„Już wam mówiłam, że z tego domu nikt nie odchodzi. Jesteśmy w nim uwięzione, my i cienie. Tak mawiała moja matka. Jesteśmy w nim uwięzione, powtarzała, dopóki nas nie zabiorą. Dopóki to nas nie zabierze. Ten, który chodzi po domach i płoszy umarłych, żeby szli ze świętymi”. Ta krótka, debiutancka powieść Layli Martinez zostawiła mnie z mieszanymi uczuciami. Jednocześnie podobał mi się pomysł na fabułę i nie podobało wykonanie. Może dlatego, że zbyt nie znam historii Hiszpanii i ciężko było mi wyłowić te wszystkie alegorie i odniesienia, a może męczył chaos kilku narracji, przy czym tej jednej bez interpunkcji? Często też zauważałam jakieś błędy w tekście (o ile dobrze znam gramatykę) – i akurat jest to wątpliwe, by wynikało z faktu, iż bohaterki: babka, matka i córka wywodzą się z tej biedniejszej części społeczeństwa.
Sama historia jest ciekawa. Mamy trzy kobiety i jeden dom, w którym żyją one od pokoleń. „W tym domu zmarli żyją zbyt długo, a żywi zbyt krótko. A my, jako że jesteśmy gdzieś pomiędzy, nie robimy ani jednego, ani drugiego. Dom nie pozwala nam umrzeć ani nie pozwala nam odejść”. Ten dom jest ciekawym tłem i równocześnie bohaterem. To tu kobiety widzą duchy schowane pod łóżkiem, świętych na suficie, meble się przesuwają, a za szafą kryją się naprawdę makabryczne rzeczy. Wprowadza to element grozy do powieści, ale bardziej skupiamy się jednak podczas lektury na tym, co wydarzyło się w życiu kobiet. Upokarzanych, niesłusznie oskarżanych, pokazywanych palcem przez sąsiadów, szczególnie tych bogatszych, u których niegdyś przyszło im pracować. Najmłodsza z kobiet chyba najbardziej cierpi i „zieje” gniewem, to ona pracowała kiedyś jako opiekunka synka bogatej rodziny, dziecko zniknęło pewnej nocy, o co kobieta została oskarżona. Teraz wychodzi z aresztu, wraca do domu toczonego przez korniki (które toczą również jej duszę) i cienie zmarłych i opowiada swoją historię łącząc ją z historiami życia swojej matki i babki. Są one bardzo do siebie podobne, dziedziczona trauma ma swoje konsekwencje, a one same postrzegane są często jako czarownice. Dlaczego? Co takiego się wydarzyło? Skąd w kobietach tyle smutku, bólu i depresyjnego tonu?
Ciężko mi się czytało tę książkę. Nie wiem, może nieodpowiedni moment, a może ona sama jest dla mnie zbyt „wyrafinowana”, a może po prostu to styl? Nie mówię, że nie polecam, bo ogólnie zbiera ona same pozytywne opinie, ale mnie zmęczyła. Po prostu.
„Kornik” Layla Martinez, tłumaczenie Maja Gańczarczyk, wydawnictwo Bo.Wiem, 2024
#współpracabarterowa