z którego dawno temu wyjechała. Wraca, bo otrzymała list od starej Frau Józefiny (przyjaciółki domu), w którym ta pisze, że matka Katariny jest umierająca. W czasie, który Katarina spędza w pociągu, jej matka Marija faktycznie umiera. Kobieta już na miejscu ma tylko Frau Józefinę, z którą może porozmawiać, spróbować zająć się rodzinnym domem. I tu zaczynamy poznawać historię całej rodziny. Bardzo skomplikowaną i trudną historię, pełną ukrytych tajemnic, niewypowiedzianych słów, tragedii i trudu życia podczas wojny. Perspektywy czasowe się przeplatają, dlatego czasem było mi się ciężko połapać w imionach i wątkach. Jednak uważam, że to bardzo dobra powieść, bardzo ciekawie napisana, zaznaczyłam w niej wiele fragmentów, bo raz, że piękny język, dwa, że mądre, wzruszające metafory.

Viktorija i Rudolf (pradziadkowie); Klara i Peter (dziadkowie); Marija, Antun, Adolf i Greta (dzieci Klary i Petera), Katarina i Filip (dzieci Mariji) – tak pokrótce rozpisałam sobie postaci (o ile dobrze wszystkich pokojarzyłam, przepraszam, jeśli nie). Cała ta wielopokoleniowa rodzina żyje w okupowanym Osijeku, bojąc się Ruskich, bojąc się Niemców, bojąc się w końcu chorwackich partyzantów. Cały ten czas żyją w bardzo trudnej rzeczywistości, wszystkie kobiety chronią swoją przeszłość w różny sposób, czego konsekwencje odczuwa każde kolejne pokolenie. Mężczyźni natomiast prowadzą swoje wewnętrzne boje i walki, często je przegrywając. Ukochana babcia Katariny – Klara (która też już od jakiegoś czasu nie żyje) jest najczęściej wspominaną osobą i najbardziej przez Katarinę kochaną, zbierającą czereśnie w sadzie, dziergającą pokrycia na poduszki, a pod koniec życia widzącą duchy i rozmawiającą z nimi. Uwielbiam ten opis: „Z oczu babci można było wszystko wyczytać. Smutek spowijał je szarymi zasłonkami, a gniew jakby odpalał jaskrawobłękitne żarówki. Jeżeli oczy są zwierciadłem duszy to dusza babci, wiecznie podparta na łokciach, niczym wścibska kobieta, czuwała nad swoimi ciągle otwartymi oczami. W odróżnieniu od niej mama jakby nie miała duszy. Jej oczy zawsze były wodniste, tępo błękitne. Ten Bóg babci przesadziła z oczami mamy, stworzył im ciut za duże szpary, przez co sprawiały wrażenie wybałuszonych, obojętnych na wszystko” (str.7). Z tego cytatu wyziera już postać matki, obojętnej na rzeczywistość, a przede wszystkim na córkę, która de facto tylko się jej bała, jej ciągłej krytyki i ciągłego braku miłości i czułości. Matka Katariny „bezlitośnie prała wszystko, co można było uprać” (str. 157), a ojciec z kolei „milczał i rozmawiał tylko z kotami i ptakami” (str. 157).

Opis uczucia, jakie Katarina żywi do matki mnie naprawdę „rozwalił” i może nie powinnam dawać tu tylu cytatów, ale naprawdę język autorki jest wspaniały: „Mama była wiecznie zdystansowana. Niczym dziki kot kręciła się dookoła mnie, jak wokół miski z pysznym mlekiem. Nigdy nie odważyła się zbliżyć, a ja w dzieciństwie tak naprawdę nie rozumiałam, że nie tędy droga, że to nie jest w porządku. Ten babci Bóg dał mi mamę jako wzór macierzyństwa. Tak wyszło. W rezultacie ja też całe życie krążyłam po orbicie mamy, nigdy jej nie dotykając” (str.313) . Z czego wynikała obojętność matki?

Ta powieść jest, uważam, bardzo uniwersalna, bo w jakich czasach byśmy nie żyli, to w każdych, istnieją rodziny mające problemy, sekrety, żale, miłości, smutki i tragedie. W każdych też czasach, przeszłość kładzie się cieniem na teraźniejszości i wywołuje konsekwencje w przyszłości. Ta powieść to nie tylko ogromna doza historii kraju rodzinnego autorki, ale też opowieść o tożsamości, o jej utracie, o strachu i o tym, co pod wpływem tego strachu się robi, o tym co się w ogóle robi dla dobra kogoś bliskiego, poświęcając jednocześnie siebie i swoje wartości. Ale to też przykład tego, jak często ukrywanie prawdy prowadzi do nieporozumień i skrywanego, nigdy nie wyznanego bólu. Warto.

„Unterstadt” Ivana Šojat, przekład Siniša Kasumović, wyd. Biblioteka Słów 2023

#współpracabarterowa

„Pokolenie dżinsów” Dato Turaszwili

„Nie zamierzałem publikować tej książki, bo naiwnie sądziłem, że po rozpadzie Związku Radzieckiego sowiecka przeszłość Gruzji będzie tylko gorzkim wspomnieniem. Okazało się jednak, że przeszłość może powrócić, szczególnie wtedy, kiedy my sami nie umiemy z nią zerwać. Myśmy się pożegnali tylko z epoką, ale nie ze sposobem myślenia tego państwa, nazywanego imperium zła, gdzie tak rzadko powstawało coś dobrego. Supermocarstwo, które pierwsze podbiło Kosmos, nie potrafiło uszyć dżinsów. Co może być lepszego i bardziej nieszkodliwego od szycia dżinsów? Ale w Związku Radzieckim to naprawdę się nie udało i znaleziono na to najgorsze rozwiązanie – po prostu zakazano dżinsów”.

Tak w prologu pisze Dato Turaszwili, autor powieści, która nawiązuje do wydarzeń w 1983r. w Gruzji, kiedy to grupa przyjaciół uprowadziła samolot, po to by dostać się do Turcji. Dlaczego? Mieli dość życia w państwie reżimowym, w którym nie ma dla nich perspektyw, bo zwyczajnie nie istnieje wolność. Ich desperacja w osiągnięciu marzenia niestety nie skończyła się dobrze, ponieważ wojsko sowieckie doprowadziło do katastrofalnej w skutkach tragedii. Ta tragedia odbiła się nie tylko na wspomnianej grupie przyjaciół, ale też na wielu innych ludziach. Niestety, reżim sowiecki, charakteryzujący się przebiegłością, manipulacjami oraz brutalnością fizyczną i psychiczną jest tutaj głównym bohaterem.

To system trzyma wszystkich za twarz, nie pozwala na swobodne życie, na miłość, która dla niego jest zbyt piękna, by mogła istnieć, bo wszystko, co piękne należy unicestwić, a wszystkich, którzy stawiają opór, zniszczyć i złamać. Uratować można jedynie kogoś, kto weźmie na siebie winę i odpowiedzialność, mimo, iż nawet nie miał świadomości o planach swoich znajomych, bo jak powie jeden z przesłuchujących: „Niech się pan tym nie martwi, prawda mniej nas interesuje, najważniejsze dla nas jest, żeby powiedział pan to, co jest potrzebne w sprawie. A kłamstwo w interesie państwa nie jest przestępstwem„.

W krótkich rozdziałach poznajemy poszczególne osoby, które wzięły udział w porwaniu samolotu. Są to młodzi studenci, których jedynym celem w życiu jest po prostu godnie żyć, kochać i być szczęśliwym. Wszyscy należą do tytułowego pokolenia dżinsów, za które daliby się pokroić, ale też, które mogliby oddać najlepszemu przyjacielowi, a już na pewno są zdecydowani w nich umrzeć. Cudowna jest też tutaj rodząca się miłość pomiędzy dwójką bohaterów, delikatna, ulotna, jeszcze niczym nie zbrukana, dopiero co tworząca się z chwil pomiędzy wschodem a zachodem słońca, a potem trwająca pomiędzy jednym, a drugim skrycie wyrytym napisem na ścianie w sali przesłuchań.

To smutna książka, tragiczna ale zarazem bardzo nostalgiczna i romantyczna. Jak wiele jest państw, w których marzenia o wolności są nadal tylko niemymi myślami lub też, w których reżim dochodzi do władzy po trupach, byle tylko do własnego celu. Polecam.

Pokolenie dżinsów” Dato Turaszwili, tłumaczenie Justyna Jakubowska, wydawnictwo Biblioteka Słów, 2021.

„Budzenie drzew” Joanna Domańska

„Kiedyś umiałam zaklinać zwierzęta. Umiałam to po niej. Przychodziły do nas z lasu. Dziadek umiał za to przerabiać je na mięso. Nawet nie musiał się specjalnie starać. Została mu strzelba po wojnie. Kupował naboje w mieście, w jedynym funkcjonującym tam antykwariacie. Jego kolega, który bardziej lubił książki niż przemoc, w imię przyjaźni importował je dobry Bóg raczy wiedzieć skąd i sprzedawał spod lady za dolary. Dziadek był łowcą od początku istnienia lasu. Polował na ludzi i zwierzęta. Kiedyś upolował babcię. To był strzał w dziesiątkę, bo potrafiła dobrze gotować i zarabiała pieniądze na boku. Była piękną kobietą, za którą oglądali się młodzi chłopcy, nawet jak już oficjalnie została babcią. Nie zsiwiała od tego. Nie zsiwiała w ogóle. Wręcz przeciwnie. Zabrała resztki energii, jaką miał dla niej Bóg i temperowała mój charakter lepiej, niż by to robiła matka. Pomagał jej w tym dziadek zwinną pięścią, a jak już się trochę postarzał i zaczął kuleć na jedną nogę, to wyciosał sobie laskę z gałęzi, którą sprawnie odmierzał uderzenia w zależności od humoru. Z czasem tracił pamięć i niebezpiecznie się zapędzał – nie rozpoznawał kto jest kim w tej opowieści. – Wypierdalaj, stara !- krzyczał. Albo: – Zabiję cię, ty parszywa niemiecka kurwo! – i to już nie było do mnie. To ewidentnie była ich wojna, w której broniła go prawie do końca. – Krzyczy z choroby – tak to tłumaczyła”.

Przepisałam cały krótki rozdzialik, by pokazać styl autorki, który mi się niezwykle podoba. Proste, krótkie zdania, choć dosadne i konkretne. Cała książka ma zaledwie 142 strony tekstu i składa się z takich właśnie krótkich rozdziałów, strzępków wspomnień i opowieści, którymi dzieli się z czytelnikiem bohaterka „Budzenia drzew”.

To kobieta, która po latach życia w mieście, do którego niegdyś uciekła, powraca do rodzinnej wsi, do żyjącej jeszcze babci, która ją właściwie wychowywała. Po co wraca. skoro nie ma stąd zbyt dobrych wspomnień? Może po to, by zrozumieć pewne rzeczy, by dojrzeć, by zrozumieć, co tak naprawdę ją ukształtowało, jako człowieka? I tak, jak w przywołanym rozdziale widać, że życie z dziadkami łatwe nie było. Dziadek nie był skory do okazywania uczuć w inny sposób niż pasem, babcia też nie była zbyt wylewna, a matka bohaterki z kolei porzuciła ją i wyjechała do Włoch.

Cała opowieść opiera się właściwie na przywoływaniu wspomnień z dzieciństwa, które pokazują czytelnikowi, jak toczyło się życie w tej niewielkiej społeczności pełnej przypowieści o, na przykład, zapadającej się w ziemię karczmie, a także pełnej ciekawych postaci, jak ksiądz kolekcjonujący święte obrazki, Jagusia hodująca psy na rzeź, wytapiająca z nich smalec, czy mieszkający niegdyś we wsi Żydzi wywiezieni przez Niemców do lasu na egzekucję na dziadkowym wozie.

Przede wszystkim wspaniałą bohaterką jest tu jednak babka: kobieta snująca się po gospodarstwie, nosząca w sobie ciężar wspomnień, nie wyrażonych uczuć, ale zachowująca siłę i trwająca jak nikt na swojej ziemi. Żyjące we własnym świecie, w symbiozie z naturą, czekająca na śmierć, która nie nadchodzi, budząca się z krzykiem w nocy, tak głośnym, że prawie budzą się drzewa… „Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że ona jest wielkim, starym drzewem, które wrosło w to podwórko tak bardzo, że otoczenie stało się przedłużeniem jej życia”.

Wspaniała książka, pięknie napisana i pokazująca, że tak naprawdę nie możemy uciec od swoich korzeni, przeszłości, choćbyśmy nie wiem jak nowoczesne i odległe miasto wybrali. Zawsze będziemy mieć w sobie pewien bagaż, który powinnyśmy zaakceptować, ale to właśnie jest dojrzewanie, zrozumienie, że przemijamy, że nic nie jest wieczne… Nie wiem, ale ta książka dała mi do myślenia, nie wszystko umiem wyrazić. Wiem jedno, że czasem nie potrzeba 500 stron, by wyrazić piękno prawdy o życiu. I pomyśleć, że to debiut powieściowy autorki (wcześniej były tomiki poetyckie).

„Budzenie drzew” Joanna Domańska, Biblioteka Słów, 2021

„W kinie panoramicznym” Juraj Kováčik

„Gdy czas płynie, a ty nie masz już dwudziestu, trzydziestu ani czterdziestu lat, to uczysz się jednej rzeczy. Nie otwierać się. Nie oddawać się bez reszty. Trzymać gardę. Bo za każdym razem, kiedy się przed kimś odsłonisz, to obrywasz. Więc uczysz się żyć w swojej skorupce, a właściwie w całej kolekcji skorupek, jedna nałożona na drugą, na nich trzecia, czwarta… A ludzi rozróżniasz już tylko według tego, ile z tych skorupek przed nimi zdejmujesz. Nie ma już nikogo, przed kim zdejmowałbyś wszystkie. Z biegiem czasu zaczynasz rozumieć, że jeśli chcesz zostać… nie, jeśli chcesz przetrwać, musisz nauczyć się być sam. Ale to jest OK. I nie wiem, czy chcę to zmieniać. Nawet gdyby to była kwestia życia i śmierci”.

Rzadko czytam opowiadania. Tutaj jest ich 11. Każde z nich mnie dotknęło, a to spory szok, bo z reguły wydaje mi się, że ciężko jest krótką formą wyrazić tyle emocji, czy też w ogóle opowiedzieć jakąś historię. Mistrzem jest ponoć Edgar Keret, choć to inna bajka, bo jego opowiadania są dość „osobliwe” (nie znam ich jeszcze). Juraj Kováčik, fotograf i księgarz z zawodu, pochodzący ze Słowacji, ujął mnie bardzo swoimi opowieściami. Z pozoru każda jest o kimś innym, ale tylko z pozoru. Czasem łączą się ze sobą poprzez szczegóły (jak na przykład 13 piętro w bloku), czasem przez postacie w nich występujące (głównie w ostatnim opowiadaniu „Kątem oka” widać to bardzo). Niuanse, nawiązania, jakieś cieniutkie nici kontekstów, pokazują, że wszystkie te historie mają lub mogłyby mieć wspólne punkty. Czyta się je jakby oglądało się film, bo język autora jest niebywale plastyczny. Opisy działają na wyobraźnię od razu. Przykład?

„Chwycił laptopa, który mu się jednak wyśliznął i z hukiem wylądował z powrotem na blacie. Sapnął, podniósł komputer oburącz i wziął go pod pachę. Nie wahał się, nawet się nie obejrzał, wychodząc tylko trzasnął drzwiami. Sona obserwowała, jak na szklanej ścianie oddzielającej salę konferencyjną od reszty budynku rozchybotały się wysepki odbitego światła. Wyobraziła sobie, ze po powierzchni szkła, które tylko udaje sztywne, rozbiegły się fale niepokoju, jak kręgi na wodzie po wrzuceniu kamienia. Przebiegły na ukos od drzwi, aż na drugą stronę, gdzie odbiły się od ramy, wróciły, zderzyły się z falami przypływu i rozbiły w romboidalną mozaikę, która po chwili rozpadła się zupełnie. Przypomniała sobie, jak ostatniego lata, które spędziła w domu, chodziła wcześnie rano pływać w jeziorze.” Na tym się zatrzymam, bo nie chcę przepisywać całej strony, ale ciąg dalszy tego cytatu ( i w ogóle całe opowiadanie „Tylko sen”) jest świetne. Zresztą nie tylko to. Są to historie, w których przeplatają się miłość ze śmiercią, smutek z radością, desperacja z nadzieją. Czasem wydaje nam się, że coś dzieje się zupełnie przypadkowo, ale gdy spojrzymy na to z innej perspektywy, okazuje się, że zostało to właściwie skrzętnie zaplanowane, albo przez kogoś, albo przez los.. (?) Życie ludzkie bywa zwyczajne, a czasem nierzeczywiste. Każda historia wyznacza tory dla następnej. To jak się zachowujemy determinuje również zachowanie innych, teraz lub później, za kilka lat. Wszystko się splata niczym pajęczyna, zazębia, wpływa na siebie, rodzi konsekwencje, albo po prostu płynie i nadaje lub odbiera sens naszemu życiu.

Podobało mi się, że Juraj Kováčik opisuje zwykłych ludzi, często te postacie są związane z książkami, bo mamy tu recenzenta książek, edytorkę tekstów, księgarza czy też człowieka, który chce zostać pisarzem. A generalnie wszystkie osoby są świetnymi obserwatorami rzeczywistości, którzy próbują układać sobie życie po swojemu, często rozpamiętują przeszłość (jak na przykład staruszek z opowiadania „Uwaga na marginesie”), albo poznają ją w zupełnie przypadkowy sposób („Ostatnia Eva”).

Dużo tu ciekawych przemyśleń, takich, które bardzo do mnie trafiały, jak choćby ten początkowy cytat z mojego wpisu czy ten z ostatniego opowiadania: „Kiedy człowiek jest młody to wydaje mu się, że niebawem dojrzeje, przybierze ostateczną postać i później, przez całą resztę życia, będzie już taki sam, będzie już tylko kolekcjonował blizny i zmarszczki, ale ta podstawowa postać, kiedy raz się oformuje, już nigdy się nie zmieni. Śmieszne wyobrażenie”.

Jestem zachwycona tym zbiorem. Rzadko kiedy tak długo myślę o przeczytanej książce i rzadko kiedy mam pewność, że do takiej książki kiedyś wrócę. A tu wrócę. I bardzo chciałabym, żeby jeszcze coś tego autora (a słyszałam, że wydał chyba tylko jedną powieść) ukazało się na rynku. Ten zbiór opowiadań jest debiutem i serdecznie go polecam.

„W kinie panoramicznym” Juraj Kováčik, tłumaczenie Michał Wirchniański, Biblioteka Słów, 2021.

„Non-Oui” Lidija Dimkovska

713674-352x500Piękna książka. Wzruszająca i bardzo dobrze oddająca relacje międzyludzkie, a także przedstawiająca poczucie wyobcowania, samotności, oraz poszukiwanie swojego „właściwego miejsca we właściwym czasie”. 

Akcja dzieje się w Chorwacji, w Splicie pod koniec II wojny światowej oraz na Sycylii, w Castellamare del Golfo. Książka napisana jest w formie pamiętnika, jakby nigdy nie wysłanych listów, zwierzeń. Raz czytamy wspomnienia babci z czasów i po II wojnie światowej, a raz współczesne przemyślenia wnuczki. To jakby rozmowa pomiędzy zmarłą już babcią, która wspomina miłość swojego życia i  opowiada o emigracji, a wnuczką, która właściwie nie wie jak to jest kochać, a życie ją trochę uwiera. Obie kobiety noszą to samo imię: z chorwackiego Nedjelka, w skrócie Neda (śmiesznie, bo ‚ne’ to ‚nie’, a ‚da’ to ‚tak’ w tłumaczeniu, stąd Non-Oui (Nie-Tak) w tytule książki – imię babci przerobione przez jej francuską przyjaciółkę).

„Wszystko to opowiadam, siedząc nad jej grobem. Wiem, że słucha uważnie i czeka, kiedy będzie mogła odezwać się do mnie. Tak rozmawiamy co dzień, ja – albo w milczeniu, albo na głos, jeżeli oczywiście jestem pewna, że w domu nie ma nikogo, kto mógłby niespodziewanie wejść do ogrodu, a babcia Nedjelka – nie wiadomo jak, ale ją słyszę, jej głos brzmi tak samo jak wtedy, gdy była żywa i zdrowa. Albo mówi o tym czy owym, albo milczy całymi godzinami. A dawniej nikt nie chcial słuchać tych opowieści po sto razy, tylko ja, a także i tato, ale gdy wracał z pracy zmęczony, po prostu wolał się zdrzemnąć, niż słuchać, co babcia opowiada o wojnie, o Splicie i o Sycylii”.

Wspomnienia babci to przede wszystkim czas wojny. Ale gdyby nie wojna, nie spotkałaby ona swojego Carla, chłopca o ogromnych oczach, w kolorze morza Adriatyckiego. A on nie zobaczyłby jej czerwonego beretu, który założyła w piękny dzień, by świętować zwycięstwo nad faszystami. Oboje młodzi „pod każdym względem niewinni, a w życiu już postarzali…” zakochali się w sobie, ale ich miłość musiała przejść próbę, a także być odporną na złą energię, która aż buzowała ze strony młodszego brata babci, Krsto. Dlaczego? Wydarzyło się wiele, sytuacja zmusiła Nedę do kroku, który zmienił jej życie, ale też pozbawił pewnej przynależności.

„Wiesz, Nedo, przed Carlem byłam sama i po Carlu znówj jestem sama. Jakbym nie była żywa, ani martwa. Jakbym była ukrzyżowana. Dla każdego człowieka śmierć jest krzyżem, ale dla cudzoziemca wszystko jest krzyżem: i przeszłość, i teraźniejszość, i przyszłość. Krzyż taki ciężki, a musisz nosić go sam. Owszem, są ludzie, którzy chcą ci pomóc, ponieść go jak walizkę, ale to nie walizka, wewnątrz się znajduje, w sercu, a przecina się z duszą”. 

To najbardziej przejmujące wyznanie, jakie ostatnio przeczytałam. Ta książka jest zupełnie inna od tego, co ostatnio czytałam, to taki odmienny świat. Właściwie cała historia dotyczy prostego, zwyczajnego życia, ale w nie do końca sprzyjającycyh okolicznościach. Mnóstwo tu detali wyłuskiwanych z pamięci, a obrazujących życie rodziny Nedjelki. Bo każda przecież rodzina ma wspólne wspomnienia, anegdotki, przykre zdarzenia, kłótnie, niezręczności, opowieści przekazywane od dawien dawna, charakterystycznych w pewien sposób członków rodziny. Mimo tej zwyczajności, cała powieść bardzo mnie ujęła. Dodatkowo tło jest bardzo ciekawe zarówno pod kątem historycznym, jak i społecznym.

Ta proza zostaje na dłużej, czasem cieszy, czasem boli. Dotyka gdzieś najgłebszych strun duszy. Relacja między babcią a wnuczką jest bardzo uniwersalną relacją. Od wieków wiadomo, że młodsze pokolenie nie zrozumie nigdy do końca starszego pokolenia, ale gdzieś w głębi duszy podziwia je i dąży do tego, by być podobnym i dumnym z własnej rodziny i korzeni. Obie Nedjelki to kompletnie różne kobiety, ale łączyła je od zawsze głęboka więź, której nie zniszczy żadna wojna i żadna sycylijska mafia. I choć jedna już spoczywa pod drzewem pomarańczowym, jest nadal obecna w życiu tej drugiej, która szuka swojego miejsca i celu. Czy uda jej się przeżyć swoje życie przy otwartych okiennicach (bo te zamknięte na okładce są ważnym elementem powieści). Bardzo polecam.

„Non-Oui”, Lidija Dimkovska, tłum. Danuta Cirlić – Straszyńska, wyd. Biblioteka Słów, 2019.